Ta runda rozpoczęła się w Stanach Zjednoczonych od rozruchów ulicznych po śmierci George’a Floyda, czarnego mieszkańca Minneapolis, który został zatrzymany, będąc pod wpływem środków odurzających, na miejscu przestępstwa. Niepotrzebna śmierć człowieka, po której nastąpiły krwawe rozruchy w kilku dużych miastach, jak dotąd 17 ofiar śmiertelnych, wielu rannych, po obu stronach, mnóstwo aresztowanych.
Oliwy do ognia dodał niemrawy dotąd kandydat demokratów na prezydenta, Joe Biden, który podchwycił temat i stwierdził „myślę, że śmierć George’a Floyda zmieni świat”, a jego partia wniosła do Kongresu projekt ustawy ograniczającej uprawnienia policji, jakby dotąd nie była w dostatecznym stopniu ubezwłasnowolniona. Bo już dziś policje zachodnich demokracji jak USA, Skandynawia, Kraje Beneluksu czy Wielkiej Brytanii są tak spętane regułami politycznej poprawności, że – zwłaszcza podczas niepokojów ulicznych - trudno im wykonywać swoje statutowe obowiązki. Ale wybuch podobnych brutalnych manifestacji ulicznych w Wielkiej Brytanii nie są jedynie odpryskiem tych amerykańskich. Na Wyspach lewica liberalna ma także swoje sprawy do załatwienia, identyczne co amerykańskimi i zgodne ze światową agendą lewaków.
Żądania usunięcia pomników
Zaczęło się od pomników Edwarda Colstona i Roberta Milligana, potem przyszła kolej na „ojca założyciela Rodezji” Cecila Rhodesa, twórcę skautingu Roberta Badena - Powella i bohatera narodowego Winstona Churchilla. Dwa pomniki, Colstona i Milligana, już zostały usunięte, inne, zbezczeszczone, czekają na dalszy rozwój akcji. Ale najpierw kilka słów korekty, ponieważ światowe media, łącznie z lewicowym Reuterem i Associated Press, przekazują tu fake news za fake newsem. Po pierwsze, kto znalazł się na ulicach, wandalizując pomniki, bijąc policjantów i okradając sklepy? Czy to związki zawodowe, aktywiści praw człowieka, studenci i oburzeni na aparat ucisku celebryci? Owszem, oni także, ale głównie biali i kolorowi mieszkańcy osiedli komunalnych, od trzech generacji na zasiłkach państwa. Spójrzmy na mapę zamieszek – Londyn i East End, Bristol, Manchester – kiedyś mówiło się „biały i kolorowy motłoch”, w głównej mierze napływowy, dziś elektorat Labour Party, Lib-Demokratów i Zielonych. To oni przegłosowali powiązanego z islamskimi ruchami terrorystycznymi mera Londynu, Pakistańczyka i labourzystę, Sadiqa Khana, który robi co może, aby utrudnić życie Partii Konserwatywnej i premierowi Borisowi Johnsonowi.
Tyle informacji o manifestantach. I teraz, wiele się mówi o spontaniczności ruchów miejskich w Stanach Zjednoczonych, Belgii czy Francji. Są tak spontaniczne jak manewry wojskowe. Po pierwsze, działają ręka w rękę z często lewicowo-liberalnym samorządem, miejskim czy hrabstwa. W Wielkiej Brytanii jest to zjawisko, liczące sobie dobrych kilka dekad, a w większych skupiskach miejskich jak Londyn, Manchester, Birmingham, Leeds, Bristol od 2010 roku prowadzą otwartą wojnę z kolejnymi rządami konserwatystów, i jest to walka bardzo brutalna. W Polsce podobny sojusz lewicowa opozycja – samorządy dopiero niedawno został zawiązany, ale działa niemniej sprawnie. Tak więc ci „anty-pomnikowi” manifestanci nie działają w społecznej próżni, lecz w sojuszu z władzami lokalnymi, które ostatecznie usuwają monumenty pod pretekstem „obaw, że obecność pomnika może wywołać nieporządek publiczny oraz zachowania anty-społeczne”. Trzebaż większej hipokryzji?!
