W miarę jak ludzie zamknięci w domach mają coraz bardziej dość ograniczeń wywołanych pandemią Covid-19, a rządy świadomość fatalnych skutków gospodarczych wywołanych przez wprowadzone ograniczenia, wraca dyskusja na temat „modelu szwedzkiego”.
Następuje przewartościowanie ocen i powrót do dyskusji, która toczyła się na początku pandemii, czy czasem zastosowane lekarstwo, powszechnie wdrożone zasady lock down, nie jest gorsze od choroby. Nie dlatego, że Szwecja wychodzi na swej polityce lepiej niż inne państwa. W świetle dostępnych danych, nawet uprawnioną jest teza, że gorzej, ale z tego powodu, że być może uda jej się szybciej wrócić do normalnego życia. Ta dyskusja warta jest obserwacji, bo argumenty, które w jej trakcie padają nie są bez znaczenia i dla naszej wobec Covid-19 polityki.
Na czym polega „szwedzka droga”?
Szwedzki model walki z Covid-19, który oznacza relatywnie najmniej dolegliwe formy dystansowania społecznego, pozostawienie otwartych granic, funkcjonowanie szkół oraz większości kawiarni restauracji i centrów handlowych nie oznacza lepszych rezultatów w walce z pandemią, gdyby mierzyć to liczbą osób, które w jej wyniku zmarły. Jak w tym tygodniu, przy okazji wywiadu z Andersem Tegnell, głównym epidemiologiem, zauważył portal USA Today, mając dwa razy większą populację niż sąsiednie kraje takie jak Dania i Norwegia, Szwecja odnotowało 5 razy więcej zgonów w efekcie pandemii licząc na milion mieszkańców niż Dania i 11 razy więcej niźli Norwegia. Co powoduje zatem, że jej model walki zaczyna być w wielu krajach świata postrzegany jako wart rozpatrzenia, a może nawet powielenia?
Jak zauważył Amnon Shashua, profesor informatyki na Hebrew University w Jerozolimie i twórca aplikacji Mobileye (kupionej przez amerykańskiego giganta Intel za ponad 15 mld dolarów) wartość szwedzkiego modelu polega na tym, że kiedy ograniczenia zostaną zredukowane i do życia wrócą ludzie z grup podwyższonego ryzyka, to trafią do społeczeństwa, które w dużym stopniu nabyło już odporności i wówczas rozprzestrzenianie się wirusa będzie z jednej strony wolniejsze, a z drugiej łatwiej będzie kontrolować i reagować na ewentualne pojawiające się nowe ogniska pandemii. W jego opinii szczepienia sprowadzają się w gruncie rzeczy do uzyskania podobnego efektu. Im więcej osób w ich wyniku nabywa odporności, tym wirus rozprzestrzenia się w społeczeństwie wolniej. Podobnie ma być dziś w Szwecji. Grupy ryzyka, czyli osoby starsze, ci którzy mają zdiagnozowane dolegliwości oddechowe czy cukrzycę, pozostają odizolowani, podczas gdy zdrowsza część populacji, przechodząc infekcję nabywa odporności.
Dwa różne przebiegi infekcji
Profesor John Lee, emerytowany patolog i konsultant brytyjskiego NHS na łamach tygodnika The Spectator dodaje do tych argumentów kolejne, tym razem natury ewolucyjnej. Bo jak uważa, ewolucja jest przecież nadal uważana za podstawowy paradygmat myślenia w naukach biologicznych. Jeśli tak, to jego zdaniem, trzeba zastanowić się w jaki sposób może ewoluować wirus wywołujący Covid-19? Przedstawia przy tym interesującą hipotezę. Otóż jak wiadomo zaobserwowano dwa zasadniczo różne przebiegi infekcji. Generalnie część chorych (mniejsza) przebywa ją w postaci ciężkiej, zaś pozostała grupa (większa) lekkiej, niektórzy nawet nie dostrzegając tego, że zostali zarażeni. Do tej pory nauka przypuszczała, że może to być wynikiem różnego stanu zdrowia pacjentów zaatakowanych przez wirus. Ale jego zdaniem, z punktu widzenia teorii ewolucji tak wcale być nie musi. Możemy mieć do czynienia, jak zauważa, z różnymi mutacjami wirusów. Nie jest żadną tajemnicą, że reprodukują się one w ciele zarażonych pacjentów, przy okazji mutując. Z perspektywy wirusa, jeżeli doprowadza on do śmierci organizmu pacjenta, czyli „nosiciela” to z oczywistego punktu widzenia proces reprodukowania się zostaje zatrzymany. Zupełnie inaczej jest jeśli osoba zainfekowana przechodzi lekką postać choroby. Wówczas reprodukowanie się wirusa, ale też przenoszenie się ich z organizmu na organizm, a co za tym idzie ciągłe mutowanie nie jest niczym zakłócone. Jeżeli zatem, jak pisze Lee, izolujemy na oddziałach szpitalnych chorych z ciężką postacią infekcji Covid-19, to paradoksalnie ułatwiamy im przenoszenia się z organizmu na organizm, choćby wystawiając na szwank personel medyczny, a zasady lock down spowalniają tempo rozprzestrzeniania się „łagodniejszej wersji” wirusa w populacji i w związku z tym spowalniają tempo nabywania przez społeczeństwo odporności zbiorowej. Czyli paradoksalnie, oczywiście gdyby ta teoria okazała się słuszną, zasady dystansowania społecznego powodują, że wirusy ewoluują wolniej, a ich ewolucja oznacza, zdaniem prof. Lee przyjmowania mniej zakaźnej postaci. Czy w związku z tym, jak zauważa „lepiej jest unieruchamiać wszystkich w nadziei, że w ten sposób zredukujemy liczbę najpoważniejszych przypadków, ale bez zdobycia niezbędnego zasobu wiedzy jak wirus oddziałuje na społeczeństwo, czy może byłoby lepiej przyjęcie strategii określanej mianem „odporności stadnej” i pozwolić wirusowi rozprzestrzeniać się wśród młodych i zdrowych ludzi, pozwalając mu w ten sposób, być może, wyewoluować do mniej groźnej postaci, chroniąc i pomagając jednocześnie grupom najbardziej narażonym na ryzyko?”
Warto podjąć dyskusję
Profesor John Lee konkluduje swój artykuł na łamach The Spectator wezwaniem do otwartej i uczciwej dyskusji na temat najwłaściwszej polityki walki z infekcją Covid-19 i tego czy „jesteśmy na właściwym kursie”. Wydaje się, że zniecierpliwienie społeczeństw wobec przedłużających się ograniczeń i już dostrzegalnych ich skutków gospodarczych tak czy siak taką debatę wymusi. Warto ją zatem zainicjować.
*
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/498402-wraca-dyskusja-nad-szwedzka-droga-w-walce-z-pandemia