Gdy jesienią 1941 roku Niemcy stali u bram Moskwy władze Związku Sowieckiego nie zrezygnowały z dorocznej parady w rocznicę rewolucji październikowej. W tym roku będzie podobnie. Pomimo szalejącej pandemii koronawirusa defilada z okazji Dnia Zwycięstwa nie zostanie odwołana. Rosjanie chcą pokazać światu, że nic nie jest w stanie ich złamać.
To oczywiście nie do końca prawda. W rzeczywistości bowiem pandemia mocno pokrzyżowała plany Kremla. Tegoroczna defilada miała być – jeśli można się tak wyrazić – ukoronowaniem polityki historycznej władz rosyjskich, wielkim przedstawieniem sławiącym wkład Związku Radzieckiego w wyzwolenie Europy od hitlerowców i ich nacjonalistycznych kolaborantów. Kluczowym elementem tej narracji miały być, rzecz jasna, zasługi Armii Czerwonej w powstrzymaniu zbrodni Holokaustu. Z ofensywą propagandową Kremla wokół tych tematów mamy do czynienia już od kilku miesięcy. Obchody 9 maja, przy udziale najważniejszych światowych przywódców, miały być jej zwieńczeniem – postawieniem kropki nad i.
W tej chwili jednak Rosji trudno będzie odwrócić uwagę świata od pandemii koronawirusa. I wszystko wskazuje na to, że nic w tej kwestii nie zmieni się do 9 maja. Zresztą i w samej Rosji koronawirus budzi coraz większy niepokój. Oficjalnie zarejestrowano tam do dzisiejszego popołudnia 147 przypadków, lecz wielu Rosjan nie ufa tym danym. Nie tylko dlatego, że testy wykonuje się na bardzo ograniczoną skalę, ale też dlatego, iż większość nie ma złudzeń, że władza postawiona w trudnej sytuacji nie cofnie się przed fałszerstwami, tak jak robi to zresztą przy okazji każdych wyborów.
Organizacja defilady nabrała zatem zupełnie nowego wymiaru. Ma pokazać światu, ale przede wszystkim własnym obywatelom, że wszystko jest pod kontrolą, Rosja jest niezagrożona, a władza jest silna, sprawna i panuje nad krajem. Czy tak jest w rzeczywistości to zupełnie inna sprawa. Po katastrofie w Czarnobylu też nie odwołano pochodów pierwszomajowych, jednak dalekosiężne skutki awarii okazały się później politycznie nie do udźwignięcia przez Moskwę.
Dziś w wymiarze międzynarodowym chodzi głównie o to, aby pokazać Rosję jako kraj, któremu żadna zaraza nie jest straszna. Oto Europa, na skraju zapaści gospodarczej, zwija się w konwulsjach wywołanych pandemią, a tymczasem w Rosji, w promieniach wiosennego słońca defilują – jak gdyby nigdy nic – kolumny żołnierzy witane radośnie przez tłumy moskwian. Czyż nie jest to dowód na większą skuteczność, być może nawet atrakcyjność, tamtejszego reżimu? Zapewne w Europie – podobnie jak za czasów zimnej wojny z ZSRR – znajdą się tacy, którzy złapią się na takie obrazki. Zwłaszcza, że na pewno towarzyszyć będzie temu zmasowana akcja propagandowa.
Rosja, której rzeczywiste perspektywy ekonomiczne w obliczu ogromnych spadków cen na surowce i osłabienia rubla, nie wyglądają dziś najlepiej, ma jednak silnego rywala, którym są Chiny. Chińczycy również chcą pokazać światu swoją siłę i odporność, a co ważniejsze – mają ku temu znacznie solidniejsze niż Rosja podstawy. Pekin oferuje dziś bardzo potrzebną pomoc dotkniętym koronawirusem krajom europejskim (w tym także Polsce) i sprawne nagłaśnianie tej pomocy mocno uderza w wizerunek Unii Europejskiej, która długo nie była w stanie podjąć jakichkolwiek działań. Tym bardziej, że Chińczycy, jeśli wierzyć oficjalnym danym, uporali się już z epidemią i wracają do normalnego życia.
Korzystając ze słabości Unii, Chińczycy zdobywają strategiczne przyczółki w Europie, zwłaszcza na Bałkanach, gdzie roztoczyli już opiekę nad pozostawioną własnemu losowi Serbią (niebędącą członkiem Unii i odizolowaną, po zamknięciu granic unijnych, od reszty kontynentu). Prezydent Serbii Aleksander Vucić po wprowadzeniu stanu wyjątkowego, zakazał wjazdu obcokrajowcom za wyjątkiem Chińczyków, a prezydenta Chin Xi Jinpinga nazwał swoim „bratem” i poprosił go o wszelką pomoc. Z pewnością Pekin nie odmówi wsparcia, ale nie zrobi tego za darmo. Ceną tej pomocy będzie zapewne oddanie kontroli nad wieloma gałęziami serbskiej gospodarki, podobnie jak ma to miejsce w wielu państwach Afryki – praktycznie zwasalizowanych dziś przez Chiny.
W tej sytuacji łatwo będzie pewnie uwierzyć niektórym w jedną z teorii spiskowych mówiących o tym, że koronawirus jest dziełem chińskiego laboratorium wojskowego, który Pekin wysłał w świat, aby zniszczyć gospodarkę Zachodu i umocnić dominację Chin. A szybkie opanowanie krótkotrwałej epidemii w Państwie Środka ma służyć – wedle tej teorii – jedynie pokazaniu sprawności azjatyckiego mocarstwa. Donald Trump – budząc wzburzenie w wielu środowiskach – nie przypadkiem nazywa przecież COVID-19 „chińskim wirusem”.
Pomijając jednak wszelkie teorie spiskowe, trudno nie zgodzić się z tym, że skutki rozprzestrzeniania się koronawirusa rzeczywiście okażą się dla świata bardzo poważne. I że – bez względu na prawdziwe przyczyny pandemii – w tej chwili gra idzie o to, kto w świecie z zarazy wyjdzie wzmocniony, a kto przepadnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/491840-czy-koronawirus-pomoze-rosji-i-chinom-w-walce-z-zachodem