Władze księstwa Lichtenstein rozpoczęły program pilotażowy polegający na zaopatrzeniu swych obywateli w specjalne bransoletki biomedyczne, które mają być jednym z podstawowych narzędzi do walki z możliwą drugą falą infekcji Covid-19. Mają one w czasie rzeczywistym mierzyć temperaturę ciała, tętno i liczbę oddechów na minutę osoby, która je nosi, oraz przekazywać te dane on-line do specjalistycznego laboratorium w Szwajcarii, gdzie będą one analizowane.
Ma to być element systemu wczesnego ostrzegania polegającego na wykrywaniu osób mogących być źródłem infekcji, nawet jeśli nie mają oni świadomości, że są chorzy. Urządzenia mają również umożliwić zbudowanie „drzewa kontaktów” takich osób i izolowania potencjalnie zarażonych we wczesnej fazie infekcji. Cały program ma mieć dwa etapy i docelowo objąć wszystkich mieszkańców tego super bogatego zamieszkałego przez 38 tys. osób formalnie niepodległego księstwa. W pierwszej fazie jego realizacji w bezpłatne bransolety, które za własne środki mają zamiar zakupić władze kraju, zostaną zaopatrzeni pracownicy, którzy z racji wykonywanych obowiązków mają kontakt z wieloma osobami. Szacuje się, że jest ich około 2 tysiące. Przed oczekiwaną na jesień druga fala infekcji bransolety mają dostać wszyscy obywatele księstwa. Władze medyczne kraju oczekują, że dane zebrane w pierwszej fazie projektu posłużą do zbudowania algorytmów pozwalających precyzyjnie określić zmiany w podstawowych parametrach medycznych ludzi, w momencie ich zarażenia. To zaś winno pozwolić skuteczniej posługiwać się tą technologią w momentach kiedy epidemia wydaje się narastać bez uciekania się do konieczności wprowadzania powszechnych ograniczeń.
Z podobnych w gruncie rzeczy powodów Cederic O, francuski minister odpowiedzialny za sprawy związane z digitalizacją kraju, skrytykował publicznie firmy Apple i Google i wezwał ich kierownictwa do zmiany zasad w zakresie prywatności danych użytkowników ich urządzeń i systemów. Wystąpienie francuskiego ministra miało miejsce po tym, jak okazało się, że przygotowywana przez władze aplikacja na smartfony umożliwiająca śledzenie z kim kontaktowali się obywatele u których stwierdzono infekcję nie działa bez zmiany zasad prywatności i ochrony danych osobowych obydwu koncernów. Uruchomienie aplikacji jest zaś, jak się uważa jednym z podstawowych wymogów od spełnienia którego można zacząć znosić ograniczenia wprowadzone w związku z pandemią.
Brendan Murphy, szef australijskich służb medycznych oświadczył publicznie, że jego kraj zamierza zaś wprowadzić u siebie system, TraceTogether, który zastosowany w Singapurze pozwolił na luzowanie zasad lock down bez jednoczesnego ryzyka skokowego wzrostu liczby osób zainfekowanych. Co ciekawe, poinformował on opinię publiczną nie tylko o tym, że Canberra wystąpiła o udostępnienie specjalnych kodów umożliwiających użycie systemu, ale również myśli o jego powszechniejszym i bardziej aktywnym użyciu.
Podobnych informacji napływających praktycznie ze wszystkich zakątków świata jest znacznie więcej. Rządy wielu krajów, zainspirowane rozwiązaniami, które jak się uważa sprawdziły się w Singapurze i w Korei Pd. prześcigają się w szukaniu rozwiązań technicznych i technologicznych, które mogłyby przyspieszyć wychodzenie z lock down i prowadzić do uruchomienia gospodarki. Problemem jest nie tylko skala gospodarczego kryzysu wywołanego wprowadzonymi ograniczeniami ale również, a może przede wszystkim coraz silniejsze przekonanie, że ludzie po prostu nie wytrzymają przedłużającego się aresztu domowego i zaczną zaludniać miejsca publiczne.
