Na początku lipca brytyjskie media obiegła wiadomość, że jednym z efektów wznowionych właśnie prac nad „Zintegrowanym przeglądem polityki zagranicznej, obronnej, bezpieczeństwa i pomocy rozwojowej” (Integrated Review of Foreign Policy, Defence, Security and International Development), przerwanych przez pandemię COVID-19 może być redukcja brytyjskich sił zbrojnych nawet o 19 tys. do poziomu 55 tys. żołnierzy i oficerów. Dementując spekulacje, które ożywiły brytyjską opinię publiczną w związku z informacjami o zaangażowaniu w proces Dominica Cummingsa, głównego doradcy premiera Johnsona, znanego zwolennika cięć w brytyjskim budżecie wojskowym, minister obrony Ben Wallace powiedział mediom, że „tylko szaleniec zacząłby dyskutować o liczbach, zanim przeanalizowałby zagrożenia”.
Możliwość powstrzymania Rosji
Kilka dni temu Royal United Services Institute (RUSI), najstarszy niezależny światowy think tank zajmujący się sprawami bezpieczeństwa i obronności opublikował raport autorstwa Jacka Watlinga, w którym analizuje się możliwości powstrzymywania Rosji przy użyciu konwencjonalnych sił zbrojnych. Kluczowym pytaniem, które stawia brytyjski analityk jest kwestia czy Londyn stojący w obliczu konieczności modernizacji swych sił pancernych powinien podjąć tego rodzaju decyzję czy może raczej skoncentrować się na rozbudowie swych sił rozpoznania i możliwości ogniowych, zmieniając charakter dotychczasowego wkładu Wielkiej Brytanii w misje NATO i gwarancje bezpieczeństwa na kontynencie, szczególnie w bezpieczeństwo na wschodniej flance. Warto zwrócić uwagę na „narodową” perspektywę przez pryzmat której Watling rozpatruje możliwe polityczne opcje przed którymi stoi Londyn. Podjęte decyzje mają przede wszystkim gwarantować realizację interesów Wielkiej Brytanii, a w konsekwencji NATO. „Jeżeli Zjednoczone Królestwo – argumentuje – ma pozostać wpływowym graczem w skali globalnej, być w stanie chronić interesy własne i swoich partnerów, to jest rzeczą ważną aby jego siły zbrojne były w stanie uprawiać wiarygodną politykę powstrzymywania” ewentualnego agresora czy rywala. Ta perspektywa, zdaniem brytyjskiego eksperta nie jest sprzeczna z uznaniem roli NATO, z tego przede wszystkim powodu, że jak pisze:
Jeśli Wielka Brytania będzie mieć problemy z budową wiarygodnego potencjału sił zbrojnych, to wówczas założenie, że słabsi partnerzy wygenerują w wystarczającej liczbie szeroki wachlarz wyrafinowanych środków, aby wesprzeć własne siły zbrojne i pokryć luki w zdolnościach Wielkiej Brytanii, jest optymistyczne.
Innymi słowy, bez potencjału wojskowego Wielkiej Brytanii, również w zakresie sił lądowych, drugiej albo trzeciej, w zależności od punktu widzenia, potęgi wojskowej NATO polityka odstraszania na wschodniej flance, zdaniem Watlinga, jest mało realna.
Na czym, w jego opinii, winna polegać polityka odstraszania przy użyciu sił konwencjonalnych wobec Rosji? Aby odpowiedzieć na to pytanie konieczne jest choćby skrótowe scharakteryzowanie rosyjskiego sposobu prowadzenia wojny. Powstrzymywanie nie powinno być rozumiane jako działanie, które ma prowadzić do uniknięcia konfliktu, ale zmierzające do określenia granic w których toczy się rywalizacja, mogąca w pewnych okolicznościach przyjąć formułę starcia wojskowego. Fundamentalnie ważnym czynnikiem jest w tym ujęciu wiarygodność perspektywy udzielenia adekwatnej odpowiedzi o ile przeciwnik zdecyduje się na przekroczenie tych granic. Brak takiej wiarygodności będzie powodowało, że rywal, w tym wypadku Federacja Rosyjska, będzie ulegała pokusie „testowania” swych możliwości przez stałe naruszanie politycznego status quo dążąc do urzeczywistnienia regionalnej hegemonii.
