Kevin Rudd, były, dwukrotny premier Australii, a obecnie uznany publicysta, na łamach „Foreign Affairs” napisał artykuł, który ma być przestrogą dla świata. Jego zdaniem naszym udziałem stać się może to, co doprowadziło do zakończenia, wraz z wybuchem I wojny światowej, poprzedniej fali globalizacji, rozwoju i awansu cywilizacyjnego. Rudd uważa, że podobnie jak wówczas krótkowzroczne działania polityków, tak i teraz, doprowadzić mogą do uruchomienia sekwencji wydarzeń, które zakończą się kolejną wojną światową, tym razem między państwami posiadającymi broń nuklearną.
Konflikt na linii Chiny-USA?
Nie chodzi o świadome, zaplanowane dążenie do wojny, ale takie narastanie wzajemnych pretensji, co w połączeniu z polityką kroków eskalujących napięcie, wpędzić może elity Chin i Stanów Zjednoczonych, bo to między tymi państwami wybuchnąć może gorący konflikt, w jednokierunkową uliczkę bez wyjścia. Powołuje się przy tym na przeprowadzoną niedawno grę wojenną przez jeden z renomowanych, choć nieujawniony z nazwy, amerykański think tank, zajmujący się kwestiami strategicznymi. Wzięły w nim udział po dwie grupy z obydwu krajów – do jednej wchodzili emerytowani wyżsi rangą dowódcy, do drugiej politycy. Celem tego „testu” było sprawdzenie w jaki sposób przedstawiciele establishmentów obydwu krajów radzą sobie z rozładowaniem sytuacji konfliktowej, nawet wywołanej przez przypadkowe zdarzenie (np. kolizję amerykańskiego i chińskiego okrętu na Morzu Południowochińskim). Wynik tej gry wojennej okazał się zaskakujący. O ile wojskowi z obydwu krajów dość łatwo byli w stanie stworzyć kanały komunikacji, sformułować akceptowalny dla obydwu stron protokół postępowania i rozładować w efekcie napięcie, o tyle politycy, i to zarówno reprezentujący Waszyngton jak i Pekin nie poradzili sobie z tym zadaniem. Przypadkowe zdarzenie w tej grupie szybko doprowadziło do eskalacji napięcia, posunięć albo źle odczytanych przez stronę przeciwną albo otwarcie wrogich, co w rezultacie zakończyło się starciem wojennym. Wniosek, który Rudd wyciągnął z tego co zaobserwowano w trakcie tego badania sprowadza się do tezy, że politycy nie są, po pierwsze, przygotowani do realizacji scenariusza deeskalacji, po drugie wewnętrzne czynniki polityczne oddziałujące na ich postępowanie, powodować mogą, że w pewnych warunkach opcja na „ograniczony konflikt wojskowy” może zostać uznana nie tylko za rozwiązanie racjonalne, ale również lepsze niż deeskalacja napięcia.
Tak postawiona teza skłania Kevina Rudda do zastanowienia w jaki sposób wydarzenia z zakresu polityki wewnętrznej, zarówno w Chinach, jak i Stanach Zjednoczonych wpływać mogą na prawdopodobieństwo zaistnienia ewentualnego konfliktu. Jego zdaniem żyjemy w czasach, kiedy nie tylko po raz pierwszy od zakończenia wojny koreańskiej perspektywa starcia zbrojnego między Stanami Zjednoczonymi a Chinami jest realna, ale również w okresie, kiedy elity obydwu państw wręcz mogą być zainteresowane eskalacją napięcia. W Chinach mamy do czynienia ze spowolnieniem gospodarczym w wyniku Covid-19, które wzmacnia niezadowolenie części partyjnych elit zagrożonych energiczną polityka antykorupcyjną Xi Jingpinga. Drugie źródło potencjalnego niezadowolenie i wewnętrznych tarć w chińskim establishmencie związane jest z rozpoczętymi zmianami w chińskich resortach siłowych, które siłą rzeczy oznaczają odejście wielu dotychczas wysoko postawionych funkcjonariuszy armii, służb specjalnych i policji politycznej. O skali napięć świadczy rozpoczęta przez Xi w lipcu „kampania naprawcza partii”, która zdaniem ekspertów ma doprowadzić do wzmocnienia władzy obecnego prezydenta Chin. W sierpniu, tradycyjnie chińska elita partyjna udaje się do kurortu Beidaihe, po to aby odpoczywając jednocześnie decydować o kierunku strategii państwa. Zdaniem Rudda nie jest wykluczone, że zagrożony przez wewnętrzną opozycje Xi Jingping może zdecydować się „pójść do przodu” usztywniając swą i tak dość nieelastyczną politykę i postawić na pokaz siły, głównie wobec Stanów Zjednoczonych.
