Duński dziennik „Politiken” dużymi literami na pierwszej stronie zadał pytanie: „Czy Szwecja traktuje poważnie kryzys związany z koronawirusem?”. Rzeczywiście, można w to wątpić, bo w czasach kiedy w Europie i na świecie w ramach walki z epidemią zamykane są granice, zakazane zgromadzenia większe niż 2 osoby, a wyższe uczelnie i szkoły od dawna już świecą pustkami, Szwecja kieruje się zupełnie innymi zasadami.
Co prawda zawiesiła zajęcia w szkołach wyższych, ale edukacja na niższych poziomach, włączając w to przedszkola, funkcjonuje, granice nie zostały zamknięte. Co prawda rząd zaleca unikanie organizowania większych imprez, ale zakazy dotyczą wyłącznie tych, które przekraczają 500 osób. Sztokholmskie restauracje, kawiarnie i puby są pełne ludzi, podobnie jak ośrodki narciarskie, mimo, że to właśnie z takich miejsc jak Courchevel we Francji czy austriackim Ischgl rozwleczono, jak się dziś uważa, Covid-19 po całej Europie.
Choć władze oficjalnie temu zaprzeczają, słychać coraz więcej głosów, również wśród szwedzkich ekspertów, że w istocie polityka Sztokholmu w zakresie walki z epidemią sprowadza się do zastosowania zasad „odporności stadnej” (heard immunity), w myśl których dotknięta wirusem populacja w naturalny sposób wytwarza przeciwciała, co hamuje postępy infekcji. Pośrednio, mimo oficjalnych zaprzeczeń, potwierdza to wypowiedź Andersa Tegnella kierującego niezależną od szwedzkiego rządu Publiczną Agencją Zdrowia, która odpowiada za politykę epidemiologiczną kraju. Powiedział on w wywiadzie dla szwedzkiej telewizji, że jego zdaniem epidemia „przycichnie” w maju, ale może powrócić jesienią. I od tego jaka część populacji zostanie obecnie zarażona i przejdzie infekcję, zależy rozwój wypadków jesienią. W jego opinii koronawirus może zostać powstrzymany w wyniku szczepień lub uodpornienia się tych, którzy przeszli chorobę. Obydwie te metody, w gruncie rzeczy, „są w istocie tym samym”.
Bezczynność szwedzkiego rządu, który realizuje inną politykę walki z epidemią niźli wszystkie państwa sąsiedzkie, interpretowana jest przez niektórych ekspertów jako element tamtejszej tradycji politycznej, w której silnie podkreśla się niezależność agencji, odpowiadających, tak jak Publiczna Agencja Zdrowia, za politykę państwa w wybranych dziedzinach. W efekcie rząd nie ma możliwości czegokolwiek nakazać jej urzędnikom, nawet, jeśliby odczuwał potrzebę zmiany polityki. Z drugiej strony, tradycyjnie w szwedzkim życiu publicznym większy nacisk kładzie się na zalecenia i rady udzielane obywatelom, a władza stara się nie odwoływać do „twardych” środków, takich jak zakazy i nakazy. Tak też jest i teraz. Szwedzki premier Stefan Löfven kilkakrotnie apelował publicznie do swych rodaków, aby powstrzymywali się przed uczestnictwem w większych zgromadzeniach i ograniczyli swe życie towarzyskie. Tylko, że te apele nie pomagają.
Przed kilkoma dniami grupa szwedzkich naukowców, specjalistów w zakresie wirusologii i epidemiologii, wystąpiła z apelem do władz, aby te potraktowały na serio zagrożenie, jakie powoduje Covid-19. W mocnych słowach, profesorowie sztokholmskiego Instytutu Karolińskiego piszą, że „jesteśmy tylko kilka tygodni przed Włochami” oraz zwracają uwagę, iż „Wielka Brytania, która miała na początku taką samą strategię jak Szwecja, zmuszona została przez rozwój wydarzeń do całkowitej jej zmiany. Obowiązkiem Stefana Löfvena jest zrobić to samo w Szwecji”. Inni, mniej oględni w słowach, tacy jak Marcus Carlsson, profesor matematyki z Uniwersytetu Lund, który zbudował modele rozprzestrzeniania się epidemii w Szwecji, jest zdania, że „nie ma żadnych naukowych przesłanek, iż strategia określana mianem heard immunity w ogóle działa” i nazywa politykę szwedzkich władz „chorym eksperymentem na 10 milionowym narodzie”. Inni, tacy jak Fredrik Elgh, główny lekarz i profesor Uniwersytetu Umeå na Wydziale Mikrobiologii, wzywa szwedzki rząd aby przynajmniej Sztokholm i okoliczne miejscowości, wzorem tego co zrobił rząd w Finlandii, otoczyć kordonem i znacząco ograniczyć ruch ludzi. Joachim Rocklöv, profesor epidemiologii na tym samym uniwersytecie pyta retorycznie „ile istnień ludzkich władze są w stanie poświęcić, po to aby ograniczyć negatywny wpływ epidemii na szwedzka gospodarkę”, a Marcus Carlsson konkluduje swą gniewną wypowiedź, którą zamieścił w internecie, stwierdzeniem, że „władze Szwecji, jeśli idzie o życie i zdrowie swych obywateli, grają w rosyjską ruletkę”.
Na pierwszy rzut oka sytuacja Szwecji, w której odnotowano 3 447 przypadków infekcji i 10 zgonów na milion mieszkańców, nie odbiega znacząco od sytuacji sąsiadów. Mniejsza Dania ma 2 201 infekcji i 11 zgonów na milion. Jednak mimo większej liczby zakażeń w Norwegii (4 031) liczba osób, które zmarły, jest znacząco niższa i wynosi 4 na milion obywateli, podobnie w Finlandii, mającej ten ostatni wskaźnik na poziomie 2. Istotne różnice zaobserwować można, kiedy zwróci się uwagę, jaka liczba chorych znajduje się w tych krajach w stanie krytycznym. O ile w Finlandii są to 32 osoby, w Danii 109, w Norwegii 84, to w Szwecji 239. Szwedzki eksperyment, póki co, nie przyniósł znacząco gorszych skutków niźli polityka restrykcji sąsiednich państw, choć różnice da się zauważyć. Następne tygodnie przesądzą, która strategia walki z epidemią okazała się lepsza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/493418-rosyjska-ruletka-rzadu-szwecji
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.