Brytyjski ekspert analizuje hipotetyczną sytuację, kiedy Rosja, decyduje się na przeprowadzenie szybkiego ataku i zajęcie jakiegoś obszaru, wzdłuż liczącej ponad 2 tys. km, granicy między NATO a Federacją Rosyjską. Nie chodzi o agresję na pełną skalę, ale krótki „wypad” sił rosyjskich, po to aby zajmując i umacniając pozycję, postawić Sojusz w trudnej sytuacji politycznej, bo zmuszając państwa Paktu do udzielenia odpowiedzi wojskowej. W takim wypadku warunkiem koniecznym, abstrahując od politycznej woli jest posiadanie odpowiednich sił, zdolnych do przeprowadzenia kontrataku i odbicia zajętego przez Rosjan terytorium.
Trzy kluczowe elementy
Projekcja siły NATO, musi się zdaniem brytyjskiego analityka składać z przynajmniej trzech elementów. Po pierwsze Sojusz winien dysponować siłami szybkiego reagowania, które będą w stanie znaleźć się w rejonie potencjalnego konfliktu zanik Federacja Rosyjska przeprowadzi pełną mobilizację. Ich zadaniem będzie przede wszystkim wsparcie obrony realizowanej przez armię zaatakowanego państwa. Drugim, równie istotnym czynnikiem odstraszania Federacji Rosyjskiej jest zdaniem Watlinga posiadanie przez NATO odpowiednio silnych formacji pancernych i zmechanizowanych, które byłyby w stanie odbić z rąk Rosjan zajęte obszary. Nie mniej istotne są siły wspomagające działania wojsk lądowych, związane z rozpoznaniem, dowodzeniem, wojną radioelektroniczną, logistyką etc.
W skrócie rzecz ujmując NATO-wskie siły szybkiego reagowania w sile jednej dywizji (do 25 tys. osób) winny być w stanie zająć pozycje w czasie do dwóch tygodni, dysponować wzmocnionym potencjałem do walki z rosyjskimi siłami pancernymi oraz lotnictwem. Siły pancerne i zmechanizowane, których zadaniem miałoby być przeprowadzenie kontruderzenia i odbicie z rąk Rosjan zajętych obszarów, zdaniem brytyjskiego analityka, aby być w stanie to zrobić, co oznacza też osiągnięcie wiarygodnego potencjału odstraszania, muszą osiągnąć potencjał równy dwóm korpusom w czasie nie dłuższym niż 6-8 tygodni. W nomenklaturze NATO-wskiej korpus jest największym związkiem taktycznym liczącym do 45 tys. żołnierzy.
I tu jest, w opinii brytyjskiego analityka, problem, bo państwa Paktu nie dysponują obecnie ani takimi zdolnościami wojskowymi, ani nie są w stanie tak szybko zmobilizować swych jednostek, ani tym bardziej dyslokować je w rejon konfliktu. Wielka Brytania, Francja i Niemcy winny być w stanie zmobilizować po jednej dywizji pancernej, mniejsze państwa do tego potencjału powinny dodać kolejną. Założenie jest takie, że przy jednoczesnym zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych uda się zmobilizować dwa korpusy. Polska sama winna być w stanie zbudować kolejny korpus, ale jego zadaniem, jak argumentuje Weitling będzie zniszczenie rosyjskich sił w enklawie kaliningradzkiej.
