W trakcie dzisiejszego wystąpienia na corocznym spotkaniu Rady European Council for Foreign Relations niemiecki minister spraw zagranicznych Heiko Maas odwołał się do kategorii „europejskiej suwerenności”.
Zaznaczył przy okazji, że nie ma powodu aby myśleć, tak jak niektórzy uważają, iż w tym wypadku idzie „o izolowanie bezpieczeństwa Europy od Stanów Zjednoczonych”, ale przykłady, których użył aby zilustrować tok swego myślenia wskazują, że coś jednak jest na rzeczy. Otóż, jak powiedział niemiecki minister, którego słowa z tym większą uwagą są słuchane, że za dwa dni Berlin obejmuje przewodnictwo w Unii Europejskiej, chodzi o to, że z punktu widzenia interesów Europy nie jest dobre zbyt duże uzależnienie od kogokolwiek. W podobnym stopniu naganne jest to, że 90 % leków kraje należące do WHO importują z Chin czy Indii, jak uzależnienie od technologii 5 G, przechowywania danych, logistyki, energii czy bogactw naturalnych.
Wybory w USA
Niezależnie od tego kto wygra wybory w Stanach Zjednoczonych, to kolejna konkluzja Maasa, Europa musi być lepiej przygotowana do rozmów z tamtejszą administracją, bardziej świadoma własnych interesów czy wreszcie musi być w stanie interweniować i rozwiązywać konflikty toczące się w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Podobnie jednym głosem Europa mówić winna rozmawiając z Chinami. Jest to teraz tym bardziej ważne, że mamy do czynienia z zaostrzającą się sytuacją w Hong Kongu i w relacjach między Pekinem i sąsiadami. Jak uważa Maas w obecnej sytuacji agenda zaplanowanego i odwołanego z powodu pandemii, spotkania w formacie Unia Europejska – Chiny, winna być napisana od nowa, choć do rozmów powinno dojść.
Ta symetria w określeniu przez niemieckiego ministra celów politycznych stojących przed Unią jest znamienna. Podobnie zresztą jak odwołanie się do pojęcia „europejskiej suwerenności” wcześniej, w roku 2017 użytego przez Emmanuela Macrona w czasie jego wystąpienia na Sorbonie czy rok później przez Jean-Claude Junckera, który mówił nawet o tym, że wybiła „godzina europejskiej suwerenności”. Dyplomaci niemieccy byli wcześniej dość, wobec takiego opisywania kierunku ewolucji Unii, sceptyczni, ale jak widać to nastawienie się zmieniło. Przemawiając 13 maja kanclerz Merkel wezwała do „większej strategicznej suwerenności Unii Europejskiej”, a teraz z podobnym przesłaniem wystąpił socjaldemokratyczny minister w niemieckim rządzie koalicyjnym.
UE stroną dyskusji
Mamy zatem do czynienia nie tylko z niemiecko – amerykańskim sporem, który już doprowadził, do tego, że stosunki między obydwoma krajami, jak powiedział minister Maas są na „najniższym od lat” poziomie, ale działaniami, a być może planem działań, aby cała Unia Europejska stała się stroną dyskusji ze Stanami Zjednoczonymi. Jest to tym bardziej istotne, że jak ujawnił niedawno Bloomberg niemiecki resort energetyki chciałby wspólnej europejskiej odpowiedzi na zapowiadane nowe amerykańskie sankcje wobec gazociągu Nord Stream 2.
Za oceanem to drastyczne pogarszanie się relacji, czego tylko jednym z przejawów była decyzja Donalda Trumpa o redukcji amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Niemczech skłania niektórych publicystów, zwłaszcza konserwatywnych do otwartego stawiania pytania – czy Niemcy są nadal sojusznikami Ameryki? Christian Whiton w przeszłości doradca w administracjach Donalda Trumpa i Georgea W. Busha pisze w artykule opublikowanym przez portal stacji telewizyjnej Fox News, że „Niemcy są sojusznikiem tylko z nazwy”. Niemcy aktywnie przeciwstawiają się amerykańskim sankcjom wobec Iranu a uruchomiony w marcu konkurencyjny system rozliczeniowy INSTEX jest w jego opinii środkiem, który może podważyć kontrolowany przez USA światowy system rozliczeniowy „najsilniejsze, nie wojskowe narzędzie jakim dysponuje rząd Stanów Zjednoczonych po to aby przeciwdziałać zagrożeniom. I robi to „sojusznik”, który tyle lubi mówić o soft power.” W jego opinii Berlin jest również „po złej stronie” jeśli idzie o politykę wolnego świata wobec Pekinu. „Berlin ciężko pracował” aby zrealizować kolejny projekt, mowa o Nord Stream 2, który podważa bezpieczeństwo europejskie, a ponadto nie robi nic, i to może główny zarzut, aby zrównoważyć wzajemną nierównowagę w wymianie handlowej między Niemcami a Stanami Zjednoczonymi, w ubiegłym roku wynoszącą 67 mld dolarów. Dlaczego, pyta retorycznie, amerykańskie samochody są obłożone na europejskim rynku 10 % cłem, a niemieckie w Stanach Zjednoczonych, tylko 2,5 % ? Whiton jest zdania, że tacy sojusznicy nie są potrzebni Stanom Zjednoczonym, całe NATO jest klubem „pasażerów na gapę”, a 200 mld wzrostu wydatków na zbrojenia w ostatnich latach nieamerykańskich członków Sojuszu to wynik „kreatywnej księgowości” a nie rzeczywiste wzrost wysiłku obronnego. W jego opinii Waszyngton powinien podjąć decyzje o opuszczeniu w tej sytuacji Paktu, a zbudować system sojuszy obronnych z „państwami, które są prawdziwymi przyjaciółmi Stanów Zjednoczonych – Polską, Japonią, Tajwanem, Południową Koreą, Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi.”
