Kryzys to dokładnie taka sama sytuacja jak w partii pokera, gdy mówi się: „sprawdzam”. Koniec blefów, koniec kamiennych twarzy. Karty na stół. Nie inaczej jest u naszych sąsiadów za Odrą, którzy podobnie jak my, zmagają się z pandemią koronawirusa. Przy okazji bacznie obserwując polityków. A z tych obserwacji wynika - jeśli wierzyć sondażom - że rządząca koalicja z CDU/CSU i SPD świetnie radzi sobie z kryzysem. Z sondażu dla telewizji RTL/NTV wynika, że 88 proc. Niemców pozytywnie ocenia pracę rządu, 80 proc. „w pełni ufa Angeli Merkel”, a notowania chadecji wyraźnie wzrosły. Do 38 proc., co stanowi wzrost o ponad 5 punktów procentowych wobec ostatnich wyborów do Bundestagu. SPD ma 17 proc. poparcia, o ponad dwa punkty procentowe więcej niż jeszcze miesiąc temu. Notowania AfD za to nie drgnęły (10 proc., w innych sondażach maja wynik jednocyfrowy), a FDP i Zieloni nawet tracą. Niemieccy Liberałowie maja obecnie najniższe notowania od trzech lat i oscylują w okolicach 5 proc., a Zieloni, przed pandemią wyniesieni na szczyt sondaży na fali protestów klimatycznych, cieszą się jeszcze 14 proc. poparciem. Mało tego. 79 proc. Niemców jest gotowa zrezygnować z wolności w zamian za ochronę przed zarazą, jak wynika z badania przeprowadzonego przez renomowany instytut Allensbacha.
Cała nadzieja w CDU i pani kanclerz, można by rzec, nic dziwnego więc, że pojawiają się głosy w chadecji by Angela Merkel jeszcze raz przemyślała swoją decyzję o zakończenia kariery politycznej na jesieni 2021 r., po czwartej kadencji na czele niemieckiego rządu. Szczególnie biorąc pod uwagę postawę potencjalnych kandydatów CDU na kanclerza. Choćby Armin Laschet, premier Nadrenii-Północnej Westfalii, który stał się przedmiotem szyderstw po tym jak odwiedził jeden ze szpitali z maseczką ochronną nałożoną na usta, ale odkrywającą nos. 25 kwietnia chadecja miała wybrać nowego przewodniczącego, ale plany te pokrzyżował koronawirus. Prawdopodobnie dojdzie do tego w grudniu, na planowanym zjeździe partyjnym CDU. To teoretycznie daje szansę kandydatom, oprócz Lascheta są to Norbert Roettgen, były minister środowiska oraz Friedrich Merz, reprezentujący prawicowe skrzydło chadecji, by się wykazać. Tyle, że Merz zachorował na Covid-19 i wypadł z gry, a Roettgen tak naprawdę nigdy nie zaczął. Obok „histerycznego” Lascheta jest niemal niewidoczny. Do wyboru Niemcy maja więc polityka, który wbrew sugestiom rządu federalnego dąży do „jak najszybszego” odmrożenia gospodarki w swoim landzie, krzyczy na każdego, kto się z nim nie zgadza, energicznie gestykulując i strojąc miny (Laschet), polityka, który dawno wypadł z gry, a teraz za pomocą wideokonferencji prowadzi hermetyczne dyskusje o gospodarce z ekspertami (Merz) oraz outsidera, który z powodu pandemii zrezygnował z zabiegania o względy obywateli (Roettgen), i nie ma im nic do powiedzenia. Na żaden temat.
Na takim tle Angela Merkel po raz kolejny urasta do rangi zbawczyni narodu, choć jeszcze niedawno wydawało się, że od końca kariery dzielą ją zaledwie miesiące. I to mimo chaosu w rządzie oraz sporu między Berlinem a krajami związkowymi odnośnie powrotu do „normalności”. Rząd CDU/CSU jest zachowawczy, obawiając się drugiej fali zakażeń, a landy wsparte przez przemysł, małe oraz średnie przedsiębiorstwa się coraz bardziej niecierpliwią i domagają się odmrożenia jeszcze w tym miesiącu. Inaczej, grożą, skutki dla niemieckiej gospodarki „będą opłakane”. Ponieważ Niemcy to państwo federalne, wywiązała się z tego ogromna kakofonia głosów i działań, na tle których Angela Merkel jawie się jako uosobienie spokoju i stabilności. Prawdziwa „matka” narodu i skała opierająca się wzburzonym morskim falom. A u jej boku, bynajmniej nie Laschet, Roettgen czy Merz, ale minister zdrowia Jens Spahn i szef bawarskiej CSU Markus Soeder, który wraz z Merkel idzie na konfrontację z landami i przedsiębiorcami, stawiając zdrowie obywateli ponad gospodarkę. I to oni najbardziej zyskali ostatnio na popularności. Soeder jako wierny sługa pani kanclerz a kandydat na kanclerza jako jej oponent. To może zawarzyć - jak zauważa dziennik „Die Welt” - na tym kto w przyszłości będzie kanclerzem. Nic dziwnego więc, że w mediach, jak w brukowcu „Bild”, pojawiają się nie tylko spekulacje, ale także apele o to, by „teflonowa kanclerz” pozostała na kolejną, piątą kadencję. Prawnie nic nie stoi temu na przeszkodzie. A w czasach kryzysu, lepiej – jak przekonuje „Bild” stawiać na kontynuację zamiast niepewną w skutkach zmianę.
Podobne sugestie czyni także były premier Bawarii i obecny szef CSU Horst Seehofer, który jeszcze w 2018 r., w czasie kryzysu rządowego twierdził, że „nie może z tą kobieta dłużej współpracować”, a teraz mówi, że „ostatnio częściej słyszał (w chadecji), że to dobry pomysł”. By pani kanclerz została na kolejna kadencję. Seehofer dodał, że jego zdaniem wybór następnego kanclerza może wyglądać zupełnie inaczej, niż „wszyscy sobie to teraz wyobrażają”. Jak podkreślił dziennik „Die Welt” nawet prezydent USA Donald Trump już sugerował, że „może Merkel zostanie dłużej” na stanowisku. Ale to zdaniem gazety byłoby sprzeczne z zapowiedzią pani kanclerz, że chce odejść z godnością”, a „ponadto osobistego kultu w tym kraju nie potrzebujemy”. Osobisty kult czy nie, dla Helmuta Kohla decyzja o piątej kadencji, podjęta z powodu wprowadzania wspólnej europejskiej waluty, źle się skończyła: CDU przegrała w 1998 r. wybory na rzecz SPD, z najgorszym wynikiem od 1949 roku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/498660-merkel-zdecyduje-sie-na-piata-kadencje-ludzie-jej-ufaja