Często zdarza się słyszeć opinie, że problem aborcji jest tematem zastępczym, a najważniejsze w polityce są kwestie innego rodzaju, przede wszystkim sprawy gospodarcze. Kampania wyborcza w USA pokazuje, że jest inaczej. Ostatnio Donald Trump uczynił kwestię ochrony życia nienarodzonych jedną z głównych osi podziału podczas zbliżających się wyborów prezydenckich.
Dziś po raz pierwszy w historii prezydent Stanów Zjednoczonych weźmie udział w Marszu Życia organizowanym co roku w Waszyngtonie. Dwa dni temu Donald Trump ogłosił, że 22 stycznia (rocznica wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Roe przeciwko Wade z 1973 roku, legalizującego aborcję w USA) będzie „Narodowym Dniem Świętości Życia Ludzkiego”.
W wydanym z tej okazji oświadczeniu prezydent poinformował, że od 2006 roku w Stanach Zjednoczonych nastąpił spadek o jedną czwartą liczby dokonywanych tam aborcji. Jego zdaniem to dobra wiadomość, ale nadal pozostaje wiele do zrobienia. W tym kontekście Trump wymienił szereg wydanych przez jego administrację przepisów mających na celu ochronę życia dzieci poczętych. Wezwał też Kongres do wprowadzenia ustawodawstwa zwiększającego zakres ochrony życia nienarodzonych.
Donald Trump powiedział również:
„Moja administracja buduje także międzynarodową koalicję, aby zapobiec uznaniu aborcji za podstawowe prawo człowieka. Do tej pory 24 narody reprezentujące ponad miliard ludzi przyłączyły się do tej ważnej sprawy. Sprzeciwiamy się wszelkim projektom, które próbują ustanowić globalne prawo do aborcji na żądanie. (…) Nigdy nie przestaniemy bronić niewinnego życia – w domu i za granicą. Jako naród musimy niezachwianie poświęcić się głębokiej prawdzie, że całe życie jest darem od Boga, który nadaje każdej osobie niezmierzoną wartość i potencjał”.
Nigdy w historii Stanów Zjednoczonych żaden prezydent nie cieszył się tak wielkim poparciem środowisk „pro-life” jak właśnie Donald Trump. Wsparcie dla niego jest tym większe, że wszyscy kandydaci ubiegający się o nominację w wyborach prezydenckich z ramienia Partii Demokratycznej opowiadają się za aborcją na życzenie finansowaną z pieniędzy podatników aż do momentu urodzenia (a więc do dziewiątego miesiąca ciąży). Przypomina o tym wyprodukowany niedawno klip przedwyborczy, w którym lektor pyta widzów:
„Kogo wybierzesz w listopadzie: Prezydenta Donalda Trumpa, najbardziej „pro-life” prezydenta w historii czy… partię ŚMIERCI?”
Zaangażowanie środowisk „pro-life” po stronie urzędującego prezydenta nie będzie ograniczać się jedynie do produkowania tego typu klipów. Już teraz tylko jedna organizacja tego nurtu – Women Speak Out PAC zadeklarowała, że wyda ponad 52 miliony dolarów na kampanię Trumpa. Zapowiedziała też, że tuż przed wyborami jej zwolennicy złożą osobiście metodą akwizytorów („od drzwi do drzwi”) wizyty w czterech milionach mieszkań w kluczowych dla zwycięstwa stanach USA.
Donald Trump nie uchyla się więc od udziału w „wojnie kulturowej”. Co więcej, uważa, że tylko aktywny udział w niej jest w stanie przynieść mu wyborczy triumf. To już drugie pole konfliktu, na którym podczas tej kampanii wypowiada on wojnę liberalno-lewicowemu mainstreamu. Po raz pierwszy zrobił to w listopadzie zeszłego roku, wycofując się z paryskiego porozumienia klimatycznego.
Prezydent idzie więc na wojnę z kulturowym hegemonem. Wiele mówi nam to o Trumpie. Ale może jeszcze więcej o amerykańskim społeczeństwie. Nie poszedłby on na to starcie, gdyby nie był pewny zwycięstwa, a więc nie wierzył, że sprawy życia i śmierci mają niesamowitą zdolność mobilizacyjną i że większość Amerykanów opowie się za obroną życia najsłabszych i bezbronnych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/483788-wnioski-z-kampanii-trumpa-aborcja-to-nie-temat-zastepczy