Sygnał strategiczny
Jeffrey Lightfoot, senior fellow w Atlantic Council napisał, adresując te słowa do niemieckich elit, że nawet jeśli nie lubią oni tego kto wysyła sygnał strategiczny, mając na myśli prezydenta Trumpa, to wiadomość przezeń sformułowana powinna być w Berlinie uważnie przeanalizowana. Jego decyzja o wycofaniu części wojsk z Niemiec jest bowiem bardziej racjonalna, niźli głoszą to gremialnie krytykujący ten krok „biurokraci”. Lightfoot zwraca uwagę na fakt, że już w 2011 roku, Robert Gates ówczesny sekretarz obrony w administracji Obamy mówił, iż ograniczenie nakładów na zbrojenia wywoła „ciemną” i „ponurą” sytuację, którą właśnie obserwujemy. Opublikowany w 2012 roku raport Atlantic Council zawierał krytykę polityki Berlina uchylającego się od wypełniania sojuszniczych obowiązków finansowania własnych sił zbrojnych, a po roku 2014, jak uważa Lightfoot Niemcy z ociąganiem i niechętnie zgodzili się z polityką wzrostu nakładów na bezpieczeństwo. Zdaniem amerykańskiego analityka po ewentualnym sukcesie wyborczym prezydent Biden może nie będzie zachowywał się jak namolny właściciel mieszkania przypominający dwa razy w miesiącu swemu lokatorowi o tym, że musi płacić wyższy czynsz, ale z pewnością „będzie oczekiwał, że Niemcy spełnią swe obietnice związane z wydawaniem 2 % swego PKB na zbrojenia”. Podobnie myślą kongresmani. Trump, zdaniem Lightfoota nie ma „obsesji” na tle Nord Stream 2, ale uważa, podobnie jak większość amerykańskich kongresmanów niezależnie od politycznych afiliacji, że upór Berlina wobec kwestii gazociągu jest przejawem myślenia w kategoriach „Niemcy first”. Podobnie, jako przejaw nie liczenia się z ich interesami sprawę traktują kraje Europy Środkowej i Wschodniej. Co więcej, jego zdaniem, Berlin celowo nie robi nic aby te obawy rozwiać, na przykład poważniej angażując się ekonomicznie w inicjatywę Trójmorza. Podobnie oceniana jest w Stanach Zjednoczonych niechęć Berlina wobec wyraźnego określenia się w kwestii uzależnienia od chińskich dostawców technologii 5 G. Lightfoota pisze, i to jest argument w tej debacie ważny, że w Stanach Zjednoczonych kształtuje się ponadpartyjny konsensus, w świetle którego uzasadnionym jest pytanie po co Ameryka ma strategicznie stabilizować Niemcy, skoro Berlin uzależniając się energetycznie od Rosji, a technologicznie od Chin, prokuruje sytuację, która w przyszłości będzie destabilizowała Niemcy.
Wydaje się zatem, że mamy do czynienia nie z zatargiem między Berlinem a Waszyngtonem, nie chodzi też o różnice temperamentów czy politycznych stylów, ale głębiej zlokalizowaną, fundamentalną kontrowersję na temat strategicznych interesów obydwu krajów i kierunków ewolucji wzajemnych relacji. Jeśli nie zostaną one w najbliższym czasie rozwiązane, to jedność atlantycka, ale również Unii Europejskiej, może być wystawiona na próbę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/506993-czy-niemcy-sa-nadal-sojusznikiem-stanow-zjednoczonych