Z kolei w Waszyngtonie, w obecnej fazie przedwyborczego ożywienia politycznego, kwestia polityki wobec Chin staje się tematem centralnym. Zdecydowanie antychińskie nastroje amerykańskiej opinii publicznej będą tylko, zdaniem Rudda, pogłębiać i tak już wojownicze nastawienie zarówno obecnej administracji jak i obozu Demokratów którego kandydat nie będzie chciał wyjść „na mięczaka”. Tego rodzaju rywalizacja, na to kto w większym stopniu jest w stanie zbudować twardą antychińską koalicję i realizować skutecznie politykę powstrzymywania Pekinu, nie daje możliwości formułowania racjonalnych strategii, których celem jest obniżenia napięcia.
Eliminacja… kompromisu
Możemy mieć zatem do czynienia w najbliższych miesiącach, i to w obydwu krajach, z takim rozwojem sytuacji wewnętrznej, która ograniczała będzie możliwości i skłonność do kompromisu. A jak to wygląda z punktu widzenia potencjalnych płaszczyzn konfliktu? Sytuacja w Hong Kongu jest znana, ale to nie tam, w opinii Ruda, trzeba szukać potencjalnego źródła wojny. Jego zdaniem znacznie gorszym kierunku ewoluuje sytuacja wokół Tajwanu i Morza Południowochińskiego. W ostatnich miesiącach zachodzą też istotne zmiany w amerykańskiej polityce wobec Taipei. Chodzi z jednej strony o zwiększenie sprzedaży broni i uzbrojenia, w tym nie tylko o charakterze defensywnym, jak w przypadku systemów Patriot, ale również ofensywnych F-16. Zmieniła się również oficjalna terminologia, bo po raz pierwszy Tsai Ing-wen, z pro-niepodległościowej Demokratycznej Partii Postępowej zaczęła być tytułowana „prezydentem” co odebrane zostało w Pekinie jako przygotowanie Waszyngtonu do uznania formalnego niepodległości wyspy, będącej w interpretacji chińskich władz zbuntowaną prowincją. W odpowiedzi chińska armia, po to aby zwiększyć presję na Tajpej, rozpoczęła w ostatnich miesiącach szereg prowokacyjnych manewrów, przemieszczeń jednostek wojskowych i tworzenia nowych placówek. Scenariusz eskalacji zaczął być coraz bardziej prawdopodobny, bo Amerykanie na te kroki odpowiedzieli zwiększeniem liczby patroli swej floty, w tym lotniskowców, w regionie. Ostatnia deklaracja Mike’a Pompeo, który odrzucił terytorialne (szelf kontynentalny i wyspy na Morzu Południowochińskim) roszczenia Chin i uznał prawa siedmiu państw regionu będących w tym zakresie w sporze z Pekinem jest, w opinii Ruda, kolejnym krokiem eskalującym. Do tej pory bowiem Stany Zjednoczone zgodnie ze swą wieloletnią polityką, której celem było utrzymanie wolności żeglugi, uchylały się od zajmowania jednoznacznego stanowiska wobec sporów terytorialnych na obszarach morskich państw trzecich. Teraz odchodząc od tej zasady podniosły spór na wyższy poziom. W odpowiedzi Chiny zmieniły swą nomenklaturę w odniesieniu do spornych obszarów na Morzu Połodniowochińskim w miejsce dotychczasowej terminologii w której określano je mianem „na morzu” teraz są to tereny „przybrzeżne”.
To rozkręcanie się spirali napięcia, zdaniem Rudda, nie jest przypadkowe, ale można zjawisko to uznać za wynik politycznej racjonalności elit obydwu krajów w krótkiej perspektywie. To co wydaje się dziś uzasadnione, kiedy „trzeba reagować” na posunięcia rywala może doprowadzić do powtórki sytuacji z lata 1914 kiedy, to relatywnie nieistotne wydarzenie jakim był zamach na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie, doprowadziło, właśnie dzięki działaniu ówczesnych elit Europy w ramach racjonalności pozbawionej perspektywy strategicznej, do globalnego starcia. W jego opinii, o ile nie zostaną zaraz wypracowane mechanizmy rozładowania napięcia, możemy zostać wepchnięci w podobną spiralę kroków dokonanych.
Uroczystości pogrzebowe Lee Teng-hui, byłego przywódcy Tajwanu, który zmarł pod koniec ubiegłego miesiąca mogą znów, w zależności od tego jakiej rangi dyplomata reprezentował będzie Stany Zjednoczone, doprowadzić mogą do kolejnego wzrostu napięcia. Podobnie zresztą, jak wydany na początku ubiegłego tygodnia i podpisany przez prezydenta Trumpa oficjalny zakaz amerykańskim obywatelom i firmom, który zacznie obowiązywać po 45 dniach, zawierania jakichkolwiek umów i robienia interesów z właścicielami chińskiego Tik-Toka.
Jesteśmy obecnie świadkami rozkręcania się spirali eskalacyjnej, czy inaczej rzecz ujmując, wstępowania Chin i Stanów Zjednoczonych na kolejne szczeble drabiny eskalacyjnej. Wszystko to, rzeczywiście, o ile nie zacznie się działać, może doprowadzić do tego, że usłyszymy znów sierpniowe salwy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/512763-bpremier-australii-przestrzega-przed-sierpniowymi-salwami