Ted Cruz, jeden z najbardziej wpływowych senatorów amerykańskich z Partii Republikańskiej, zapowiedział wniesienie pod obrady Kongresu projektu ustawy mającej na celu ograniczenie chińskiej cenzury w Hollywood. Projektowana ustawa nosi nazwę SCRIPT Act (The Stopping Censorship, Restoring Integrity, Protecting Talkies Act).
Wiele osób może być zdziwionych: jaka cenzura chińska w Hollywood? O co chodzi?
Chodzi o to, że amerykańscy politycy wiedzą, co to jest „soft power” i jaką rolę w wojnie kulturowej odgrywa dziś Hollywood. Postanowili więc zareagować.
„Top Gun. Maverick”, „World War Z” i inne…
Zacznijmy od drobiazgów, niby niepozornych, ale wielce znaczących. Już wkrótce na ekrany kin wejdzie „Top Gun. Maverick” – sequel słynnego filmu z 1986 roku, od którego zaczęła się wielka kariera Toma Cruise’a. Fani aktora zauważyli, że w zwiastunie ze skórzanej kurtki bohatera zniknęły obecne tam w pierwszej części dwie flagi: Tajwanu i Japonii. Przypadek? Nie sądzę. Film jest współfinansowany przez chińskie firmy: Tencent Pictures i Hua Wen Movie Group.
Tego typu przykłady można w ostatnich latach mnożyć. W nowej wersji filmu „Czerwony świt” z 2012 roku Amerykanie mieli bronić się przed inwazją Chińczyków, jednak po interwencji cenzorów agresorami zostali północni Koreańczycy. W powieści „World War Z” globalna pandemia zombie zaczęła się w Chinach, gdzie funkcjonariusze partii byli nieuczciwi i niekompetentni, zaś największym miastem w powojennym świecie stała się stolica Tybetu – Lhasa. W hollywoodzkiej ekranizacji tej książki z Bradem Pittem z roku 2013 epidemia zaczęła się jednak w Korei, znikły natomiast wszelkie negatywne odniesienia do Chin i pozytywne do Tybetu. W komedii fantasy „Piksele” z 2015 roku w jednej ze scen miał zostać wysadzony z powietrze Wielki Mur Chiński, ale ostatecznie los taki spotkał Taj Mahal w Indiach. W filmie „Doktor Strange” z 2016 roku jedna z głównych bohaterek, grana przez Tildę Swinton, miała pochodzić (jak jej komiksowy pierwowzór) z Tybetu, jednak wątek ten wyparował. Niby drobiazgi, ale zebrane razem składają się w jeden spójny obraz.
Tarantino odmówił
Jednym z niewielu reżyserów, który odmówił poddania się chińskiej cenzurze, był Quentin Tarantino, kiedy kończył w zeszłym roku swój film „Pewnego razu w Hollywood”. Obraz był współfinansowany przez chińską firmę Polybona Films, która zażądała wycięcia jednej ze scen. Epizod przedstawiał w niezbyt korzystnym świetle jedynego Chińczyka, jaki pojawiał się na ekranie, czyli Bruce’a Lee granego przez Mike’a Moha. Tarantino miał jednak kontrakt, który gwarantował jemu (a nie producentowi) prawo do ostatecznej wersji filmu, i zdecydowanie odmówił jakichkolwiek ingerencji. W efekcie „Pewnego razu w Hollywood” nie weszło do chińskich kin.
I właśnie w tym tkwi główna przyczyna uległości amerykańskich producentów wobec żądań Chińczyków. W Państwie Środka działa bowiem najwięcej kin na świecie, bo aż 60 tysięcy. Wyświetlane tam filmy zarabiają rocznie aż 9 bilionów dolarów, czyli prawie tyle samo co na rynku północnoamerykańskim. Jest więc o co się bić.
Zarazem w Chińskiej Republice Ludowej istnieje kwotowy system dystrybucji kinowej, w myśl którego tylko 38 filmów amerykańskich może zostać pokazanych w tamtejszych kinach w ciągu roku. Ponieważ o dopuszczeniu do emisji decydują władze komunistyczne, producenci starają się nie drażnić decydentów z Pekinu.
System kwotowy można jednak ominąć, jeżeli jednym z koproducentów będzie firma w Chin. Amerykańskie studia filmowe dobierają więc sobie chińskich partnerów, zaś ci często stawiają swoje warunki. Na początku ich żądania najczęściej nie miały charakteru cenzorskiego. Dotyczyły m.in. zatrudniania chińskich aktorów (np. w filmie „Venom”), kręcenia w chińskich plenerach (Szanghaj w filmie „Looper”) bądź lokowania chińskich produktów (np. wyroby mleczne Gu Li Duo w „Iron Man 3”).
Filmy w dwóch wersjach
Niektóre z hollywoodzkich filmów kręcone są w dwóch wersjach, jak np. wspomniany już „Iron Man 3” z 2013 roku. W wersji chińskiej w dłuższych kilkuminutowych sekwencjach pojawiają się dwie gwiazdy tamtejszego kina: Wang Xueqi – jako Doktor Wu oraz Bingbing Fan – jako jego asystentka. Inaczej w wersji międzynarodowej: tam epizod Wanga Xueqi trwał 10 sekund, zaś Bingbing Fan w ogóle nie wystąpiła.
