Daniela Schwarzer, dyrektor wpływowego niemieckiego think tanku DGAP a od niedawna również doradczyni szefa unijnej dyplomacji Josepa Borella, napisała, komentując wyniki właśnie co zakończonego szczytu unijnego, że wpisanie do dokumentów końcowych zasady powiązania wypłaty środków pomocowych w zależności od stanu praworządności i demokracji w państwach członkowskich, jest fundamentalnym osiągnięciem. Dlaczego? W jej optyce „niezwykle ważne jest uznanie tej zasady. Jak dotąd sformułowanie jest niejasne. Kluczowe znaczenie będzie miało wdrożenie przez COM przy silnym wsparciu państw członkowskich. Będzie to konfliktowe, ale konieczne.”
Opinia ta pozwala zrozumieć też zauważalną różnicę w polskich mediach. Jedni widzą w zapisach dokumentu końcowego unijnego szczytu klęskę obozu rządzącego, inni sukces. Abstrahując od kwestii procedur unijnych oraz ich interpretacji a także dość zasadniczego problemu czy są podstawy aby uważać, iż Polska mogłaby obawiać się oceny stanu praworządności i demokracji w naszym kraju, rzuca się w oczy co innego. A mianowicie to, że zarówno w oczach zachodnich ekspertów w rodzaju Danieli Schwarzer, oraz uczestników polskiej debaty kwestia oceny stanu praworządności traktowana jest instrumentalnie, oraz jak należy rozumieć jednostronnie. Bo to nie państwa starej Unii będą oceniane przez ten pryzmat, Hiszpania np. po wypadkach w Katalonii nie podlega tego rodzaju procedurom, ale wszyscy inni, w tym przede wszystkim Wschód kontynentu. Przekonanie o tym, że aplikowanie tej zasady będzie źródłem potencjalnych sporów i konfliktów wskazuje na jeszcze jeden element światopoglądu zachodnich elit, a mianowicie na dyscyplinujące, w zamyśle, działanie tego instrumentu. Najczęściej zwolennicy jego użycia opowiadają się też za pogłębieniem fiskalnej czy finansowej jedności Unii i generalnie są zwolennikami wzmocnienia integracji. Redystrybucja środków w obrębie Wspólnoty powoli przekształca się z narzędzia mającego w zamyśle wyrównywać szanse rozwojowe, a przeto znosić niedoskonałości wolnego rynku, w instrument wymuszania politycznej jedności, kulturowej homogeniczności czy światopoglądowej identyczności. Niezależnie od oceny konkretnych zapisów dokumentu unijnego szczytu warto zwrócić uwagę na fundamentalną różnicę stanowisk. Nasza część Europy uważa, że odniosła sukces, bo w perspektywie najbliższego siedmiolecia neoliberalny walec nie zniweluje naszej odrębności, a stara Europa zapisy traktuje w kategoriach taktycznego i krótkotrwałego ustępstwa. Odmienność intencji jest tutaj uderzająca i obserwując tempo ewolucji społeczeństw zachodnich i środkowoeuropejskich trzeba mieć świadomość rozchodzenia się dróg tego, że prędzej czy później starcie jest nieuchronne.
Badanie European Council on Foreign Relations
Dość wyraźnie widać to zresztą w badaniu przeprowadzonym niedawno przez European Council on Foreign Relations. Ankieta ta, w której uczestniczyło 845 ekspertów zajmujących się polityką zagraniczną i europejską ze wszystkich krajów członkowskich została przeprowadzona między 11 marca a 28 kwietnia tego roku. Pokazuje zatem aktualny rozkład opinii i nastrojów w opiniotwórczych kręgach państw europejskich. Wyniki są intrygujące. Otóż zdecydowana większość badanych (97 proc.) jest zdania, że Niemcy są „centrum grawitacji” Unii Europejskiej. Państwem, które jest najważniejsze, które rozmawia ze wszystkimi, którego elity uosabiają europejską kulturę konsensusu, a przez to starają się tak kształtować kierunek europejskiej polityki, aby gwarantowała ona, w miarę możliwości, interesy wszystkich. Ta opinia, będąca w pewnym sensie oceną obecnej sytuacji podlega jednak dość istotnym wahaniom. I tak w krajach Europy Środkowej polityka Niemiec jest najbardziej krytycznie postrzegana – państwa Grupy Wyszehradzkiej, szczególnie Węgrzy są najbardziej wobec Berlina sceptyczni. Ale są też istotne różnice – w najmniejszym stopniu dystans wobec Niemiec akcentuje się na Słowacji, co zdaniem autorek raportu oznacza, że Bratysława może być uznana za „słabe ogniwo” porozumienia państw regionu. Warto zwrócić uwagę, w tym kontekście na jeszcze trzy kwestie. W Europie państwem najbardziej niechętnym Niemcom jest Grecja, co jest dość zrozumiałe pamiętając politykę Berlina wobec Aten po kryzysie 2008 roku. Jeśli wgłębić się w odpowiedzi, które napłynęły z państw członkowskich, to warto też zwrócić uwagę na to, że w największym stopniu Niemcami rozczarowani są eksperci z Francji, a jeśli idzie o ich kolegów z Niemiec, to Ci w największym stopniu rozczarowali się Węgrami i Polską. Autorki raportu, dwie niemieckie politolożki, są zdania, że jest to efekt, z jednej strony niechęci przyjęcia przez Berlin agendy francuskiej, a z drugiej odmowy uznania w Warszawie i Budapeszcie poglądów niemieckich za własne i frustracji Berlina tym „nieposłuszeństwem”. Tym bardziej, że stopień „rozczarowania” wśród polskich i węgierskich ekspertów wobec Berlina, też zauważalny, jest znacznie mniejszy niźli „w drugą stronę”. Francja w tej ankiecie jest generalnie postrzegana jako „państwo grające powyżej swych możliwości”, a propozycje Macrona najwięcej irytacji budziły u ekspertów z Polski, Czech, Bułgarii, Słowacji i Estonii. Wśród państw, których przedstawiciele powiedzieli, że „z Francją należy współpracować na końcu” były Litwa, Węgry, Czechy, Łotwa i Estonia. Polityka Paryża w naszym regionie jest postrzegana jako rozczarowująca, wprowadzająca podziały i nielicząca się z interesami naszej części Europy. Można zatem pokusić się też o konkluzję, że relatywnie Niemcom w uzyskaniu dominującej pozycji w Unii Europejskiej pomaga słabość, zarówno koncepcyjna jak i wykonawcza, polityki francuskiej.
