Niedawne wystąpienia premiera Węgier Wiktora Orbana na uroczystościach związanych ze 100-leciem Pokoju w Trianon odbiło się szerokim echem, również w Polsce. Szczególnie jeden fragment, jego skądinąd poruszającego przemówienia, winien z naszego punktu widzenia wzbudzić debatę publiczną. Orban powiedział, zapowiadając zresztą dziesięciolecie zmian w pozycji międzynarodowej Węgier, że „Świat się zmienia. Mamy do czynienia z tektonicznymi przemianami. Stany Zjednoczone nie są już samotne na światowym tronie, Eurazja odbudowuje się z pełną prędkością a ramy Unii Europejskiej, które teraz próbuje się uratować wykonując salto mortale trzeszczą”.
To co Orban powiedział 5 czerwca w Budapeszcie, nie jest jakimś odosobnionym dla węgierskiej elity poglądem. Dzień wcześniej w białoruskim Mińsku, gdzie spotkał się z prezydentem Łukaszenką oświadczył, że jest „przekonany, iż gospodarcza i handlowa współpraca między Unię Europejską a Unią Euroazjatycką leży w interesie Europy”. Sama wizyta u białoruskiego dyktatora, która miała miejsce kilka dni po tym, jak Łukaszenka rozpoczął aresztowania swoich przeciwników już z tego tylko powodu może uchodzić za kontrowersyjną, ale wezwania do zniesienia sankcji Unii przeciw Mińskowi i propozycje ożywienia współpracy z kontrolowaną przez Moskwę Unią Euroazjatycką, wydają się deklaracjami jeszcze dalej idącymi.
Tym bardziej, że kilka dni wcześniej, pod koniec maja, węgierski minister spraw zagranicznych Péter Szijjártó oświadczył, że jego kraj jest zwolennikiem utrzymania relacji gospodarczych między Unią Europejską a Chinami.
Wydaje się, że przesłanie jakie płynie ze strony węgierskich polityków jest klarowne. Zbliża się zmierzch dominacji Stanów Zjednoczonych. W interesie Węgier i Unii Europejskiej jest utrzymywanie dobrych relacji handlowych i inwestycyjnych z Chinami, a te nie są możliwe, choćby ze względów geograficznych bez ułożenia stosunków z Moskwą i kontrolowaną przez nią Unią Euroazjatycką. Inną opcją jest zacieśnienie relacji z Turcją, co zresztą Węgry od jakiegoś czasu też robią, uczestnicząc w spotkaniach wspólnoty państw języka tureckiego.
Wpisując te deklaracje i ruchy polityczne w kontekst międzynarodowy wydaje się dość oczywiste, że Budapeszt nie przejawia ochoty do przyłączenia się do obozu wspierającego politykę „powstrzymywania” również gospodarczego Chin, co od pewnego czasu postulują przedstawiciele amerykańskiego establishmentu niezależnie od partyjnych afiliacji. W Europie, jak można przypuszczać Węgry będą skłonne wspierać tych, którzy nie będą chcieli zapisać się do aliansu budowanego przez Stany Zjednoczone. Jeśli zaś idzie o interesy gospodarcze, to warto zwrócić uwagę na to, że w trakcie wizyty w Mińsku Orban mówił o wspólnej polityce obydwu krajów w zakresie energetyki jądrowej oraz wadze ropociągów biegnących przez Białoruś, dla węgierskiej gospodarki. Obydwie te kwestie, co warto przypomnieć, są kontrowersyjne i mogą okazać się sprzeczne z polskimi interesami. Jeśli idzie o budowaną przez Rosjan, podobnie zresztą jak węgierską w Paks, białoruską elektrownię atomową w Ostrowcu, to szereg wątpliwości, zwłaszcza dotyczących jej bezpieczeństwa od dawna zgłasza Litwa. W interesie Polski leży ich rozwianie, ponowne doprowadzenie do przeglądu jej instalacji przez międzynarodowych inspektorów, na co nie chce się zgodzić Łukaszenka oraz doprowadzenie do sytuacji, kiedy jeden z naszych najbliższych sojuszników, jakim jest dziś Litwa, sam uzna, że rozruch instalacji zlokalizowanych 50 km od jej stolicy nie stanowi zagrożenia. Jakakolwiek formuła, w to zrobił w Mińsku Orban, wsparcia dla Białorusi, jest obiektywnie rzecz biorąc sprzeczna z naszym interesem. Podobnie jak podkreślanie znaczenia ropociągów przesyłających rosyjską ropę na Zachód. Jeśli Białoruś ma poważnie myśleć o dywersyfikacji źródeł zaopatrzenie, to część istniejących ropociągów winno tłoczyć ropę w odwrotnym niźli dotychczas kierunku.