Sergiej Riabkow, wiceminister spraw zagranicznych, w starym sowieckim stylu, „kategorycznie odrzucił” sugestie, jakoby to przeprowadzane przez Federację Rosyjską potajemne próby z nowymi „cudownymi” typami broni o napędzie atomowych miały wpływ na podwyższony poziom promieniowania radioaktywnego, który odnotowano ostatnio w państwach skandynawskich.
„Czarnobyl na morzu”
W piątek wprost na swoim twitterowym koncie napisał o tym Marschall Billingslea, specjalny wysłannik Białego Domu na rozmowy w sprawie ewentualnego przedłużenia traktatu INF, które rozpoczęły się niedawno w Wiedniu. W jego opinii, przyczyną podwyższonego promieniowania były próby rakiet z napędem atomowym Burawiestnik, lub atomowych torped Posejdon, o których Władimir Putin mówił w 2018 roku. Przy okazji wezwał on Moskwę do zaprzestania prac nad tego rodzaju projektami, które, w jego opinii stanowią zagrożenie z racji możliwości przypadkowego wybuchu testowanych rozwiązań. Wcześniej prezydent Donald Trump mówił o nich w kategoriach „Czarnobyla na morzu”.
Cała sprawa zaczęła się w poprzedni poniedziałek, kiedy najpierw Norwegia a następnie Szwecja, Finlandia i Państwa Bałtyckie zaczęły informować o radioaktywnej chmurze, która przemieszcza się z Północy w stronę Bałtyku. Zaobserwowano podwyższoną obecność dwóch izotopów cezu (134 i 137), kobaltu 60, oraz rutenu 103, co wykluczało naturalne źródła promieniowania. Nie było ono zabójcze, choć przekraczało dopuszczalne normy i wywołało zaniepokojenie w krajach nad którymi przemieszczał się radioaktywny obłok. Kilka dni później, Lassina Zerbo, sekretarz wykonawczy Organizacji Traktatu o Całkowitym Zakazie Prób Jądrowych opublikował mapę sporządzoną na podstawie zebranych informacji uwzględniających kierunki i siłę wiejących w regionie wiatrów, z której wynikało że źródło promieniowania mogło znajdować się w północnej Rosji, na Płw. Kola, gdzie rozmieszczone są liczne rosyjskie bazy wojskowe, w tym sił strategicznych lub w okolicach Petersburga. Rosjanie poinformowali od razu, że w żadnej z dwóch pracujących tam elektrowni atomowych nie doszło do awarii, co spowodowało, że pojawiła się teoria o możliwym nieostrożnym postępowaniu w trakcie wymieniania prętów uranowych w jednej z nich, jako potencjalnym źródle zwiększonego promieniowania. Agencja TASS opublikowała w związku z tym specjalne oświadczenie przedstawiciela Rosatomu, firmy odpowiadającej za rosyjską energetykę atomową w którym zaprzecza ona awarii czy wypadkowi w jakiejkolwiek z nadzorowanych przez siebie elektrowni atomowych.
Zastanawiający zbieg okoliczności
Forbes, który opisał sprawę, powołuje się w swym artykule na rosyjskich niezależnych analityków, którzy twierdzą, że w czasie, kiedy pojawiła się radioaktywna chmura były przeprowadzane testy nuklearnej torpedy Posejdon. Evgeniy Maksimov, napisał o zastanawiającym zbiegu okoliczności, jakim było ustanowienie w dniach 22 – 27 czerwca dwóch czasowych „stref bez przelotów” przez rosyjskie siły zbrojne, co dotychczas zawsze było związane z przeprowadzaniem testów wojskowych oraz z wyjściem z portu w Siewierodwińsku w tym samym czasie specjalnego okrętu wykorzystywanego w tych celach, jakim jest Akademik Aleksandrov. Są to oczywiście wszystko poszlaki, zwłaszcza wobec oficjalnych zaprzeczeń ze strony Moskwy, ale w coraz większym stopniu czyniącą prawdopodobną wersję o jakimś wypadku, który miał miejsce w trakcie tajnych prób.
Groźby pod adresem Polski?