A teraz słowo prawdy o „Brytyjczykach z cokołów”. Najbardziej kompromitujący z nich, to Edward Colston, kupiec i filantrop z Bristolu. Dostępne źródła mówią „był najbardziej znanym filantropem miasta Bristol”. Z fortuny, zarobionej haniebnie na handlu niewolnictwem, fundował potem szkoły, szpitale, zakłady pracy o lepszych standardach i kościoły, nie tylko w Bristolu, ale jak Anglia długa i szeroka. W 1977 roku monument został uznany jako zabytek klasy II, czyli wysokiej, ale od tego czasu rewolucja lewicowo-liberalna poszła tak daleko, że kilka dni temu najpierw go zwandalizowano, a potem usunięto i umieszczono w magazynach. Drugi z relegowanych, Robert Milligan, w ogóle nie był „handlarzem niewolników”. Urodził się jako syn właściciela plantacji na Jamajce, potem sam plantator i właściciel kilku statków „drobnicowców”, którymi przewoził z Karaibów bardzo wówczas drogie produkty jak cukier, herbatę i rum. Był siłą napędową budowy doków West India w Docklandach, i za swoje zasługi dla brytyjskiego handlu został uhonorowany pomnikiem, który stał przed Museum of London Docklands czyli muzeum historii tej części Londynu. Ale brytyjskiej lewicy nie dość tych dwóch pomników. Studenci w Oksfordzie, a jakżeby inaczej, debatują nad usunięciem pomnika Cecila Rhodesa, „ojca – założyciela Rodezji”, dziś niezależnych i głodnych Zambii i Zimbabwe. Cecil Rhodes, to jedno z najważniejszych nazwisk w historii Brytyjskiego Imperium, i jeden z tych, którzy przyczynili się do rozwoju kraju, jego wielkiej potęgi kolonialnej i przemysłowej, prestiżu w świecie i zamożności mieszkańców. Jeden z tych, którzy pracowali, walczyli i umierali za Imperium, za niezmierzone bogactwa jakie Brytyjczycy wydzierali połowie świata, bogacąc się i podbudowując narodowe ego. Ale przecież i członkowie lewicy – Partia Pracy została ufundowana w 1900 roku – przez 120 lat korzystali z tych grabieży na światową skalę, więc znowu - Himalaje hipokryzji!
Ale i tego brytyjskim lewakom mało, żądają usunięcia pomnika założyciela skautingu, Roberta Badena–Powella! Tak, tego samego, który zbudował światową w istocie organizację, która do dziś promuje wartości koleżeństwa i przyjaźni, trzeźwości, odwagi, hartu ducha i ciała. W mieście Poole nad Kanałem La Manche, zbierają się bojówki, oskarżając nieskazitelnego Badena–Powella o „rasizm i homofobię”. Te z kolei nagonkę prowadzą środowiska LGBT, bo założyciel skautingu znany był z tego, że żelazną miotłą czyścił szeregi z homoseksualistów! No i ostatnia rewelacja – atak manifestantów na pomnik Winstona Churchilla, darling i największe ukochanie tych Brytyjczyków, którzy sobie cenią odwagę, wartości konserwatywne oraz interes kraju. Dla których każda rocznica śmierci ich bohatera jest okazją do wypełniania mediów lirycznymi wspomnieniami o jego wojaczce w RPA, „niewoli, ucieczce i 5-dniowej wędrówce po pustyni o 4 batonikach czekoladowych” oraz pamiętnym wystąpieniu na początku Blitzu, kiedy obiecywał Brytyjczykom „tylko trud, krew, pot i łzy”. Tu już wystąpił bardzo do tej pory powściągliwy w reakcjach premier Boris Johnson i zarządził ochronę monumentów.
Ruch Black Lives Matter
No i na koniec, co to jest za ruch Black Lives Matter, który tak dzielnie wspierają – międzynarodowa organizacja terrorystyczna Antifa, lewicowe samorządy, czerwone związki zawodowe, zindoktrynowani na kampusach uniwersyteckich studenci i zwykły motłoch? To skrajnie lewicowa marksistowska organizacja, która z już zdobytych przyczółków próbuje sięgać po następne, sparaliżować policję i zanarchizować życie publiczne kraju. Zawłaszcza przestrzeń publiczną i symboliczną wedle hasła: ”nie chcemy waszej historii, tradycji, bohaterów i symboli”. I kolejna odsłona wojny cywilizacyjnej, która trwa od pięćdziesięciu lat. Światowa lewica chwyciła wiatr w żagle, będzie nadal niszczyć naszą historię i dziedzictwo, myślowe i materialne. I właściwie postawiona diagnoza - demaskująca przekłamania, manipulacje i fake newsy - może się w tej kolejnej rozprawie bardzo przydać. Tymczasem organizacje międzynarodowe jak ONZ, Unia Europejska, Amnesty International i Human Watch potępiły używanie siły przez policję podczas zamieszek ulicznych. A konserwatysta premier Boris Johnson nie tylko poparł „prawo do protestów”, co jest oczywiste, ale i organizację Black Lives Matter.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/504922-a-teraz-w-nich-pomnikiem