Innym przykładem jest „Mission Impossibile 5” z 2015 roku, którego współproducentem była chińska firma Alibaba Pictures. W napisach początkowych obok nazwisk m.in. Toma Cruise’a czy Aleca Baldwina pojawia się nazwisko gwiazdy chińskiego kina Zhang Jingchu. Aktorka gra jednak tylko w jednej scenie, trwającej mniej niż 40 sekund. Nie znamy nawet imienia odtwarzanej przez nią postaci; dopiero z napisów końcowych dowiadujemy się, że brzmi ono Laura.
Ostatnio jednak wymagania stają się coraz większe. Władze w Pekinie zakazały np. wyświetlania na terenie Chin animowanego serialu „South Park”, ponieważ w jednym z odcinków bohaterowie skrytykowali chińską cenzurę. W Państwie Środka zabronione jest też pokazywanie kreskówek o Misiu Puchatku. Powód jest banalny: chińska ulica wymyśliła dla przywódcy partii komunistycznej Xi Jinpinga ksywę „Miś Puchatek”, ponieważ zdaniem wielu przypomina on posturą sympatycznego niedźwiadka z dziecięcych bajek. To wystarczyło, by wprowadzić zakaz.
Richard Gere oskarża Chińczyków o złamanie mu kariery
Richard Gere żali się, że jego kariera międzynarodowa złamana została przez Chińczyków. Amerykański aktor znany jest jako buddysta, przyjaciel Dalajlamy i wielki rzecznik niepodległości Tybetu. Od kilku lat nie dostaje jednak znaczących ról w Hollywood, ponieważ na jego nazwisko obowiązuje w Chinach zapis. Amerykańscy producenci nie chcą go więc zatrudniać, by nie zamykać sobie drogi do chińskiego rynku.
O tym, co znaczy narazić się władzom chińskim, przekonali się niedawno koszykarze najlepszej ligi świata NBA. W październiku 2019 roku Daryl Morey, menadżer zespołu Houston Rockets, zamieścił na Twitterze wpis popierający antykomunistyczne demonstracje w Hongkongu. W odpowiedzi chińska telewizja zawiesiła transmisję wszystkich meczy tej drużyny, a Chiński Związek Koszykówki zapowiedział zaprzestanie z nią jakichkolwiek kontaktów. Pięcioletnią umowę na streaming meczów Houston Rockets, wartą półtora miliarda dolarów, zerwał koncern Tencent. Ze sklepów sportowych w Chinach w ciągu jednego dnia wycofano wszystkie produkty z logo drużyny z Teksasu.
Akcja odniosła spodziewany skutek. Nazajutrz Morey skasował swojego tweeta i przeprosił za niego. Dodał, że nie reprezentuje ani Houston Rockets, ani amerykańskiej ligi. Z kolei rzecznik NBA Michael Bass wydał oficjalne oświadczenie, w którym odciął się od wpisu Moreya. Co ciekawe, jego tekst pojawił się w dwóch wersjach: angielskiej i chińskiej, pierwszej – łagodniejszej i drugiej – ostro potępiającej zachowanie menadżera Houston Rockets.
W tym przypadku samokrytyka również spowodowana była widmem utraty niebotycznych zysków. Transmisje z meczów NBA ogląda bowiem w Chinach niemal 490 milionów Chińczyków, a więc więcej niż liczy cała ludność USA.
Ingerencje dotyczą nie tylko filmu czy sportu, lecz także biznesu, i dotyczą nawet mało znaczących wydarzeń. Wystarczyło, że w 2018 roku jeden z pracowników Mariotta na koncie firmowym w mediach społecznościowych zamieścił wpis sympatyzujący z Tybetem, by na tydzień zostały zawieszone strony internetowe oraz aplikacje Mariotta na terytorium Chin. Ich odblokowanie nastąpiło dopiero po zwolnieniu pracownika.
Cruz: Hollywood zbyt długo współuczestniczyło w chińskiej cenzurze
W tym kontekście bardziej zrozumiała staje się zapowiedź senatora Teda Cruza, który mówi:
Hollywood zbyt długo współuczestniczyło w chińskiej cenzurze i propagandzie w imię większych zysków.
Na czym polega propozycja Cruza? Otóż oblicza się, że po roku 1917 w Hollywood nakręcono ponad 800 filmów (w tym wiele superprodukcji) dzięki pomocy Departamentu Stanu, który zezwalał filmowcom na dostęp do baz wojskowych, użyczanie sprzętu wojskowego czy konsultacje z ekspertami Pentagonu. Projekt nowej ustawy przewiduje, że studia producenckie, które dokonały zmian w swoich filmach, by spełnić żądania Chińczyków, nie będą mogły korzystać z pomocy amerykańskiej armii.
Ted Cruz mówi:
SCRIPT Act będzie jak przebudzenie, które zmusi hollywoodzkie studia do wyboru między potrzebną im pomocą ze strony rządu amerykańskiego a dolarami potrzebnymi z Chin.
Zobaczymy, co wybierze Hollywood. Jeśli kongresmeni zabiorą się na serio za procedowanie ustawy, najprawdopodobniej posypią pod ich adresem oskarżenia, że chcą ograniczać swobodę artystów, wprowadzić cenzurę, tłumić wolność słowa itd. Znów zapewne pojawią się porównania Donalda Trumpa do Adolfa Hitlera. Zapewne jak zwykle nikt nie powie złego słowa o Xi Jinpingu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/500658-republikanie-maja-dosc-chinskiej-cenzury-w-hollywood