Wczorajszy „The Wall Street Journal”, a zaraz potem Reuters, ujawnił informację, która stała się newsem dnia i zapewne jeszcze długo będzie przedmiotem analiz, dyskusji i sporów. Chodzi o zaakceptowaną przez Donalda Trumpa i sekretarza obrony Marka T. Espera decyzję o zmniejszeniu amerykańskiej obecności wojskowej w Niemczech.
Redukcja wojsk USA w Niemczech
Planowana redukcja ma dotyczyć 9,5 tys. wojskowych i wraz z personelem cywilnym pracującym na rzecz amerykańskich wojsk może objąć nawet, jak się spekuluje, 20 tys. osób. Przy czym, jak przy okazji ujawniono, „część”, choć nie określono jak duża, wycofywanych jednostek ma znaleźć się w innych państwach sojuszniczych Stanów Zjednoczonych w Europie, w tym w Polsce. Informacje o trwających w tej sprawie poufnych negocjacjach potwierdził, nie ujawniając szczegółów, premier Mateusz Morawiecki, mówiąc, że ma nadzieję, iż oddziały amerykańskie wycofywane z Niemiec trafią do Polski. Minister Krzysztof Szczerski napisał z kolei na swoim koncie w jednym z serwisów społecznościowych, że „nie widzimy związku między rozlokowaniem sił wojskowych Stanów Zjednoczonych w naszym kraju a ich obecnością w innych państwach”. Nie zwracając uwagi na pewną rozbieżność polskiej narracji w tej sprawie trzeba otwarcie i szczerze powiedzieć, że decyzja Donalda Trumpa jest zła, tryb jej podjęcia fatalny, a Polska w żadnym wypadku nie może zyskać reputacji państwa, które na niej będzie korzystać.
Kontekst
Zacznijmy od kontekstu. Generał Ben Hodges, były głównodowodzący sił zbrojnych NATO w Europie, człowiek od zawsze opowiadający się za wzmocnieniem tzw. wschodniej flanki NATO - choć w jego przypadku to określenie jest nieadekwatne, bo nawet w opublikowanym kilkanaście dni temu raporcie, będącego efektem prac zespołu którym kierował, mówi się o „wschodnim froncie NATO” w Europie, którego celem jest powstrzymywanie rosyjskiej agresji - komentując informacje o decyzji Donalda Trumpa powiedział, że „ta decyzja nie wydaje się związana z jakąkolwiek strategią”. Wypowiadając się dla dziennika „The New York Times” powiedział również, że „powodem, dla którego mamy wojska za morzem w Niemczech nie jest ochrona Niemców, ale wszystko to ma służyć naszym interesom”.
Zaskakująca decyzja Trumpa
Decyzją Trumpa zaskoczeni zostali politycy w Niemczech, w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Co gorsze, wydaje się, że zaskoczeni są nią również wojskowi, którzy mogą być pierwszymi kontestujący decyzję prezydenta USA. W tym wypadku ich opór nie jest zazwyczaj jednowymiarowy. O ile łatwiej oponować przeciw dyslokacji w inne miejsce, np. do Polski, z racji słabego przygotowania tego ruchu i kwestii geostrategicznych, o tyle powrót „naszych chłopców” do USA wydaje się opcja łatwiejszą do przeforsowania, a zatem potencjalnie kompromisową. Może się zatem skończyć tym, że wycofanie z Niemiec nie będzie oznaczało przeniesienie do innych miejsc w Europie.
Niepokojące działania
Argument, że prace analityczne, które doprowadziły do tego rodzaju kroku rozpoczęto jesienią ubiegłego roku jest o tyle nieprzekonujący, iż decyzji o wycofaniu wojsk z Niemiec nie towarzyszy klarowne i jasne stanowisko czy mamy do czynienia z pierwszym posunięciem, czy będą kolejne, oraz wyjaśnieniem, jak to się wpisuje w trwająca dyskusję o przyszłości NATO i gdzie, oraz czy w ogóle, trafią oddziały, które miałyby pozostać w Europie. W ten sposób nie buduje się zaufania między sojusznikami. Tym bardziej, że globalny kontekst podjęcia tej decyzji jest więcej niźli niepokojący. Otóż na początku tygodnia kanclerz Merkel zapowiedziała, że nie uda się do Waszyngtonu na planowany szczyt państw G 7 w związku z ryzykiem epidemiologicznym. Bardzo kwaśno w Europie przyjęto też propozycję Donalda Trumpa, aby do Waszyngtonu zaprosić prezydenta Rosji Władimira Putina. Przywoływany już przeze mnie Ben Hodges powiedział, że zaproszenie Putina jest błędem, bo Rosja nie zrewidowała swej polityki i niewiele wskazuje na to, że zamierza to zrobić. Andrew Weiss z Carnegie Endowment for International Peace powiedział Reutersowi, że ta decyzja to wręcz „wielki prezent” dla Putina. Nie można pozbyć się wrażenia o emocjonalnym podłożu decyzji prezydenta Trumpa o wycofaniu oddziałów z Niemiec.
Kluczowe wydatki na obronę?