Piszę o tej kwestii, bo wraz z opublikowaniem przez Rosję w czerwcu strategią w zakresie polityki nuklearnej oraz rozpoczynającymi się rozmowami w sprawie przedłużenia kończącego się w lutym przyszłego roku traktatu INF, istotna staje się kwestia wiarygodności Moskwy, zarówno w zakresie oficjalnych deklaracji, jak i gotowości do wymiany informacji.
Jest to o tyle z naszej perspektywy istotne, że Polska staje się coraz częściej i w coraz bardziej otwarty sposób obiektem nuklearnego szantażu ze strony Moskwy. Ostatnim tego przykładem jest artykuł redakcyjny dziennika Niezawisimaja Gazieta, opublikowany po spotkaniu prezydenta Dudy z Donaldem Trumpem. Dziennik, którego redaktor naczelny, był szefem społecznego komitetu wyborczego mera Moskwy Sobianina, jest nie tylko powiązany z rosyjską władzą a również zaliczyć go należy do jednego z najbardziej opiniotwórczych rosyjskich mediów. Nie wydaje się zatem, aby odredakcyjne komentarze tam zamieszczane były wyłącznie odbiciem poglądów pracujących w gazecie dziennikarzy. Podstawową tezą, którą budują redaktorzy jest to, iż „polityczna lojalność” Polski wobec Stanów Zjednoczonych, polegająca na wypełnianiu sojuszniczych zobowiązań, wydawaniu na potrzeby wojskowe 2 proc. PKB, gotowości do przyjęcia wycofywanych z Niemiec amerykańskich żołnierzy nie oznacza, że rośnie bezpieczeństwo naszego kraju. Zdaniem Niezawisimej Gaziety, jest akurat wręcz odwrotnie. Na potwierdzenie tej tezy dziennik przytacza wypowiedź byłego szefa sztabu rosyjskich sił zbrojnych, generała Bałujewskiego, który powiedział w swoim czasie, że o ile kiedyś rosyjskie rakiety miały niegdyś „latać nad głowami Polaków, to teraz muszą być wycelowane w nich”. Warto też przypomnieć, że Bałujewski był tym rosyjskim oficerem wysokiej rangi, który publicznie mówił, iż Federacja Rosyjska prócz jawnych dokumentów strategicznych ma też ich tajne, diametralnie różniące się od upublicznionych, wersje. Dziennik wprost pisze, że jeśli Polska chce stać się „państwem frontowym” to musi brać pod uwagę to, że „Rosja odpowiada rozmieszczeniem w Obwodzie Kaliningradzkim kompleksów operacyjno – taktycznych Iskander, wyposażeniem okrętów Floty Bałtyckiej w rakiety skrzydlate Kalibr a oddziałów wojsk lądowych w atomowe monstra z czasów Zimnej Wojny – systemy Tulipan i Pion, zaopatrzonych w pociski nuklearne.”
Rosja weźmie nas na „atomowy cel”?
Ta ostatnia informacja jest szczególnie istotna. Jest bowiem zapowiedzią przerzucenia do Kaliningradu zmodernizowanych, pochodzących jeszcze z czasów sowieckich samobieżnych systemów artyleryjskich, które mogą strzelać pociskami nuklearnymi. Odpowiada też starej sowieckiej tradycji, kiedy istotne komunikaty dystrybuowane były nie wprost przez przedstawicieli władzy oficjalnie walczącej o pokój, ale przez organizowane w mediach, często zagranicznych, przecieki. Wydaje się, że z taka sytuacją mamy do czynienia tez obecnie. Jeśli Polska przyjmie większy kontyngent amerykańskich sił zbrojnych, to Rosja weźmie nas na „atomowy cel”. Trudno nie odebrać tych zapowiedzi jako próby zastraszenia Warszawy i wywołania reakcji, którą już udało się prowokować u byłego prezydenckiego kandydata lewicy obawiającego się, że Polska stanie się celem jądrowych ataków Rosji. Tak jakby do tej pory nim nie była.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/507776-rosyjskie-proby-jadrowe-i-pogrozki-pod-adresem-polski