„Jestem całkiem opanowany przez emocje” – powiedział na konferencji prasowej Elon Musk założyciel i prezes SpaceX, firmy która skonstruowała rakietę Falcon 9 przy użyciu której po niemal dziesięciu latach przerwy Stany Zjednoczone znów wysłały ludzi w kosmos. Musk, który założył swą firmę w 2002 roku nie mając pojęcia o lotach kosmicznych i będąc owładnięty marzeniem o wysłaniu ludzi na Marsa, za co był zresztą przez lata niemiłosiernie wyśmiewany, dodał: „18 lat pracowaliśmy aby osiągnąć ten cel. Ciężko uwierzyć, że to się stało.”
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
W wielu komentarzach po starcie pierwszej od niemal 10 lat amerykańskiej misji załogowej do międzynarodowej stacji kosmicznej powtarza się na określenie wydarzenia, które miało miejsce wczoraj na Florydzie, słowo „historyczne”. W istocie mamy do czynienia z pierwszym w historii partnerstwem publiczno-prawnym w dziedzinie kosmicznej. Pierwszy raz misję załogową wyniosła rakieta skonstruowana od początku do końca w prywatnej firmie i pierwszy raz jest to rakieta wielokrotnego użytku.
Rosjanie nie mają takiej technologii
W konstrukcjach nowej generacji wykorzystuje się w charakterze paliwa metan, co umożliwia ich wielokrotne wykorzystanie. Dlaczego jest to tak ważne? Otóż metan spalając się pozostawia mniejszy niźli kerozyna wykorzystywana w tradycyjnych silnikach rakietowych (takich jak m.in. budują Rosjanie) nagar, co znakomicie ułatwia remont silnika. Ale najistotniejsze jest to, że zastosowane w Falconie rozwiązania umożliwiają „miękkie lądowanie” rakiety, czyli ponowne jej wykorzystanie. Technologii tej nie mają Rosjanie, a zatem za każdym razem do ich rakiet trzeba nowych silników.
Pierwszy człon rakiety Falcon 9 bezpiecznie wodował u wybrzeży Irlandii i został już podobno podniesiony przez specjalistyczny statek. Jednak umowa, jaką z NASA podpisała firma SpaceX przewiduje, że misje załogowe wynoszone będą na orbitę wyłącznie przez rakiety używane po raz pierwszy. Te, w których zamontowane zostaną elementy już wcześniej eksploatowane, będą przeznaczone dla lotów towarowych. Tym niemniej wykorzystanie Falcon 9 jest sporo tańsze niźli wykupywanie przez Amerykanów miejsc na rosyjskich rakietach, latających do międzynarodowej misji kosmicznej. Według ostatnich informacji za wysłanie jednego astronauty NASA płaciła rosyjskiemu Roskosmosowi 90 mln dolarów, podczas gdy wysyłanie jednej osoby na orbitę okołoziemską przez SpaceX docelowo ma kosztować 10 mln dolarów.
USA mają aspiracje stać się światowym liderem w wyścigu o wojskowe „zagospodarowanie” kosmosu
Ale nie dlatego pond 5 mln ludzi oglądało na żywo start Falcon 9 na kanale NASA na You Tube, a prezydent Donald Trump i wiceprezydent Mike Pence dwukrotnie w ciągu ostatnich trzech dni latali na Florydę (w związku z odwołaniem startu misji przed kilkoma dniami ze względu na pogodę), aby na własne oczy obejrzeć start rakiety. Padły przy tym z ust amerykańskiego prezydenta nieco na wyrost formułowane deklaracje o tym, że Stany Zjednoczone wracają na pozycję światowego lidera i wkrótce będą dysponowały bronią o „niewyobrażalnej” mocy. W tym ostatnim wypadku chodzi oczywiście o energicznie podjęte w Białym Domu w ostatnich miesiącach działania mające na celu wygranie, toczącego się już z Chinami, wyścigu o wojskowe „zagospodarowanie” kosmosu. W tym celu kilka miesięcy temu powołano Amerykańskie Wojska Kosmiczne, które zdążyły już w kwietniu zaprezentować swą nową broń – laserowy zagłuszacz sygnałów satelitarnych, który służyć ma ochronie satelitów telekomunikacyjnych.
