Kościół w Iraku i Syrii przeżywa swój Wielki Tydzień. Od nas zależy, czy pomożemy mu dojść do poranka Niedzieli Zmartwychwstania. Jako Pomoc Kościołowi w Potrzebie od lat przekazujemy tam sześć milionów euro rocznie, by nie doszło do katastrofy humanitarnej. Jest tragicznie, ale przynajmniej ratujemy ludzi przed śmiercią głodową
— mówi ks. prof. Waldemar Cisło w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Jak obecnie wygląda sytuacja w rejonie Bliskiego Wschodu, w którym pomagacie?
Ks. prof. Waldemar Cisło: Z arcybiskupem Jędraszewskim byliśmy na początku grudnia z wizytą w Libanie. Już wtedy widać było pierwsze symptomy tego, że zaczyna się źle dziać. A kraj ten jest niezwykle istotny jeśli chodzi o transfer pomocy do Syrii. Padł rząd, padł system bankowy. Ludzie mogli wybierać z kont najwyżej sto dolarów na tydzień. Oczywiście nie wystarczało to na życie. Już wtedy ludzie tracili pracę i mieszkania, na których utrzymanie było ich stać. Obecnie sytuacja tylko się pogarsza. Warto przypomnieć, że zgodnie z oficjalnymi danymi, w Libanie żyją cztery i pół miliona mieszkańców. Ok. osiemset tysięcy z to uchodźcy z Palestyny. Nawet gdy nie było jeszcze wojny, w Libanie pracowało ok. miliona mieszkańców Syrii. Dziś można założyć, że Syryjczyków są tu nawet dwa miliony. Część z nich to oczywiście uchodźcy, którzy żyją w gorszych warunkach niż w Iraku. Próbują organizować szkoły kontenerowe, prymitywne szpitale, pomagają miejscowe diecezje chrześcijańskie. Potrzebne są np. plecaki szkolne, czyli o co starała się minister Beata Kempa. Wtedy udało nam się to zorganizować i zawieźć na miejsce. Należy pamiętać, że największymi ofiarami wojny zawsze są kobiety i dzieci.
Jak wyglądają codzienne potrzeby?
Głowa rodziny, by utrzymać najbliższych, musi przepracować siedemdziesiąt dniówek. Sytuacja jest dramatyczna. Bezrobocie sięga w niektórych miejscach do 80 proc. Wojna nie pozwala na jakiekolwiek poczucie stabilizacji. Mamy już, dzięki temu co robimy ze wsparciem polskiego rządu, ponad 20 tysięcy osób wyleczonych w Syrii. Relacjonowaliśmy sytuację Ojcu Świętemu. Mówiliśmy, że więcej Syryjczyków ginie dzisiaj przez brak dostępu do lekarzy i leków niż od bomb. Te osoby nie są podawane w statystykach jako ofiary wojny. A ktoś, kto nie dostanie dializy, bo nie ma do niej dostępu lub pieniędzy, umiera przecież po kilku dniach. Potrzeba tam wszystkiego. Należy usystematyzować tę pomoc. W Europie mamy problem z epidemią i trudno wciąż o to męczyć naszego premiera, ale przyznał dwa miliony na wsparcie dla dzieci z obozów. Co ciekawe, w miejscach do których nie dociera wsparcie ze strony organizacji katolickich, zaczął działać Czerwony Półksiężyc i pomagają też chrześcijanom. Wcześniej tego nie było.
Jak miejscowi reagują na pomoc z Polski?
To co robimy, jest dla nich niezwykle istotne. Mogę powiedzieć, że to już piękna zapisana w historii karta. I Syryjczycy bardzo to sobie cenią. Ufajmy, że sytuacja w Polsce niedługo poprawi się i będziemy mogli pomagać jeszcze bardziej. Koszt utrzymania jednej rodziny w ciągu miesiąca to ok. 150-200 dolarów.
Koronawirus to już problem w Libanie i Syrii?
Oczywiście, że tak, ale nikt o tym nie mówi. Należy mieć świadomość, że granica między Iranem a Syrią jest praktycznie otwarta. Brakuje lekarzy, szpitali. Resztę można sobie dopowiedzieć. W Polsce, gdzie mamy sprawnie funkcjonujące państwo, trudno utrzymać ludzi w porządku i musi nas pilnować policja. Tam nikt tego nawet nie bada. Nie ma testów, służby medycznej. Mieliśmy jechać z ekipą telewizyjną. Patriarcha błagał nas, byśmy nie przyjeżdżali. Dokładnych informacji nt. stanu epidemii nie mamy. Ale tragedia dzieje się na naszych oczach.
Sytuacja w Polsce jest trudna i Polacy będą mieli zapewne coraz mniej pieniędzy. Jak w tej sytuacji możemy pomagać?
