Dylematy przed którymi stoi Rosja w związku z sytuacją na Białorusi dobrze opisał w wypowiedzi dla dziennika ekonomicznego Vedomosti Andriej Kortunow, dyrektor Rady ds. Polityki Zagranicznej, jednego z najbardziej liczących się rosyjskich think tanków. W jego opinii spodziewana twarda reakcja kolektywnego Zachodu na białoruskie wydarzenia z oczywistych względów zmniejszy możliwości Łukaszenki, ograniczy jego pole manewru i pozbawi go części dotychczasowych atutów, ale to wcale nie oznacza, że Rosja będzie w trakcie kolejnej rundy ewentualnych negocjacji integracyjnych silniejsza. Ale osłabienie Łukaszenki w następstwie przegranych wyborów to z punktu widzenia Kremla „kij o dwóch końcach”. Moskwie, zdaniem Kortunowa na rękę jest osłabienie Łukaszenki, ale z pewnością nie do takiego stopnia, że przestanie on być czynnikiem stabilizującym a stanie się problemem. Istnieje, bowiem ryzyko, na czym Moskwie wcale nie zależy, że konflikt wewnętrzny będzie trwał, tlił się wybuchając co jakiś czas z mniejszą lub większą intensywnością. A taka perspektywa, z rosyjskiego punktu widzenia oznacza podjęcie się niełatwego zadania, zwłaszcza w tak spolaryzowanym społeczeństwie, odgrywania roli czynnika stabilizującego.
„Boże broń” – odpowiedział na pytanie dziennikarza Komsomolskiej Prawdy – Andriej Łukianow, jeden z liderów środowiska Klubu Wałdajskiego i redaktor naczelny periodyku Rossija v Globalnej Politikie. Chodziło o kwestię, czy w obliczu destabilizacji sytuacji wewnętrznej na Białorusi, Federacja Rosyjska powinna udzielić Łukaszence pomocy, wysyłając tam oddziały sił porządkowych, czy wręcz wojsko. To jego zdaniem, oznaczałoby postawienie wszystkiego na jedną kartę, co jest nie tylko zbyt ryzykownym posunięciem, ale zaprzeczeniem głównej linii politycznej, którą kieruje się Moskwa w relacji z krajami „bliskiej zagranicy”. Przykładem, w opinii Łukianowa, jak takie relacje winny zostać zbudowane jest Armenia. Tam zmiana reżimu i dojście do władzy opozycji, kierowanej przez Nikoła Paszyniana nie doprowadziło do rewizji geostrategicznej orientacji kraju. Przede wszystkim z tego względu, że nowy premier będąc realistą, dobrze wiedział co mógłby nieprzemyślanymi ruchami stracić nic w zamian nie zyskując. I takie winny być relacje z Białorusią. Pora przestać, argumentuje Łukianow, mydlić sobie oczy o „braterskim państwie”, bo w praktyce relacje między państwami nie są oparte na braterstwie, ale na rachunku interesów i budować relacje, które nie będą nadwątlone w sytuacji kiedy Białorusią rządzić będzie Cichanouska czy Babarykau. Łukianow w rozmowie z dziennikiem powiedział jeszcze dwie istotne rzeczy, na które warto zwrócić uwagę. Nie można, w jego opinii snuć spekulacji na temat przyszłych relacji Moskwy i Mińska na podstawie telegramu gratulującego zwycięstwa w wyborach, jaki Putin nadesłał w dzień po głosowaniu. Przede wszystkim z tego powodu, że żelazną zasadą, której Kreml się trzyma w takich sytuacjach jest przekonanie, że wybory, niezależnie od tego jak przebiegają i jak są zorganizowane, są wewnętrzną sprawą danego państwa. Moskwa nie komentuje i będzie tego komentować. Ale to nie oznacza, że na Kremlu nie ma wzburzenia w wyniku wyraźnie antyrosyjskich wątków w wyborczej kampanii Łukaszenki i nie dostrzega się zmiany sytuacji na Białorusi.
