Można się domyślać, do czego zmierza dziś Władimir Putin. W Jerozolimie zaproponował szczyt wszystkich stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jeśli do tego dojdzie, oznaczać to będzie symboliczny powrót Rosji do grona największych rozgrywających.
Ma to oczywiście związek z historią w tym sensie, że stali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ to państwa, które stały się głównymi beneficjentami II wojny światowej (jedynym wyjątkiem są kontynentalne Chiny, których droga do Rady Bezpieczeństwa była nieco bardziej kręta). Proponując zwołanie szczytu tych państw Putin, niejako symbolicznie, chce wznowić współpracę wielkich mocarstw. Liczy też zapewne na liczny udział największych przywódców w tegorocznych obchodach 75-lecia zakończenia II wojny światowej w Moskwie. Putin chce pokazać się przed własnym społeczeństwem jako światowy lider, który po wielu latach marginalizacji Rosji znów przywrócił ten kraj do grona mocarstw.
W tym wszystkim Polska – jak się okazało w Jerozolimie – zeszła na drugi plan. Przemówienie Władimira Putina okazało się mniej konfrontacyjne, aniżeli zakładano wcześniej. Owszem, pojawiły się niepokojące wątki, np. wspomnienie o niemieckiej masakrze w białoruskiej wsi Chatyń, której nazwa – bardzo podobna do Katynia – bywała już nieraz używana w tym kontekście jako celowy zabieg mający utrudnić rozróżnienie obu miejsc masowych mordów (a w związku z tym ich sprawców i ofiar). Niewykluczone, że i teraz Chatyń pojawił się z tego samego powodu.
Putin wspominał też o wielkich ofiarach poniesionych przez ZSRR podczas II wojny światowej, domagając się, aby świat bronił ich dobrego imienia. To wyraźne nawiązanie również do ostatniego sporu z Polską, choć prezydent Rosji nie wymienił w tym kontekście naszego kraju. Mówiąc o Holokauście, przypomniał natomiast – i to warto zauważyć – że Niemcy planowali w następnej kolejności eksterminację Słowian, w tym Rosjan, Białorusinów, Ukraińców i Polaków. To ważne stwierdzenie, bez względu na to, jak oceniamy ostatnie wyczyny Putina. Świat w większości nie jest bowiem świadom istnienia planów wyniszczenia ludności słowiańskiej.
Czy to wszystko oznacza jednak, że prezydent Andrzej Duda popełnił błąd, nie przyjeżdżając do Jerozolimy? Absolutnie nie. Po pierwsze nie wiemy, jak brzmiałoby przemówienie Putina, gdyby na sali zasiadał obecny prezydent RP. Gdyby, co dość prawdopodobne, okazało się konfrontacyjne, doprowadziłoby to do jeszcze większego zaostrzenia konfliktu. Po drugie, organizatorzy, na których czele stał wywodzący się z Rosji Wiaczesław Mosze Kantor, zrobili – jak się zdaje – wiele, aby całkowicie pominąć udział Polski i jej ofiarę poniesioną podczas II wojny światowej. Pozbawienie prezydenta RP głosu było jedynie naturalną konsekwencją tych decyzji. Prezydent RP nie mógł w żadnym wypadku tego autoryzować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/483755-w-jerozolimie-wladimir-putin-odkryl-karty