Aneksja Krymu uruchomiła proces wygaszania współpracy między USA a Rosją
Media zwracają też uwagę, że NASA uruchomiło swój program, którego efektem było wystrzelenie w sobotę misji Crew Dragon w roku 2014, czyli po aneksji przez Rosję Krymu, kiedy istniała realna obawa, że w obliczu zaostrzających się relacji Moskwa może decydować się na „kosmiczny szantaż”, odmawiając sprowadzenia amerykańskich astronautów z międzynarodowej stacji badawczej. Tak się nie stało, mimo że szef rosyjskiej firmy powiedział, że „Amerykanie będą wysyłać swoich astronautów w kosmos przy użyciu batutów”, ale amerykańsko – rosyjska współpraca kosmiczna sprowadzała się do zasilania Roskosmosu zastrzykami dolarów, co umożliwiało Moskwie kontynuowanie badań nad nowymi rodzajami broni, zwłaszcza że firma, którą kieruje znany ze swych wojowniczych antyamerykańskich wypowiedzi były wicepremier Dmitrij Rogozin, jest wielkim koncernem zbrojeniowym.
Jak informują rosyjskie media, w ciągu 10 lat „pauzy” w swym programie lotów załogowych NASA zapłaciła Rosjanom za miejsca w ich rakietach Sojuz 3,9 mld dolarów. W latach 2006 – 2020, koszt wysłania przez Stany Zjednoczone jednego astronauty w rosyjskiej rakiecie wzrósł z 21,3 mln do 90 mln dolarów. Roskosmos, tracąc monopol na wysyłanie załóg kosmicznych tylko od NASA nie otrzyma rocznie około 400 mln dolarów. Dla porównania jawny (bo jest również tajny o wojskowym charakterze) budżet Roskosmosu na rok 2020 wynosi 176 mld rubli, czyli ok. 2,38 mld dolarów. Brak pieniędzy od NASA nie jest ciosem, ale poważną wyrwą, którą zapełnić będą musiały rosyjskie władze.
USA przestaną kupować w Rosji silniki rakietowe
Podobnie nieprzyjemna perspektywa jest, jeśli idzie o produkowane przez jedną z firm wchodzących w skład Roskosmosu silniki rakietowe. Po prostu nikt ich nie chce kupować, są bowiem - jak argumentują specjaliści - drogie i „beznadziejnie przestarzałe”. Głównym rosyjskim producentem silników do rakiet jest firma Energomasz, która produkuje trzy ich rodzaje (RD – 180, RD – 181 oraz RD-191), wszystkie wykorzystujące w charakterze paliwa kerozynę. Z oficjalnych komunikatów wynika, że w 2017 roku firma wyprodukowała 19 silników, z których aż 17 zakupionych zostało przez Stany Zjednoczone, a tylko dwa nabył rosyjski rząd.
Amerykańska NASA, jeszcze w 1997 roku podpisała z Rosjanami długoterminowy kontrakt na zakup 101 silników nośnych do rakiet RD-180, o łącznej wartości 1 mld dolarów. W 2016 zamówiono dodatkowo jeszcze 18 silników tego typu, a dwa lata wcześniej (2014) podpisano umowę dającą Amerykanom opcję na nabycie 60 silników RD-181. Jak widać zaostrzenie sytuacji międzynarodowej w związku z aneksją Krymu i wojną w Donbasie nie przeszkodziło Waszyngtonowi w kontynuowaniu zakupów. Rzecz w tym wypadku szła o znacznie istotniejsze dla amerykańskich interesów sprawy. Waszyngton, jeszcze za czasów Jelcyna, zaczął uprawiać politykę polegającą na wykupieniu całości produkcji w tego rodzaju przedsiębiorstwach, po to, aby, nie trafiła ona do Chin. Nie bez znaczenia było i to, że rosyjskie silniki były tanie. Ale teraz sytuacja zmieniła się, i to od razu na trzech płaszczyznach. Chińczycy i tak wyprodukowali dla własnych potrzeb silniki tego rodzaju, choć w związku z działaniami Stanów Zjednoczonych szło im to wolniej i zapewne kosztowało więcej. Wraz z zaostrzeniem polityki sankcji wobec Rosji, już zapowiedziano, że zakupy będą powoli wygaszane, a po 2022 roku zupełnie zaniechane.
Nowy wyścig zbrojeń
Kiedy Donald Trump mówi, że narzuci Moskwie wyścig zbrojeń, którego ta nie będzie w stanie wytrzymać, bo nie dysponuje odpowiednio wielkimi zasobami, to jednym z elementów tego wyścigu będzie wojskowa penetracja kosmosu. Pierwszy wielki krok został w tym kierunku uczyniony wczoraj. Na dodatek, Moskwa musi się liczyć z utratą sporych pieniędzy, które w jej program kosmiczny pakowali do tej pory Amerykanie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/502666-geopolityczny-wymiar-startu-amerykanskiej-misji-zalogowej