Środkowoeuropejska wspólnota poglądów i interesów?
Ale czy istnieje coś takiego jak środkowoeuropejska wspólnota poglądów i interesów? To co udało się wyraźnie uchwycić badaczom, to różnice w podejściu do kwestii bezpieczeństwa, a przede wszystkim polityki w stosunku do Rosji. W przypadku 13 państw naszego (w tym gronie znalazła się również Szwecja) regionu polityka wobec Rosji znalazła się na czele narodowych priorytetów, zupełnie inaczej niźli w przypadku Niemiec i tym bardziej Francji, gdzie „problem Rosji” w ocenie środowisk eksperckich w ogóle nie istnieje. Podobnie „kwestia Stanów Zjednoczonych”. O ile we francuskich środowiskach obserwowane od pewnego czasu wycofywanie się Waszyngtonu z Europy postrzegane jest w kategoriach szansy „wybicia się na geopolityczną samodzielność”, a francuskie elity bardziej niźli przedstawiciele innych państw europejskich zainteresowane są sprawami międzynarodowymi o tyle słabnięcie więzi atlantyckiej w Niemczech przyjmowane jest z większą rezerwą czy nawet niepokojem. W Polsce, w Państwach Bałtyckich oraz w Rumunii, ale już nie w pozostałych państwach Grupy Wyszehradzkiej kwestia utrzymania obecności Stanów Zjednoczonych w Europie jest jednym z 5 najistotniejszych priorytetów. Jeśli idzie o kwestie europejskiej polityki bezpieczeństwa, to w tym zakresie też można zaobserwować istotne podziały. Generalnie nie jest to sprawa, która przez ekspertów z państw europejskich, poza Francją, byłaby wysoko klasyfikowana na liście najważniejszych problemów stojących przed Unią Europejską. Francuzi stawiają ją na czele swoich priorytetów, podczas gdy „średnia” dla całego kontynentu wpisuję tę kwestię na miejsce 14, co pozwala wyjaśnić różnicą stosunku do NATO, we Francji w największym stopniu sceptycznego, w naszej części Europy o niebo przychylniejszego.
Z raportu wyłania się ciekawy obraz pozycjonowania się państw w ramach rywalizacji o wpływy w Europie. Francja jest czynnikiem aktywnym, opowiadającym się za transformacją, często pojmowaną w duchu narzucenia swego widzenia świata innym. Pozycja Niemiec jest inna. W wydaniu Berlina polityka sprowadza się do szukania wspólnego mianownika, próby uwzględnienia interesów mniejszych graczy. Są jednak dość kluczowe czynniki pozycji obydwu państw. O ile Paryż stawia na reprezentowanie Europy Południowej, siłę swej kultury, dyplomacji i wojska, o tyle jednym z kluczowych czynników znaczenia Niemiec jest to, że Berlin reprezentuje interesy Europy Środkowej. Piszą o tym wprost autorki raportu. Ale nie odpowiadają na pytanie jak zmieniłby się wewnątrzeuropejski układ sił, gdyby doszło do wyklarowania wspólnego poglądu państw regionu. Nie tylko w kwestiach Wspólnoty, ale mających znacznie bardziej istotne znaczenie, w sprawach związanych z bezpieczeństwem i siłą relacji atlantyckich. Jakim zmianom podlegałaby pozycja, a co za tym idzie i polityka, Niemiec, jeśliby Europie Środkowej udało się znaleźć płaszczyzny kooperacji z Paryżem. Czyli kwestia sprowadza się do tego, jak ukształtowałby się europejski układ sił jeśliby wschód kontynentu stał się samodzielnym graczem? To co dziś wydaje się mało realne albo wręcz nieprawdopodobne mogłoby zmienić europejski układ sił.
Pozycja Polski
Polska przez europejskich ekspertów uczestniczących w tej ankiecie oceniona też została jako jeden z krajów „który gra poniżej swego potencjału”, nie wykorzystuje swych możliwości wynikających z wielkości populacji, siły gospodarki i położenia. „Przestrzeganie praworządności” jest jednym z narzędzi, obiektywnie służących, niezależnie od meritum, do blokowania polskich możliwości. W przeciwnym razie Warszawa mogłaby pokusić się o to, aby stać się wyrazicielem poglądów regionu. Obiektywnie wpłynęłoby to na osłabienie europejskiej pozycji Niemiec. Może dlatego Daniela Schwarzer jest zdania, że wpisanie zasady uzależniającej subwencje unijne od stanu demokracji i praworządności jest sukcesem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/510285-praworzadnosc-narzedziem-ograniczania-polskich-aspiracji