„Dzisiaj zawieszam kampanię. Ale choć kampania się kończy, walka o sprawiedliwość trwa” - napisał Sanders na Twitterze. Po tym jak przegrał dwa kluczowe „Super Wtorki” miał tylko teoretyczne szanse na nominację Partii Demokratycznej przeciwko Donaldowi Trumpowi w listopadowych wyborach prezydenckich**. Trump zresztą bardzo ciekawie skomentował decyzję Sandersa. „Bernie Sanders wypada! Dziękuje Ci Elizabeth Warren. Gdyby nie ona, Bernie wygrałby każdy stan w Super Wtorku! To się skończyło tak jak Demokraci chcieli. Takie samo fiastko jak ze skorumpowaną Hillary. Ludzie Berniego powinni przyjść do Partii Republikańskiej”- napisał na Twitterze.
„Walka o sprawiedliwość trwa”- pisze Sanders, który wie, że jego misja się nie skończyła. Koronawirus pokrzyżował mu kampanijne plany i spowodował, że Amerykanie wystraszyli się jego radykalnych (jak na USA, nie Europę) poglądów na reformę służby zdrowia. Najbardziej gospodarczo lewicowy kandydat Partii Demokratycznej w historii jeszcze przed wycofaniem się z wyścigu zaapelował, by ochrona zdrowotna oraz pomoc finansowa objęła też „nieudokumentowanych” imigrantów, którzy najmocniej dostaną po kieszeni w czasie kryzysu finansowego.
Joe Biden, który został już jedynym kandydatem Demokratów uderza w tony bardziej centrowe i domaga się przywrócenia w czasie pandemii tzw. Obamacare, którego był twarzą w czasie prezydentury Baracka Obamy. To za mało dla rewolucyjnego skrzydła partii. Zwolennicy Berniego od dawna niemal tak samo jak Trumpa nie lubią Joe Bidena, zwanego przez prezydenta USA prześmiewczo „śpiącym Joe”. Biden jest dla nich symbolem starych sponsorowanych przez korporacje elit, które trzeba usunąć z amerykańskiej lewicy. Sanders jest twarzą lewicowej rewolucji symbolizowanej najmocniej w Kongresie przez tzw. The Squad pod wodzą kongresmenki Alexandri Ocasio-Cortez, wielbionej przez młodych, lewicowych Amerykanów. Jest ona politycznym dzieckiem Sandersa. Tak samo jak on jest lubiana przez Hollywood.
W czasie nadchodzącej wielkimi krokami recesji postulaty Sandersa (umorzenie długów studenckich, państwowa służba zdrowia i państwowe szkolnictwo wyższe, wysokie progresywne opodatkowanie korporacji i miliarderów) mogą trafić na podatny grunt. Amerykańska młodzież jest coraz bardziej gospodarczo lewicowa i w czasie kryzysu, na jaki pokolenia TAK nikt nie przygotował recepty Sandersa mogą bardzo jej pasować.
Jak to przełoży się na sytuacje Donalda Trumpa? Dwojako. Trump mógł być jeszcze dwa tygodnie temu niemal pewny reelekcji, po tym jak okazało się, że jego przeciwnikiem na jesieni będzie łatwy do obśmiania, mający żenujące wpadki i pozbawiony energii Joe Biden. Pandemia i nadchodzący kryzys finansowy zmieniają jednak zupełnie reguły gry. Kto wie, czy Amerykanie nie będą tęsknić za idealizowanymi czasami Obamy i nie pomoże to Bidenowi. Z drugiej jednak strony efekt psychologiczny może być zupełnie inny. Kryzys może przypomnieć rządy Georga W. Busha tuż po atakach z 11 września 2001 roku. Bush wcielał się wtedy w kowboja i twardziela z epoki Ronalda Reagana, co przełożyło się początkowo ( po wywołaniu wojny z Irakiem to się zmieniło) na jego szybujące poparcie. Trump jest jeszcze lepszym aktorem niż W. i ma w sobie bezczelność godną każdego twardego przywódcy.
Takiego lidera mogą pragnąć Amerykanie w czasach, gdy naczelny lekarz USA mówi o nowym Pearl Harbor.
Jedno jest jednak pewne. Paradoksalnie czas Bernie Sandera może jeszcze nadejść. Tyle, że nie jako prezydenta USA.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/495021-bernie-nie-bedzie-prezydentem-ale-pozostaje-w-grze