Julian Lindley – French, wybitny brytyjski strateg, profesor wizytujący National Defense University w Waszyngtonie oraz Canadian Global Affairs Institute napisał kilka dni temu na swoim blogu, że „nie później niż do 2030 roku NATO musi wykazać się zdolnością do walki, a tym samym powstrzymania wojny światowej na wielką skalę oraz być w stanie utrzymać pierwszą linię oporu Aliantów w południowej Europie, co może okazać się niezbędne w obliczu katastrofalnego upadku państw na Bliskim Wschodzie i w Północnej Afryce”.
Sytuacja na świecie, w jego opinii, ewoluuje w przyspieszonym tempie, niestety w złym kierunku i w związku z tym Alians szybko musi opracować nową koncepcję strategiczną. Dlaczego jeszcze jej nie ma? Z tego powodu, że brak jest, póki co, wewnętrznego konsensusu na temat jej ewentualnego kształtu. Nadciagający szybkimi krokami, zdaniem Lindley-French kryzys Sojuszu związany jest z rosnącą presją na amerykańskie siły zbrojne w innych częściach świata i odmową Europejczyków, aby wziąć na swoje ramiona ciężar własnego bezpieczeństwa. Jednak jak napisał „zbyt duża grupa liderów politycznych Zachodu wydaje się nie być w stanie zdać sobie sprawy z rozmiarów nadciągających zagrożeń i ich skutków dla obszaru Euro-Atlantyckiego”. Chodzi, w jego opinii, o rosnącą potęgę wojskową Chin, niebezpieczne połączenie społecznych i gospodarczych słabości i niewydolności systemowej Federacji Rosyjskiej z jej przesadnym przywiązaniem do siły wojskowej, rozwój nowych technik wojskowych i typów uzbrojenia, erozję światowego systemu opartego o wspólny świat wartości, wzrost fundamentalizmu oraz liczby państw słabych, czy wręcz upadłych w basenie Morza Śródziemnego oraz narastającą presję wewnętrzną w Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza w obliczu ogromnego długu wewnętrznego, aby Waszyngton zrewidował swe zobowiązania międzynarodowe. Wszystkie te czynniki razem wzięte powodują na tyle ekspresowe pogarszanie się położenia Europy, z punktu widzenia bezpieczeństwa, że Pakt nie potrzebuje dostosowania do nowych wyzwań, ale głębokiej zmiany, resetu. Oczywiście, jak dowodzi Lyndley-French elity państw NATO wcale nie muszą podejmować wyzwań i szukać odpowiedzi na rysujące się na horyzoncie zagrożenia, mogą „kontynuować politykę iluzji jedności, organizując ładne sesje zdjęciowe i wydawać dobrze napisane wspólne komunikaty”. Może zwyciężyć polityka, tak jak do tej pory, krótkowzrocznego reagowania na doraźne wyzwania, ale jej bezpośrednim skutkiem będzie to co już się dzieje, tylko, że procesy ulegną przyspieszeniu. W ubiegłym roku Wielka Brytania, poza niewielkim kontyngentem, wycofała z kontynentu europejskiego, jak argumentuje Lyndley-French, całość swych sił zbrojnych, a ostatnia decyzja podjęta przez prezydenta Trumpa o redukcji 28 % europejskich sił Stanów Zjednoczonych, jest ruchem w podobnym kierunku i o podobnym wspólnym mianowniku – wojska będą przegrupowywane wzmacniając nowe filary siły, w tym wypadku alians brytyjsko – amerykański.