Warto zwrócić uwagę na skalę. Dwadzieścia złotych w Polsce to nie jest aż tak dużo, a tam to już dużo poważniejsze pieniądze. Dlatego na Dworcu Centralnym w Warszawie w środę popielcową postawiliśmy „ofiaromat”. Kolejny powstał w Krakowie, kolejny będzie we Wrocławiu. Każdy może wpłacić kartą ofiarę dla Syrii. W Krakowie uzbierano milion złotych, dzięki tym pieniądzom w Homs utrzymywane będą dwa ośrodki dla sierot. To wsparcie na rok dla ponad sześciuset dzieci. Dostaną wyżywienie, ubrania, będą miały opiekę medyczną, psychologiczną. Chodzi o sieroty, bo o nie nikt się nie troszczy. W samym Aleppo jest ponad dziesięć tysięcy sierot. Jeżeli nie utrzymamy ich w szkole, nie damy im zajęcia, to wychowamy kolejne pokolenie terrorystów. A stypendiów dla jednego dziecka, by mogło w Syrii chodzić to szkoły, to miesięcznie jedynie dziesięć euro. Student potrzebuje dwudziestu. Z naszej perspektywy to nie są duże pieniądze, ale mogą zmienić czyjeś życie.
Zagrożenie koronawirusem ma wpływ na działania wojenne?
Na pewno bardzo boją się mieszkańcy. Jak wspomniałem, tam nikt tego nawet nie bada. Kolejny problem przed nami to sytuacja uchodźców w Turcji. Tam już dotarł ten wirus. A dokładnych danych przecież nie będziemy mieli. Nie ma ku temu możliwości, warunków.
Co z tymi ludźmi na granicy Turcji? Jest jakiś plan?
Traktowano nas jako idiotów, gdy mówiliśmy wraz z minister Kempą, że pomagać trzeba na miejscu, bo jest to bardziej efektywne.
Dzisiaj to Wy macie rację.
To gorzki uśmiech przez łzy, kiedy czytam nagłówki francuskich i niemieckich gazet, które pisały, że trzeba zastosować model polski i węgierski. Satysfakcję jednak trudno tutaj odczuwać. Nie powinno być oczywiście tak, że grecka straż przybrzeżna strzela do tych biednych ludzi. Potrzebna jest większa solidarność, by wesprzeć takie państwa jak Włochy czy Grecja. Tam napięcie może wzrosnąć, a co za tym idzie dojść do buntów. Ci ludzie mają tego dosyć. Przestępstwa i nadużycia w tych obozach wynikają z faktu, że ich mieszkańcy nie mają pracy, pieniędzy, a przecież chcą żyć.
Co zwykły obywatel może dzisiaj zrobić dla potrzebujących na Bliskim Wschodzie?
Po pierwsze, jako ludzie wierzący musimy modlić się o pokój na świecie. Bez pokoju życie nie będzie mogło tam normalnie funkcjonować. Przez lata opowiadaliśmy o sprofanowanych kościołach w Mosulu, w Erbilu, w Damaszku. Profanowano je specjalnie, by poniżyć chrześcijan. Pokazać, że nie ma dla nich miejsca. Przypomnijmy sobie o tym, gdy dzisiaj przepisy pozwalają tylko pięciu osobom wejść do kościoła. Może teraz zrozumiemy, co znaczy nie móc pójść do kościoła. Kto z nas pomyślał, że nie będziemy mogli wyspowiadać się w Wielkim Tygodniu? Nie będziemy mogli obchodzić naszych największych świąt? Niech to nam pozwoli zrozumieć tych, którzy przez lata nie mogli pójść do kościoła, bo za swoją wiarę byli prześladowani. Ks. Douglas Bazi, który został porwany sprzed ołtarza, następnie torturowany, powiedział piękne słowa: Kościół w Iraku i Syrii przeżywa swój Wielki Tydzień. Od nas zależy, czy pomożemy mu dojść do poranka Niedzieli Zmartwychwstania. Jako Pomoc Kościołowi w Potrzebie od lat przekazujemy tam sześć milionów euro rocznie, by nie doszło do katastrofy humanitarnej. Jest tragicznie, ale przynajmniej ratujemy ludzi przed śmiercią głodową. Kościół ma ten plus, że ma swoje struktury na całym świecie i może dotrzeć wszędzie. Problemy oczywiście są, bo pieniądze trzeba przewozić fizycznie, ale zawsze dajemy radę. Drobna pomoc może zmienić sytuację. Jeden posiłek dla dziecka w Homs to 1,5 euro. Warto zdać sobie sprawę z tej perspektywy. Czasem ktoś zada sobie pytanie: Co ja kupię za 20 zł? Odpowiedź jest prosta: To kilka posiłków dla dziecka w Syrii. Tyle nasz pieniądz znaczy tam. Chciałem też przekazać podziękowanie w imieniu Syryjczyków, którzy są naszym darczyńcom wdzięczni. Naprawdę cenią sobie nasze wsparcie.
Rozmawiał Tomasz Karpowicz
- Jeden SMS o treści RATUJE wysłany pod nr 72405 sprawi, że syryjskie dzieci zostaną otoczone opieką medyczną i niezbędną terapią
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/495038-ks-cislo-syryjczycy-gina-przez-brak-dostepu-do-lekarza