Jednak jak każde nowe rozwiązanie i to budzi szereg pytań i poważnych wątpliwości. Kwestie związane z ochroną danych osobowych, przekazywaniem i przetwarzaniem wrażliwych informacji, które do tej pory podlegały ścisłej ochronie to tylko jedna strona tego zagadnienia. Szybko wprowadzane systemy mają to do siebie, że nie podążają za nimi regulacje w zakresie ochrony zbieranych danych. Dzisiaj może się to wydawać pięknoduchostwem i dzieleniem włosa na czworo, zwłaszcza w obliczu skali problemów z którymi się mierzymy, ale już jutro możemy mieć do czynienia z niepożądaną sytuacja przekazania danych o naszym zdrowiu mniejsza o to, że podmiotom komercyjnym to również firmom współpracującym z rządami obcych państw, których zamiarów nie znamy i nie jesteśmy w stanie ich kontrolować.
Inną kwestią jest to czy godząc się na znaczne ograniczenie naszej wolności tworzymy system, który w ogóle spełni swe zadania i będzie działać. Co do tego są też poważne wątpliwości. Amerykańska Unia Wolności Obywatelskich w specjalnie wydanym oświadczeniu napisała, że „rozmawialiśmy z wieloma inżynierami i osobami zarządzającymi z największych amerykańskich firm, które zbierają dane lokacyjne i informacje na temat przemieszczania się Amerykanów i w ich opinii, zbierane przez nich informacje uniemożliwiają precyzyjne określenie kto miał z kim kontakt niezbędne w walce z Covid-19”.
Dziennikarze BBC powołują się na raport opracowany przez Ada Lovelace Institute, niezależny ośrodek naukowy zajmujący się sprawami bezpieczeństwa i zbierania danych w sieci, którego autorzy są zdania, że stosowane systemy śledzenia obywateli są na tyle nieprecyzyjne, że zebrane w ten sposób dane tylko orientacyjnie mogą określić z kim mieli oni kontakt, a w związku z tym są zupełnie nieprzydatne w dokładnym namierzaniu z kim zainfekowana osoba miała kontakt. Chyba, że zrezygnuje się z precyzji na rzecz „podejścia ilościowego” co oznacza dość dowolne aplikowanie przymusowej kwarantanny wobec osób, które miały pecha i były tylko w pobliżu chorych, ale nie na tyle blisko aby ryzyko zarażenia wchodziło w grę. Inni krytycy proponowanych rozwiązań zwracają uwagę, że ich sprawne działanie w zgodzie z zasadami ochrony danych wymusza zatrudnianie armii ludzi, którzy będą decydować o ich użyciu, a to z kolei równałoby się stworzeniu grupy anonimowych urzędników, którzy mogliby swoimi decyzjami ograniczać w sposób całkowicie arbitralny wolność współobywateli.
Innym wreszcie problemem jest liczba pojawiających się aplikacji śledzących. Jak poinformowali przedstawiciele niemieckiego Instytutu Roberta Kocha mają ich już ponad 10 tysięcy a Matt Hancock, brytyjski Minister Zdrowia powiedział publicznie, że w obliczy lawinowego narastania ich liczby władze będą musiały zbudować coś w rodzaju ogólnokrajowego rankingu.
Osobnym problemem jest np. to, że nie wszystkie z 3,4 mld smartfonów na świecie mają możliwość stosowania standardu Bluetooth Low Energy (LE), wymaganego przez Google i Apple. Ocenia się, że 25 % z nich nie będzie mogła używać opierających się na nich aplikacji, Nie wspominając o tych obywatelach, którzy w ogóle nie dysponują smartfonami. Czy to oznacza, że mieliby zostać poddani czemuś w rodzaju aresztu domowego, albo stać się obywatelami drugiej kategorii?
Liczbę problemów, jaki należy rozwiązać w związku z wychodzeniem z zasad lock down można dość dowolnie mnożyć. Nie brak na świecie głosów, że istniejący popyt na aplikacje śledzące będą starały się wykorzystać Chiny eksportując „gotowe rozwiązania informatyczne”, które sprawdziły się w Wuhan. To zaś oznaczałoby upowszechnienie na świecie chińskich standardów niewiele z wolnością mających wspólnego. Tym bardziej musimy być ostrożni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/496818-aplikacje-sledzace-moga-byc-grozniejsze-nizli-sadzimy