Taki scenariusz jest tym bardziej prawdopodobny, że jak wynika z opublikowanego właśnie raportu Transatlantic Trends 2020, który sporządzony został na podstawie badań opinii publicznej w trzech krajach (USA, Niemcy i Francja) w dwóch turach, przed i po pandemii, wynika, że nadal zdecydowana większość Amerykanów jest zdania, iż najsilniejszym państwem europejskim jest Wielka Brytania. 53 % badanych Amerykanów tak uważało, podczas gdy 23 % sądziło, iż są to Niemcy. Interesujące zmiany miały też miejsce w zakresie postrzegania potęgi własnych i sprzymierzonych krajów, ale też rywali, przed i po pandemii. Pozycja Stanów Zjednoczonych w oczach Francuzów spadła o 12 %, choć nadal 55 % uważa, że jest to najpotężniejsze państwo świata. W przypadku Niemców, ich liczba która uważa USA za najsilniejsze państwo zmniejszyła się o 8 %. W obydwu krajach wzrosło uznanie dla potęgi Chin (15 % we Francji i 8 % w Niemczech). Zarówno we Francji, jak i w Niemczech, przeważa dość zdecydowanie pogląd, że na kontynencie państwem mającym największe wpływy są Niemcy. Jeśli idzie o kwestie bezpieczeństwa, to zdecydowanie mniej Francuzów (53 %) niźli Niemców (74 %) jest zdania, że NATO jest ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa ich kraju. Jeśli idzie o wzrost wydatków na zbrojenia, to warto odnotować, że 35 % ankietowanych w Niemczech opowiada się za ich podniesieniem, a 21 % za obniżeniem. We Francji, która wydaje na zbrojenia więcej niźli Niemcy (1,8 % PKB wobec 1,2 % PKB) liczba zwolenników wzrostu wydatków jest też większa (29 %) niźli chcących ich obniżenia (19 %). W obydwu zatem przypadkach, to nie zdecydowany sprzeciw opinii publicznej jest źródłem, jak można przypuszczać na podstawie badań, opieszałości elit obydwu krajów w realizacji polityki wzrostu nakładów na obronność.
Europejska powściągliwość w zakresie wydatków na obronność nie koresponduje z polityką państw w Azji. Przemawiając wczoraj w Australijskiej Akademii Obrony w Canberrze premier Morrison powiedział, że jego kraj planuje wydać na zbrojenia w następnym dziesięcioleciu 186 mld dolarów, co stanowi wzrost o 40 %. W związku z pogarszająca się sytuacją w regionie, zdaniem Morrisona najgorszą od zakończenia II wojny światowej, przede wszystkim w następstwie polityki Chin, Australia planuje m.in. zakupić rakiety średniego zasięgu. Tego samego dnia Francja poinformowała, że wycofuje swe okręty z NATO-wskiej misji u wybrzeży Libii. Decyzja ta jest efektem incydentu, który miał miejsce kilkanaście dni temu, kiedy francuska korweta próbująca zmusić statek płynący do Libii aby poddał się rewizji, była trzykrotnie, jak twierdzi Paryż namierzana radarowo przez tureckie okręty eskortujące transport. Francja, która zażądała wsparcia NATO w jej sporze z Turcją, uznała, że stanowisko centrali Paktu było zbyt niejednoznaczne i w związku z tym podjęła decyzję o wycofaniu.
Przy okazji prezydent Francji ponownie powrócił do narracji mówiącej o „mózgowej śmierci” NATO oraz oskarżył Turcję o nieodpowiedzialną i agresywną politykę we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego i w Libii w szczególności. Turecki dziennik „Daily Sabah” zbliżony do rządu w odpowiedzi przytacza słowa Ömer Çelik, rzecznika prasowego partii rządzącej, który powiedział, że w Libii Francja jest „przestępcą”, który popiera „puczystę” generała Haftara, chcącego obalić uznawany przez ONZ rząd. Tureckie media zauważyły też, że Macron krytykując zaangażowanie obcych sił w Libii starannie unikał wymienianie wśród niepożądanych interwentów Rosji, mówiąc jedynie o najemnikach z Grupy Wagnera.
Jak można przypuszczać francusko – tureckie napięcie w NATO przyspieszyło i ułatwiło osiągnięcie porozumienia w sprawie wycofania sprzeciwu Ankary wobec planów obrony wschodniej flanki. Trudno nie uznać tego jako próby poszukiwania przez Turcję, wewnętrznego, w obrębie Paktu sojusznika. Niezależnie jednak od tego, jak rozwinie się sytuacja, wygląda na to, że wewnętrzny paraliż w obrębie Sojuszu Północnoatlantyckiego prowadzi nie tylko do powstania, jak uważa Julian Lindley – French, anglosaskiego filaru siły, ale również przyspieszyć może poszukiwanie wspólnego języka między państwami na wschodniej i południowo-wschodniej flance.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/507459-nato-potrzebuje-resetu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.