Obok głosów rosyjskiej opozycji, jednoznacznie oceniających białoruskie „wybory” i podkreślających fakt, że zostały one sfałszowane a Łukaszenkę należy dziś traktować jak uzurpatora warto dostrzec podobne opinie pojawiające się po stronie oficjalnej Rosji. Konstantin Zatulin, pierwszy wiceprzewodniczący komisji ds. kontaktów krajami WNP Dumy, polityk rządzącej jednej Rosji w rozmowie z gazieta.ru powiedział, że „ogłoszone wyniki nie są wiarygodne. Ktoś już powiedział, że Łukaszenka wygrał wybory, ale stracił kraj - a to z powodu jego skrajnie samolubnej polityki, której celem jest zachowanie reżimu osobistej władzy.” Powiedział również, że żałuje iż obserwatorzy WNP, organizacji państw przestrzeni postsowieckiej, wydali pozytywną ocenę kampanii i wyborów, które jego zdaniem były „totalnie sfałszowane”.
Tego rodzaju głosy związane są z przeświadczeniem części rosyjskich komentatorów, iż Moskwa stawiając na Łukaszenkę „obstawia” złego konia, polityka, który i tak niedługo odejdzie, ale traci możliwość budowy relacji z rozbudzonym społeczeństwem. Z drugiej strony, jak napisał politolog Gleb Pawłowski, niegdyś doradca Putina, obecnie związany z opozycją Łukaszenka jest w oczach rosyjskich polityków człowiekiem nieobliczalnym, który może w obliczu blokady relacji z Zachodem pójść jedyną drogą która mu pozostała, a mianowicie „przyjęcia stanowiska agresywnie nacjonalistycznego, skierowanego przede wszystkim przeciwko Moskwie.”
Innymi słowy wspieranie Łukaszenki może niewiele dać Moskwie w najbliższej przyszłości, ale koszty reputacyjne jakie Kremlowi przyjdzie za to płacić będą wysokie.
Oleg Bondarienko, rosyjski politolog, dyrektor Fundacji Progresywnej Polityki, wcześniej współpracownik nacjonalistycznej partii Rodina, doradca rozmaitych rosyjskich zajmujących się współpracą z Rosjanami żyjącymi poza granicami Federacji, napisał na łamach Moskiewskiego Komsomolca, że wybory pokazały, iż „Rosja przegrała Białoruś”. Jego zdaniem mamy obecnie do czynienia z sytuacją w której z jednej strony stoi opozycja z biało-czerwono-białymi flagami, nacjonalistyczna a przynajmniej opowiadająca się na suwerennością narodową a z drugiej siły porządkowe, które myślą tak jak jeden z pułkowników milicji w Mohylewie, który krzycząc do protestujących aby ci się rozeszli wołał czy chcą żyć tak jak w Rosji. „jedźcie do sąsiadujących rosyjskich obwodów, zobaczcie jak są zapuszczone i w jakiej nędzy tam wszystko jest, i porównajcie jaki u nas porządek i dostatek”.
Gregory Bovt, pisze, że generalnym błędem polityki Rosji jest zawsze stawianie „na obecnego przywódcę” i brak „planu B”. Trochę przypomina to wspieranie Janukowycza już po wybuchu Majdanu, ale przed jego ucieczką z kraju. Tak i teraz Moskwa nie ma relacji z rodzącą się białoruską elitą polityczna, a zdaniem publicysty powinna choć podjąć próby jej budowy. W przeciwnym razie ryzykuje powtórzenie „scenariusza ukraińskiego”, czyli całkowitej utraty wpływów niczego w zamian nie uzyskując, bo krnąbrny Łukaszenka tak jak wcześniej szantażując Moskwę tym, że „Białoruś odpłynie na Zachód”, tak teraz będzie uprawiał podobna politykę, tylko, że źródło obaw się zmieni i będzie nim perspektywa „eksportu kolorowej rewolucji do Rosji”. I tak i tak Moskwa niewiele zyska sporo ryzykując. Innymi słowy, Łukaszenka to problem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/513241-lukaszenka-czyli-bol-glowy-na-kremlu