Pół wieku temu niemiecko-amerykański filozof, ideolog rewolty studenckiej i socjolog marksistowski Herbert Marcuse przekonywał, że „ucisk represyjnej, technologicznej cywilizacji dotyka każdego”. Ale to grupy mniejszościowe zepchnięte na społeczny margines, „bez względu na ich położenie względem środków produkcji”, mogą posłużyć jako nośnik sprzeciwu wobec opresyjnego systemu. W opublikowanym w 1965 r. eseju pod tytułem „Represyjna tolerancja” Marcuse nawoływał do demonizowania, a przez to uciszania przeciwników politycznych. Nazywał to „wyzwalającą tolerancją”. W skrócie: są poglądy słuszne i takie, których nie warto słuchać.
Śmierć Afroamerykanina George’a Floyda z rąk policjantów kilka tygodni temu w stanie Minneapolis powinna była otworzyć poważną debatę nad sytuacją mniejszości etnicznych i rasowych w Stanach Zjednoczonych oraz formą protestu przeciwko policyjnej brutalności. Tak się jednak nie stało. Długi marsz przez instytucje zabezpieczył bowiem kulturową hegemonię lewicy, niszcząc jakąkolwiek możliwość dialogu. Wszędzie. W instytucjach społeczeństwa obywatelskiego, mediach, szkołach, na uniwersytetach.
Następcy Marcusa, wyhodowani na zachodnich kampusach uniwersyteckich przez pokolenie ’68, okazali się o wiele bardziej radykalni niż ich duchowi ojcowie. Z jednej strony słychać więc oskarżenia o systemowy rasizm i żądania zadośćuczynienia za niewolnictwo i „lata segregacji rasowej”. A z drugiej – prawie nic. Tak duży jest lęk przed demonizacją, przed ostracyzmem, przed oskarżeniem o grzech rasizmu.
Głównym źródłem oskarżeń i żądań pod adresem „białej Ameryki” jest Black Lives Matter (BLM). To, co zaczęło się w 2013 r. od hashtagu umieszczonego na Twitterze przez działaczki społeczne Opal Tometi, Patrisse Cullors i Alicię Garzę w odpowiedzi na śmierć 17-letniego Afroamerykanina Trayvona Martina w Sanford na Florydzie, zamieniło się w ostatnich latach w ogólnokrajowy ruch protestacyjny i polityczny. Niekryjący bynajmniej swoich skrajnie lewicowych afiliacji. Czego właściwie chce BLM?
Sprawiedliwość rasowa i społeczna
W 2016 r. BLM opublikował oficjalny manifest, w którym jako główny cel swojej działalności podaje „stworzenie świata, gdzie każdy czarnoskóry człowiek może się rozwijać politycznie i społecznie”. W manifeście autorzy podkreślają, że są „nieapologicznie czarni”, należą do części „globalnej społeczności czarnych” i że wszystkie „czarne życia się liczą”. Szczególnie te czarnoskórych transseksualnych kobiet. BLM odrzuca patriarchat, „rodzinę nuklearną”, preferując „kolektywne wychowywanie dzieci”, sprzeciwia się „heteronormatywnym wzorcom” oraz ageizmowi (dyskryminacji na podstawie wieku).
Niedługo potem Movement for Black Lives, jedna z organizacji współpracujących z BLM, opublikowała pod hasłem „Wizja dla czarnych żyć” (Vision 4 Black Lives) wiele konkretnych politycznych żądań, inspirowanych w dużej mierze programem politycznym Czarnych Panter z 1996 r. Jest tam m.in. żądanie zniesienia czynszów dla biednych Afroamerykanów, legalizacji prostytucji, moratorium na przestępstwa narkotykowe (z odszkodowaniami dla skazanych za takie przestępstwa włącznie), moratorium na kredyty hipoteczne i opłaty (woda, gaz), fundusze na kaucje dla czarnoskórych przestępców oraz „radykalnej i trwałej redystrybucji bogactwa”. W wywiadzie dla magazynu „The New Yorker” Opal Tometi zadeklarował, że BLM walczy nie tylko o sprawiedliwość rasową, lecz także społeczną. „Chodzi o jakość życia czarnych. Edukację, system zdrowia, mieszkalnictwo. Chcemy inwestycji w czarną społeczność” – podkreśliła. Wśród tych inwestycji wymieniła zwiększenie liczby nauczycieli, psychologów i pracowników pomocy społecznej w czarnych dzielnicach, ale także „podstawowy dochód uniwersalny”. Więcej zasiłków, więcej redystrybucji bogactwa, czyli więcej tego, co jest od dawna praktykowane inie daje pozytywnych rezultatów.
Atak na policję
Środki na dodatkowe programy socjalne i zasiłki się znajdą, uważa Tometi, wystarczy odebrać je policji. Walka z policyjną brutalnością od początku była jednym z głównych celów BLM. Według współzałożycielki ruchu policja prowadzi regularną „wojnę przeciwko czarnoskórym Amerykanom”, a patrole policji na ulicach zamieszkanych przez nich dzielnic „mają swoje źródło w niewolniczych patrolach na plantacjach”. „Budżety policji są rozdmuchane. Policja uległa na przestrzeni lat coraz większej militaryzacji. Widzimy, jakie mają wyposażenie, wiemy więc, że dysponują ogromnymi funduszami” – dodała.
