Grecka policja, używając gazu łzawiącego i petard, powstrzymała szturm około 4 tysięcy uchodźców z Syrii i innych państw regionu, którzy w ciągu ostatniej doby próbowali nielegalnie przekroczyć granicę. Imigranci napłynęli niespodziewanie z głębi Turcji, po tym jak rząd w Ankarze podjął decyzję o otwarciu swoich przejść granicznych dla uchodźców. Prezydent Turcji Recep Erdoğan ostrzegł Unię Europejską, że liczba imigrantów może wzrosnąć nawet do 400 tysięcy ludzi. Czy znowu grozi nam kryzys migracyjny na skalę tego sprzed ponad pięciu lat?
Na terytorium Turcji przebywa w tej chwili około 3,6 mln uchodźców z ogarniętej wojną domową Syrii, w tym blisko 900 tys. z prowincji Idlib, w której toczą się ciężkie walki między wspieranymi przez Turków islamskimi rebeliantami, a popieraną przez Rosję armią podległą rządowi Baszara al-Asada. Kilka dni temu Turcy ponieśli tam prestiżową porażkę militarną. W nalotach przeprowadzonych przez rosyjskie bombowce zginęło co najmniej 33 żołnierzy regularnych wojsk tureckich (nieoficjalne informacje mówią nawet o setce zabitych). Rosjanie wspierali z powietrza ofensywę armii syryjskiej przeciwko islamskim rebeliantom i wyjaśniali, że tureccy żołnierze stali się przypadkowymi ofiarami nalotów, bo „nie powinno ich tam być”. Do niedawna przyjazne relacje między Ankarą a Moskwą w ostatnim czasie mocno się zaogniły. Turcja i Rosja wspierają dwie różne strony konfliktu nie tylko w Syrii, ale również w Libii i coraz częściej wchodzą sobie wzajemnie w drogę.
Porażka w Idlib, gdzie wojska tureckie zostały praktycznie zepchnięte przez Syryjczyków do defensywy, uruchomiła dużą falę uchodźców i – jednocześnie – osłabiła polityczną pozycję Erdoğana. Upokorzony prezydent zaczął więc kąsać. Ogłosił faktyczny stan wojny z Syrią (jej wojska zostały uznane za wrogą formację) i zażądał jednoznacznego wsparcia dla swoich działań ze strony NATO. Dla wzmocnienia swojej pozycji przetargowej zdecydował o otwarciu granic dla imigrantów, ostrzegając Europę, że jeśli nie uda się uspokoić sytuacji w prowincji Idlib (czyli powstrzymać syryjskiej ofensywy wspieranej przez Rosję), to już wkrótce na Europę ruszy stamtąd nawet 400 tysięcy uchodźców.
Jest jednak pewna różnica pomiędzy kryzysem migracyjnym sprzed ponad pięciu lat i obecną sytuacją. Dziś nie ma w Europie woli do przyjmowania kolejnych grup imigrantów, nie ma nowej „wilkommen politik”, a Unia Europejska słowami przewodniczącego Rady Europejskiej Charlesa Michela zapewnia o pełnym poparciu Brukseli dla Grecji i Bułgarii chroniących swoje granice przed napływem imigrantów. Dlatego Erdoğan, aby pokazać, że nie żartuje, zaserwował Unii próbkę przyszłej apokalipsy. Tureckie władze zorganizowały transport kilkunastu tysięcy imigrantów, którzy podjęli – na razie nieudaną – próbę przedarcia się do Grecji.
Prezydent Erdoğan oskarża Unię Europejską o to, że nie wypełnia postanowień umowy z 2016 roku, na mocy której Turcja, w zamian za pomoc w wysokości 6,6 mld dolarów, zamknęła swoje granice dla uchodźców. Unia odrzuca zarzuty Erdoğana, odpowiadając, że przewidziana umową kwota została już Turcji wypłacona. I choć Erdoğanowi udało się uzyskać pełne wsparcie polityczne ze strony NATO, to chce on poprawić swoją nadszarpniętą w Idlibie reputację i uzyskać znacznie więcej.
Z sytuacji mogą być na razie zadowoleni Rosjanie. Wspierając ofensywę syryjską przeciwko rebeliantom i Turkom, zapędzili swojego – do niedawna – taktycznego sojusznika Erdoğana do narożnika. Musi on teraz zdecydować, czy porozumieć się z Rosją i pójść na ustępstwa w Syrii (5 lub 6 marca Erdoğan spotka się w tej sprawie z Putinem na Kremlu) czy też zerwać z Moskwą i wrócić pod skrzydła Zachodu. Oba warianty są dla tureckiego prezydenta dość upokarzające, więc żeby zachować twarz, zdecydował się podbić swoją pozycję negocjacyjną, szantażując Europę nowym kryzysem migracyjnym. Od Rosjan domaga się z kolei wycofania poparcia dla oddziałów syryjskich w Idlib, aby Turcy mogli zatrzymać i rozbić ofensywę wojsk Asada.
Jednak Władimir Putin wcale nie musi się na to zgodzić. Ewentualny kryzys migracyjny destabilizuje Europę i konfliktuje ją z Turcją, zatem Moskwa nie ma żadnego powodu, aby ustępować Erdoğanowi w Syrii. Trudno też wyobrazić sobie, aby NATO zdecydowało się na wsparcie militarne Turcji w przypadku jej konfliktu z Rosją – tu Putin też zyskuje, bo brak poparcia NATO dla działań zbrojnych Ankary może podawać w wątpliwość wiarygodność Sojuszu i jego słynnego artykułu 5. Byłoby to wprawdzie bardzo naciągane, bo artykuł 5 działa wyłącznie w przypadku agresji na państwo członkowskie Sojuszu, a trudno twierdzić, że Turcja prowadząca działania zbrojne w Syrii jest ofiarą agresji. Jednak ewentualny spór na ten temat z pewnością osłabiłby NATO politycznie i wizerunkowo.
Wygląda więc na to, że Erdoğan, flirtując wcześniej z Rosją, pozwolił się Moskwie wydryblować. I teraz dla ratowania własnej pozycji gotów jest wywołać wielki pożar.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/489190-erdogan-chcial-zaszachowac-moskwe-ale-moskwa-szachuje-jego