Robert C. O’Brien, doradca Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego napisał na łamach „The Wall Street Journal” krótki artykuł adresowany, jak się wydaje, przede wszystkim do niemieckich elit politycznych, w którym wyjaśnia jakimi motywami kierował się amerykański prezydent postanawiając o zmniejszeniu kontyngentu sił zbrojnych stacjonujących w Niemczech. Decyzja, z politycznego punktu widzenia już zapadła, choć, jak uczciwie przyznaje O’Brien „szczegóły są jeszcze dyskutowane”, co odczytywać należy w kategoriach, że jeśli spełnione zostaną warunki formułowane w drugiej części artykułu przez przedstawiciela amerykańskiej administracji, to być może nie jest to postanowienie nieodwracalne.
Przyczyny decyzji Trumpa
Przejdźmy zatem do argumentów amerykańskiego ministra. Po pierwsze zdecydowały cele wojskowe. Stary system, który zakładał budowanie wielkich baz, w których wojskowi wraz z rodzinami i personelem pomocniczym mieliby odpowiadać za bezpieczeństwo całych obszarów, w realiach współczesnych konfliktów jest już przestarzały i trzeba od niego odchodzić. Obecnie wojsko, jak argumentuje O’Brien potrzebuje mobilnych, elastycznych i wytrzymałych platform na wysuniętych obszarach, a nie drogich w utrzymaniu i łatwych do niszczenia baz wojskowych. To powoduje, że część z wycofanych z Niemiec wojskowych zostanie przemieszczonych bardziej na Wschód, przede wszystkim do Polski. Tylko część, bo z wojskowego punktu większa ich liczba nie jest potrzebna. Po drugie zmienia się w oczywisty sposób geografia bezpieczeństwa i zagrożeń. Punkt ciężkości przesuwa się do Azji i to tam trafią wycofywani z Europy żołnierze. Niektórzy do Australii, niektórzy na Alaskę, co ma związek ze wzrostem strategicznego znaczenia obszarów podbiegunowych, niektórzy wreszcie wrócą do baz w Stanach Zjednoczonych.
Trzecia część tekstu to powtórzenie znanych argumentów ekonomicznych. O ile, jak argumentuje Robert C. O’Brien za prezydentury Donalda Trumpa amerykańscy sojusznicy w NATO zwiększyli swe wydatki na zbrojenia o 130 mld dolarów, to Niemcy, które mają czwartą gospodarkę świata, nadal wydają jedynie na własne bezpieczeństwo 1,4 proc. swego PKB. Ten argument trzeba odczytywać łącznie z poprzednim o przeniesieniu z amerykańskiego punktu widzenia głównych wyzwań w zakresie bezpieczeństwa z Europy do Azji. W tym sensie Stany Zjednoczone miałyby wydawać więcej na kierunku o mniejszym znaczeniu strategicznym i z punktu ich interesów peryferyjnym, w tym samym czasie kiedy najsilniejsze państwo kontynentalnej Europy nie chce tego robić i to dbając w ten sposób o własne bezpieczeństwo. Nie chodzi tylko o paradoks w zakresie wydatków obronnych, ale o szereg posunięć Berlina w zakresie polityki gospodarczej, czy raczej ich brak, które wpływają na geostrategiczną sytuacje bloku zachodniego. O’Brien wymienia w tym kontekście gazociąg Nord Stream 2 oraz kwestię dopuszczenia Huawei do rozbudowy sieci 5 G.
Inne powody
John Cookson z think tanku Defence Priorities na łamach „The Hill” wspiera decyzję Białego Domu o wycofaniu żołnierzy z Niemiec, choć z innych, jak się wydaje niźli O’Brien powodów. Jego zdaniem reakcja części ekspertów, w tym i amerykańskich, na decyzję Donalda Trumpa była histeryczna a z pewnością znacznie przesadzona. Jak to możliwe, pyta retorycznie, aby redukcja kontyngentu wojskowego o mniej niźli zapowiedziane 9,5 tys. żołnierzy, bo ich część ma przecież trafić do Polski, mogła na tyle negatywnie wpłynąć na zdolności obronne Europy, że aż trzeba bić na alarm? Cookson nie zgadza się z opiniami o „kolosalnej pomyłce” i „zgubnej decyzji” jakimi opatrywano decyzję Donalda Trumpa. Z wojskowego punktu widzenia nie może być ona zgubna, bo, jak zauważa, europejscy członkowie NATO dysponują łącznie siłami wojskowymi liczącymi 1,8 mln żołnierzy, co dwukrotnie przewyższa możliwości Rosji. A z punktu widzenia budżetów wojskowych Europejscy członkowie NATO wydają na obronę czterokrotnie więcej od Rosji. Jeżeli zatem wycofanie mniej niż 10 tys. amerykańskich wojskowych może do takiego stopnia zaszkodzić europejskim zdolnościom do obrony, to coś musi być w tym względzie nie w porządku. A to oznacza, jak argumentuje, że Europa musi wreszcie zacząć odpowiadać za swoje bezpieczeństwo, tym bardziej, iż liczyć może przecież na wsparcie Stanów Zjednoczonych.
