Brutalne zamieszki, które wybuchły w USA po śmierci Afroamerykanina George’a Floyda, to już drugi poważny kryzys, po pandemii koronawirusa, z którym musi zmierzyć się prezydent Donald Trump pięć miesięcy przed wyborami, w których będzie się ubiegał o reelekcję. Rozruchy na ulicach amerykańskich miast na tyle zdominowały media, że Covid-19 zszedł nie tylko na drugi, ale na trzeci plan. Trudno zresztą mówić o social distancing , najnowszych liczbach zachorowań czy brakujących respiratorach, gdy pozbawieni maseczek ochronnych demonstranci urządzają sobie masowe bijatyki z policją. A kto jest temu winien? Oczywiście Trump.
Trump źle zarządzał pandemią, a teraz doprowadził do śmierci biednego Afroamerykanina, a na domiar złego nie potrafi zrządzać powstałym wskutek tego kryzysem. Poza tym jest rasistą, homofobem, populistą i co tam jeszcze. Uosobieniem wstrętnej Ameryki białych mężczyzn. Nie głosujecie na niego! Jeśli 100 tys.zgonów na Covid-19 was nie przekonało, to może to was przekona. Jak określił to były prezydent Barack Obama obecne protesty to „uzasadniony wyraz frustracji z braku reform amerykańskiego systemu sprawiedliwości”. Tylko czy na pewno Trump za to odpowiada? Były już funkcjonariusz policji w Minneapolis Derek Chauvin, który kolanem przydusił George’a Floyda powodując jego śmierć, policjantem był przez ponad 20 lat. Już wcześniej strzelał do podejrzanych, jednego zabił (w 2006 r.), i wpłynęło na niego co najmniej 17 skarg. Nie przeprowadzono w żadnej z tych spraw śledztwa, nawet wtedy gdy prokuratorem stanowym była obecna senator Demokratyczna Amy Klobuchar, zagorzała przeciwniczka Trumpa. Klobuchar nie wszczęła także śledztwa ws. dwóch tuzinów innych śmiertelnych strzelanin z udziałem policjantów w tym stanie - jak pisze Peter van Buren na łamach „The American Conservative”. Było to, jak bronił Klobuchar były deputowany parlamentu stanu Minnesota Keith Ellison „wtedy normalną praktyką”.
A do śmierci nieuzbrojonych Afroamerykanów z rąk policji nie dochodziło przecież tylko za czasów Trumpa. Za George’a Busha był Rodney King (w 1992 r.), za prezydentury Billa Clinton od kul policjantów zginął 23-letni imigrant z Gwinei Amadou Diallo. Czterech policjantów oddało do niego 41 strzałów, bo pomylili go – jak jeden z nich później twierdził – z podejrzanym o gwałt. Za czasów George Busha jr. był Sean Bell, zabity przez funkcjonariuszy NYPD. Choć Bell był nieuzbrojony, policjanci, którzy oddali do niego dziesiątki strzałów, zostali uniewinnieni. Podczas prezydentury Obamy czarnoskóry Eric Garner zginął podczas aresztowania przez nowojorską policję, w podobnych okolicznościach jak George Floyd. Kilka lat później, w 2014 r. 18-letni Afroamerykanin Michael Brown został zastrzelony przez 28-letniego białego funkcjonariusza policji Darrena Wilsona w mieście Ferguson w stanie Missouri. Rok później podczas transportu policyjną furgonetką zmarł w Baltimore w stanie Maryland 25-letni Afroamerykanin Freddie Gray. Wybuchły masowe protesty. Wtedy Obama nie był tak skory do reform systemu sprawiedliwości. Ani zabójcy Garnera ani Greya nie zostali nigdy objęci śledztwem przez departament sprawiedliwości, za to Obama zdążył nazwać protestujacych „kryminalistami”.
To tamci biali funkcjonariusze policji nie byli rasistami, a system działał jak należy, tylko teraz się zepsuł? A protestujący za czasów Obamy byli kryminalistami, demolującymi piękną Amerykę, tymczasem dziś wyrażają „uzasadnioną frustrację”? Jeśli rasizm w USA rzeczywiście istnieje, to istnieje od dawna, oraz istniał podczas dwóch kadencji Obamy, który nic z tym nie zrobił. Ale przecież nie o rasizm, ani o George’a Floyda tu chodzi tylko o Trumpa. Śmierć Floyda jest tu tylko pretekstem do zwiększenia presji na urzędującego prezydenta, którego pandemia koronawirusa osłabiła w sondażach, ale nie na tyle, by kandydat Demokratów Joe Biden mógł być pewnym zwycięstwa w listopadzie. Brakujące respiratory i tysiące zgonów w domach opieki generują sporo społecznych emocji, ale daleko nie tyle co „zabójczy rasizm” (CNN). Ponadto gdyby zmarły chociaż miliony, ale sto tysięcy? To za mało. Brzmi to cynicznie, ale za Oceanem trwa kampania i do eleganckich bynajmniej nie należy. Narracja generowana przez lewicowo-liberalne przekaźniki brzmi więc mniej więcej tak: George Floyd zginął bo Trump jest rasistą, a teraz Trump chce zabijać Amerykanów za pomocą Gwardii Narodowej i wojska. Czego innego można było się spodziewać po takim rasiście, homofobie, nacjonaliście, populiście, religijnym fanatyku? (niepotrzebne skreślić).
Jest to już kolejna próba zdyskredytowania Trumpa przez amerykańską lewicę, po oskarżeniach o współpracę z Rosją, nieudanym impeachmencie w związku z tzw. aferą ukraińską, podsycaniu strachu przed trzecią wojną światową (po wypowiedzeniu przez Trumpa umowy atomowej z Iranem), oraz straszeniu „milionami zgonów na Covid-19”. Pytanie tylko czy nakręcająca się spirala przemocy, demolowania i szabrowania przez Antifę oraz inne lewicowe bojówki sklepów Bogu ducha winnych Amerykanów, pomoże Bidenowi zdobyć fotel prezydencki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/503037-rasizmem-w-trumpa-czyli-impeachment-za-pomoca-ulicy