Jak to wygląda w przypadku Wielkiej Brytanii, drugiej, albo trzeciej wojskowej potęgi w NATO? Brytyjskie siły zbrojne dysponują dziś 92 ciężkimi platformami i porównywalną liczbą lżejszych, do przewozu czołgów i innych pojazdów wojskowych. Założenie, że transport przy użyciu tych możliwości 1000 pojazdów pancernych różnego rodzaju, które znajdują się na wyposażeniu klasycznej dywizji, nawet zakładając, że operacja ta przebiegała będzie w sposób niezakłócony atakami przeciwnika, potrwa krótko, jest naiwnym optymizmem. Jeszcze gorszy obraz wyłania się jeśli poddać głębszej analizie jak wyglądają dziś brytyjskie siły pancerne. Rosyjska dywizja zmotoryzowana dysponuje dziś 214 czołgami, a pancerna 322, podczas gdy np. w skład 3. brytyjskiej dywizji pancernej wchodzi dziś tylko 112 czołgów. Co więcej, jak argumentuje brytyjski analityk „więcej niż wątpliwe” są ich zdolności do zwalczania zmodernizowanych rosyjskich T-72BS i T-90MS.
Różnica potencjałów w pozostałej sile ognia jest jeszcze bardziej uderzająca. „Rosyjska dywizja czołgów ma 222 – argumentuje Watling - działa artyleryjskie co trzeba porównać z 48 samobieżnymi haubicami i 27 wieloprowadnicowymi systemami rakietowymi dostępnymi w całych siłach zbrojnych Wielkiej Brytanii.”
Dzisiaj, jak argumentuje, Londyn dysponuje dywizją pancerną „na papierze” a nie w rzeczywistości. I oczywiście o tym wszystkim wiedzą rosyjscy planiści wojskowi. Co więcej, wiedzą również o niesłychanie ściętych z powodów oszczędnościowych zapasach amunicji we wszystkich państwach członkowskich NATO w Europie, co doprowadzić może, w jego opinii do tego, że „lufy ucichną już po kilku dniach prowadzenia operacji” wojskowej. Osobną kwestią jest system podejmowania decyzji o użyciu sił zbrojnych w Wielkiej Brytanii. Zdaniem analityka RUSI jest obecnie tak skonstruowany, że w gruncie rzeczy nie pozwala na działania wyprzedzające, jedynie na reagowanie co w sytuacji eskalacji konfliktu przez drugą stronę stwarza silną pokusę aby się wycofać. Wszystko to razem wzięte, w jego opinii powoduje, że „Wielka Brytania może nie być w stanie realizować zawansowanej polityki odstraszania” wobec Rosji przy użyciu swych sił konwencjonalnych. Jeżeli bowiem nie będzie w stanie wyprzedzać działań potencjalnych przeciwników to zawsze „grać będzie w grę której zasady ustalają wrogowie”. Co gorsze, jak Waitling pisze w konkluzji swego raportu „stara brytyjska tradycja przegrywania pierwszych bitew i wygrywania wojen może nie mieć współcześnie zastosowania, bo całe lata zajmuje budowa nowoczesnego potencjału wojskowego. W skrócie, jeśli powstrzymywanie okaże się nieskuteczne, a Armia nie będzie w odpowiedni sposób przygotowana nie będzie żadnego come back. Będzie po prostu klęska”.
Jednoznaczne wnioski
Być może to obraz nadmiernie pesymistyczny. Jednak z polskiej perspektywy wnioski, które wypływają z tego raportu są dość jednoznaczne. Jeśli Wielka Brytania, ale zapewne inne europejskie państwa NATO nie podejmą, na co niestety się nie zanosi, istotnego wysiłku mającego na celu wzmocnienie własnych sił pancernych, to o NATO-wskiej polityce odstraszania wobec Rosji nie ma co mówić. Jeśli upada perspektywa polityki odstraszania agresji, to trzeba przygotować się do obrony. Znów bez perspektywy pomocy ze strony sojuszników, którzy niezależnie od dobrej woli, a Londyn od lat uprawia twardą politykę wobec Moskwy, mogą po latach cięć nie mieć armii, zdolnych do odparcia agresji ze Wschodu. Czy coś nam to może przypomina?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/510930-brytyjscy-eksperci-o-polityce-odstraszania-wobec-rosji