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno wydarzenie. Otóż na początku kwietnia dziennik „The Financial Times” informował, że rząd węgierski ma zamiar objąć klauzulą tajności warunki węgiersko – chińskiej umowy na sfinansowanie rozbudowy kolei szybkich prędkości, jaka ma połączyć Budapeszt i Belgrad. Serbia, o czym tez warto pamiętać jest postrzegana jako jeden z przyczółków chińskich na Bałkanach. Nie chodzi tylko o deklaracje prezydenta Vučićia przy okazji przysłania z Pekinu do Serbii pomocy humanitarnej z Chin, kiedy powiedział on, że Unia nie pomogła jego krajowi a prawdziwym sojusznikiem okazało się Państwo Środka, ale o realne, liczone w miliardach dolarów interesy. Z informacji, którą uzyskali dziennikarze The Financial Times ma wynikać, że na budowę tej 350 km trasy kolejowej, pierwszej w Europie linii, która zbudują Chińczycy rząd w Budapeszcie ma wydać 15 % planowanych kosztów, a resztę sfinansuje chiński państwowy Eximbank. Przy czym, jak przewiduje złożony w węgierskim parlamencie projekt specjalnej ustawy warunki umowy mają zostać na 10 lat utajnione, z racji na to, że ich ujawnienie „może zagrozić zdolności Węgier do prowadzenia swej polityki zagranicznej i interesów handlowych w sposób wolny od niepożądanej presji zewnętrznej”.
Wydaje się, że jednym z efektów tego rodzaju polityki jest narastające, głównie w amerykańskich kręgach eksperckich przeświadczenie, że państwa bałkańskie oraz Węgry, mogą stanowić „miękkie podbrzusze Europy” jeśli idzie o możliwość hamowania wpływów Chin. W niedawno opublikowanym przez waszyngtoński konserwatywny think tank Hudson Institute raporcie na temat amerykańsko – chińskiej rywalizacji znajduje się wprost sformułowana myśl, że „między Niemcami a zachodnią granicą Rosji, wiele państw nie waha się budować polityczne i gospodarcze związków z Chińską Partią Komunistyczną. Wśród nich są również sojusznicy Stanów Zjednoczonych”. Zdaniem autorów materiału poświęconego naszej części Europy strategia Chin jest prosta. Najpierw koncentrują się na podkreślaniu korzyści ze współpracy gospodarczej, później dzięki wciągnięciu sojuszników Stanów Zjednoczonych do zbudowanej sieci gospodarczych zależności dąży do wzniecenia wewnętrznych tarć w NATO. Chińskie inwestycje w Serbii (8 mld dolarów), w Rumunii, Bułgarii, Czarnogórze i na Węgrzech (2,1 mld) mają jeden wspólny cel – postawienie nogi w Europie. Za tym idzie ekspansja kulturowa (Centra Konfucjusza), działania tajnych służb i korupcja elit. Nie o opis chińskich praktyk tu idzie, ale o kluczową konkluzję tej części amerykańskiego raportu. Otóż zdaniem amerykańskich ekspertów „mniejsze państwa NATO musza zostać przekonane, że Chiny i Rosja nie mogą być traktowane rozdzielnie, pierwsze państwo jako pożądane i przyjazne źródło inwestycji i ostatnie, jako zagrożenie wojskowe”. Ta myśl jest potencjalnie groźna bo może uzależniać gwarancje amerykańskiego bezpieczeństwa od polityki wobec Chin np. Budapesztu czy Sofii, na którą nie mamy wpływu.
Wydaje się, że grozi nam, o ile nie nastąpią zmiany w zakresie relacji z Chinami niektórych państw naszego regionu, w tym Węgier, rozciągnięcie tej optyki na cała Europę Wschodnią i Środkową. Możemy być postrzegani jako region niestabilny strategicznie, chcący uprawiać politykę balansowania między Stanami Zjednoczonymi w Chinami a przez to taki w bezpieczeństwo którego nie warto inwestować. Jako próba porozumienia państw prochińskich może być też postrzegana wizyta Victora Orbana w białoruskim Mińsku. Jej geostrategiczny wymiar dotyczy również naszych interesów i może dlatego nasza dyplomacja winna zacząć reagować na coraz bardziej widoczny dryf Budapesztu w stronę Pekinu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/503822-strategiczny-dryf-budapesztu-w-strone-pekinu