Richard Grenell, były ambasador Stanów Zjednoczonych w Niemczech, już w sierpniu ubiegłego roku w wywiadzie dla Deutsche Welle sugerował podjęcie takiego kroku jeśli Niemcy nie zwiększą swych wydatków wojskowych z obecnego 1,36 proc. PKB do uzgodnionego limitu 2 proc. Jeśli jest tak w istocie, to nasuwają się pytania, czy Waszyngton nie podejmie decyzji o likwidacji bazy amerykańskiego lotnictwa strategicznego w Aviano oraz innych, w Signorelli i Neapolu dlatego, że Włochy wydawały do tej pory na obronę 1,22 proc. PKB i w czasie kryzysu raczej trudno oczekiwać wzrostu. A jaka jest przyszłość hiszpańskiej bazy Rota w sytuacji, kiedy Madryt swój budżet wojskowy ściął do poziomu 0,92 proc.? Niemcy, o czym też warto wiedzieć, z racji wielkości swego PKB, obecnie na cele obrony wydają najwięcej w Europie.
Co z przygotowaniami?
Druga, niezwykle istotna, zwłaszcza w związku z Polską, kwestia to pytanie, czy przeniesienie części oddziałów amerykańskich została przygotowana? Czy decyzji o redukcji obecności w Niemczech towarzyszyć będzie decyzja o zwiększenia wydatków, również amerykańskich, na wzrost mobilności i rozbudowę infrastruktury komunikacyjnej w naszej części Europy, szczególnie na linii północ – południe? Nie ma takich zapowiedzi. A trzeba pamiętać, że 2 mld dolarów, które Polska ma wydać na tzw. Fort Trump, zdaniem obserwatorów, to co najwyżej 1/10 niezbędnych nakładów. Ostatnie informacje, które napływają z Brukseli, wskazują, że będziemy mieli do czynienia ze znaczną redukcją pierwotnie planowanych na poziomie 13 mld euro wydatków w ramach wspólnego europejskiego budżetu obronnego. Pierwsze podejście już w realiach kryzysowych wskazywało, że może chodzić nawet o cięcia na poziomie 50 proc., ostatnie informacje, jakie napłynęły z Brukseli w ubiegłym tygodniu wskazują, że zamiast 12 mld euro trzeba się liczyć z wydaniem 8 mld. Złagodzenie stanowiska państw członkowskich jest związane z faktem, że w ramach tych wydatków mają być finansowane prace i zakupy kierowane do sektora przemysłowego państw Unii pracującego na potrzeby wojska. Czwórka liderów tego segmentu gospodarki europejskiej (Francja, Niemcy, Włochy i Hiszpania) zwróciła się w tej kwestii nawet ze specjalnym listem, w którym postulowano mniej dolegliwe redukcje planowanych wydatków. Ale jeśli chodzi o to, co nas powinno najbardziej interesować, czyli wydatki na mobilność wojsk, to cięcia są dramatycznie głębokie. Ostatnia wersja propozycji mówi o wydatkowaniu 1,5 mld euro, zamiast 5,7 mld. Innymi słowy, nie będzie nakładów na sieci komunikacyjne i ich dostosowanie do szybkiego przemieszczenia się wojsk NATO na Wschód. Nieważne, czy z Niemiec, czy z zachodniej części Polski. A to oznacza, że szanse na przyjęcie znacząco większego kontyngentu sił amerykańskich, czego byśmy sobie życzyli, są niewielkie.
Kryzys w relacjach
Kryzys w relacjach transatlantyckich niewątpliwie ulegnie pogłębieniu, dyskusje na temat przyszłości NATO utrudnieniu, a ci politycy w Europie, którzy uważają, że winna się ona wybić na „strategiczną samodzielność”, tak jak prezydent Francji, zyskają dodatkowe argumenty. Trzeba też pamiętać, że orędownicy usamodzielnienia się naszego kontynentu są też często zwolennikami pojednania z Moskwą. A nawet jeśli nie pojednania, to zbudowania normalnych, biznesowych i pragmatycznych relacji a w przeszłości byli i są nadal przeciwnikami rozszerzenia NATO na Wschód. Jeśli o Rosji mowa, to trzeba zwrócić uwagę, że ostatnie informację, które napływają z Moskwy nie wskazują na jakieś gruntowne przemiany w jej kierunkach polityki zagranicznej. Minister obrony Szojgu na ostatnim posiedzeniu kolegium sił zbrojnych powiedział, że plan modernizacji armii będzie kontynuowany, a Zachód jest nadal uznawany za głównego strategicznego i wojskowego przeciwnika. Jedyne na co zdobyła się Rosja, to zapowiedź generała Sergieja Ruckoja, kierującego Dowództwem Operacyjnym rosyjskich sił zbrojnych, że w „geście dobrej woli” tegoroczne ćwiczenia zostaną odsunięte od granic państw NATO w głąb Rosji. Niezależni komentatorzy wojskowi są zdania, że jest to bardziej wynik cięć w budżecie rosyjskiego MON, szacowanych w tym roku na 10 proc., niż jakiejś zmiany politycznej.
Efekty ruchu Trumpa
Nie wydaje się zatem, aby Moskwa dojrzała do rewizji swej polityki wobec naszej części Europy. Efektem decyzji Donalda Trumpa może być pogłębienie sprzeczności między europejskimi członkami NATO a Stanami Zjednoczonymi. Spowolnieniu ulegnie proces niezbędnych zmian w NATO, bo wszyscy czekać teraz będą na wyniki amerykańskich wyborów prezydenckich i wyklarowanie się sytuacji w Waszyngtonie. Przeciwnicy więzów transatlantyckich, których w Europie jest niemało, uzyskają dodatkowe argumenty. Nie zredukuje tych strat przybycie dodatkowego kontyngentu amerykańskiego do Polski, tym bardziej, że póki co nie słyszymy zapowiedzi związanych z tym inwestycji. Per saldo, straty mogą być znakomicie większe niźli korzyści.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/503609-wycofanie-czesci-wojsk-usa-z-niemiec-decyzja-pochopna