Mamy zatem do czynienia z konstatacją natury fundamentalnej. Zmieniającej się, z amerykańskiego punktu widzenia, geografii zagrożeń, gdzie w znakomicie większym stopniu liczyć się zaczynają wyzwania i interesy zlokalizowane w Azji, towarzyszyć musi „przekazanie” Europie większej odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo. Innymi słowy – brońcie się Panowie sami. Ameryka jest nadal zaangażowana, jak zauważa Cookson, ale bardziej selektywnie. Przeprowadzając ćwiczenia lotnictwa strategicznego, przesuwając na wschód newralgicznie istotne komponenty swych sił zbrojnych, pomagając wojskowo Ukrainie czy wreszcie rozszerzając program Enhance Opportunity Partnership o nowe kraje. Warto też zwrócić uwagę na kolejne argumenty formułowane przez amerykańskiego analityka, który jest zwolennikiem zmiany amerykańskiej polityki wobec Rosji, koncentracji sił i środków na głównych z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych obszarach i stopniowego wychodzenia ze zobowiązań wobec Europay. Otóż w jego opinii w ostatnich latach raczej należy mówić o tym, że
NATO nadal zwiększa wpływy na Wschód, oferując członkostwo lub quasi-członkostwo państwom, które nie mają realnego strategicznego znaczenia dla bezpieczeństwa USA. Grozi to sprowokowaniem Rosji, która w dużej mierze postrzega rozszerzenie NATO jako pretekst do stacjonowania wojsk amerykańskich w pobliżu granicy z Rosją.
I dalej pisze, że
Kolosalnym błędem nie jest zatem to, że NATO będzie osłabione przez ewentualne wyjście kilku tysięcy żołnierzy z Niemiec. Najwyraźniej nie. Błąd polega raczej na tym, że decydenci i komentatorzy wydają się niechętni lub niezdolni do dokładnej oceny celu sojuszu w świecie, w którym nie ma już Związku Sowieckiego - raison d’être dla którego Pakt został powołany.
Postulat ws. Rosji
Cookson proponuje politykę poprawy relacji z Moskwą, do czego prowadzić ma wstrzymanie polityki rozszerzania obecności Sojuszu na Wschodzie.
Te dwa głosy dość dobrze obrazują zarówno rozumowanie amerykańskich elit, jak i potencjalne zagrożenia stojące przed Europą jeśli nie będzie w stanie sformułować spójnej odpowiedzi na podnoszone argumenty. Nasz rejon świata staje się z punktu widzenia amerykańskiej Wielkiej Strategii rejonem coraz bardziej peryferyjnym i na tle innych zagrożeń względnie stabilnym. Co więcej, z gospodarczego, ale również z wojskowego punktu widzenia, dysponuje potencjałem, który powinien zagwarantować mu samodzielną, przy oddalonym wsparciu Stanów Zjednoczonych, i skuteczną politykę bezpieczeństwa. Jeśli Europa tego nie robi, to dlatego, że ma odmienne niźli amerykańskie cele i preferencje polityczne. Ale jako, że nie ma „darmowych obiadów” nie można być dłużej pasażerem na gapę, to Waszyngton musi albo dostać kompensatę w zakresie gospodarczym albo powinien rozważyć decyzję o redukcji swego zainteresowania regionem. Jeśli w amerykańskim myśleniu strategicznym zwycięży nurt myślenia odwołujący się do szkoły realistycznej, to stanąć możemy w obliczu w przyszłości kolejnych decyzji oznaczających dalej idące wycofanie się Stanów Zjednoczonych z Europy, nawet jeśli ewentualne porozumienia Moskwy z Waszyngtonem uznamy za mrzonkę. A co będzie jeśli tak nie jest i dialog na linii Biały Dom – Kreml się rozpocznie?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/505923-dwa-amerykanskie-glosy-na-temat-wycofania-wojsk-z-niemiec