Jednak poglądy na temat tego, co zrobić z policją, są w BLM mocno podzielone. Rashad Robinson, szef ugrupowania Color of Change, podkreślił w rozmowie z NBC News, że „nie chodzi o to, by stworzyć kraj bez policji”. Tylko o jej reformę. „Policjanci nie ponoszą obecnie żadnej odpowiedzialności za swoje złe zachowanie, a powinni” – dodał Robinson. Niektórzy jego towarzysze są bardziej radykalni. Działaczka BLM i organizatorka protestów przeciwko policyjnej brutalności Johnetta Elzie uważa, że policyjne budżety „powinny zostać zredukowane do minimum, a zaoszczędzone pieniądze zainwestowane np. w darmowe uniwersytety dla czarnych”. „A jeśli policjanci będą chcieli kupić sobie kilka M-16, to niech sfinansują to przez sprzedaż wypieków” – podkreśliła w rozmowie z NBC News. Według niej „wszyscy w kółko gadają o reformie, ale mamy to już za sobą”. „Był na to czas sześć lat temu. Teraz nie ma już o czym rozmawiać” – zaznaczyła.
Problem finansowania policji wywarł ogromną presję na Partię Demokratyczną, bo to na nią liczą działacze BLM. Burmistrz Minneapolis Jacob Frey, demokrata, został wybuczany przez tłum protestujących, gdy oświadczył, że nie popiera „całkowitej likwidacji policji”. Inaczej jest w Los Angeles czy Nowym Jorku, gdzie demokratyczne władze rozważają znaczną redukcję sił policyjnych. Całkowita likwidacja policji i przekazanie władzy porządkowej w czarnoskórych dzielnicach w ręce patroli złożonych z lokalnych mieszkańców, czego niektórzy czarni działacze się domagają, wydaje się jednak mało prawdopodobna.
Kto finansuje rewolucję
Według Opal Tometi BLM to „ruch radykalny”, a więc dążący do radykalnych zmian. Społecznej rewolucji. Zmiany teraźniejszości, ale także przeszłości, poprzez usunięcie pomników białych kolonizatorów, symboli Ameryki zbudowanej na plecach czarnoskórych niewolników. Zmienić ma się wszystko – od prawa imigracyjnego (BLM domaga się prawa do głosowania dla nielegalnych imigrantów) po rezygnację z paliw kopalnianych. Jeśli trzeba – siłą. Przemoc w postaci niszczenia mienia – przekonują działacze od początku protestów ws. śmierci Gerorge’a Floyda – to nic takiego, to drobiazg, szczególnie w porównaniu z zabijaniem Afroamerykanów.
Dla swoich postulatów bojownicy na rzecz sprawiedliwości rasowej szukają poparcia w kręgach politycznych, ale także korporacyjnych. Biała kapitalistyczna Ameryka, napędzana wyrzutami sumienia i potrzebą znalezienia się „po moralnie właściwej stronie”, ma sfinansować utopijne pomysły czarnoskórych towarzyszy ( jak się sami określają w swoim manifeście). I finansuje. Airbnb przekazało ponad 100 tys. dol. na BLM. Pomagają też Amazon, Nike oraz brytyjscy producenci herbaty. Co się dzieje z funduszami, nikt nie wie, a przez ostatnie kilka lat BLM zebrało pokaźną sumę.
Teraz, gdy organizacja znów znalazła się w centrum uwagi, pieniądze płyną jeszcze szerszym strumieniem. Fundacja Black Lives Matter Global Network, działająca w USA, Kanadzie i Wielkiej Brytanii zebrała przez ostatnie tygodnie protestów 6,5 mln dol. od darczyńców. Przez ActBlue, organizację non profit założoną w 2004 r. i umożliwiającą demokratom oraz innym ugrupowaniom „postępowym” zbieranie pieniędzy w internecie, przepłynęło – jak pisze dziennik „New York Times” – w ostatnich tygodniach aż 250 mln dol. Ale już wcześniej BLM funduszy raczej nie brakowało. Jak pisał portal Politico, w 2016 r. jego działacze uzyskali dostęp do Sojuszu na rzecz Demokracji (Democracy Alliance), „najpotężniejszego liberalnego klubu darczyńców w kraju”. Założony w 2005 r. przez miliardera i filantropa George’a Sorosa i spadkobiercy Taco Bell Roba McKaya sojusz od kilku lat masowo inwestuje w„zaangażowanie czarnych w politykę”. Fundacja Forda oraz Borealis Philanthropy stworzyły w 2016 r. nawet specjalny fundusz – Black-Led Movement Fund (BLMF), obliczoną na sześć lat kampanię fundraisingową, która zobowiązała się dostarczyć BLM 100 mln dol. Organizacja otrzymała także 33 mln dol. od Open Society Foundations Sorosa, oraz z grantów zebranych przez liberalny think tank Center for American Progress.
Felieton ukazał się w numerze 26/2020 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/506653-antyrasistowska-utopia-w-stanach-zjednoczonych