Muszę się na początku przyznać do niemałej lekkomyślności. Podszedłem po prostu do jednego z wielu żołnierzy strzegących placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie i strzeliłem selfie, zanim ten zaczął na poważnie protestować. Uspokoił się dopiero, gdy na jego oczach fotkę skasowałem. Piszę to dla przestrogi, zachowałem się niemądrze, bo Chiny w całej swojej dziwności są dla turystów bardzo bezpieczne, o ile ci stosują się do ogólnie przyjętych zasad.
Na plac Tiananmen pojechaliśmy z grupą znajomych w sobotę. To o tyle istotne, że w dniu wolnym od pracy jest tutaj sporo Chińczyków, rodzin i wycieczek szkolnych. To jedno z tych miejsc, które turyści mają na najkrótszej liście do zobaczenia, ale i miejscowi przybywają tutaj chętnie. Cennym trofeum jest zdjęcie z bramą Niebiańskiego Spokoju, która jest narodowym symbolem, na tyle ważnym, że umieszczono ją w godle Chin. Nie da się jej pomylić z niczym innym na świecie, w każdym zakątku znany jest chyba zdobiący ją wizerunek Mao Zedonga. Można sobie tutaj robić zdjęcia samemu, ale można także za drobną opłatą wynająć fotografa, który zrobi fotkę i wydrukuje ją na specjalnym papierze przypominającym certyfikat autentyczności. I wyglądało to komicznie, gdy fotografowie (certyfikowani i wyróżnieni specjalnymi kamizelkami) ustawiają swoich modeli. Widziałem, jak jeden z nich przeraźliwie wydzierał się na małżeństwo, by najpierw wzięli do ręki chińską chorągiewkę, a potem jeszcze bardziej, bo ich córka nie wykazywała dostatecznego entuzjazmu, który na zdjęciu, rzecz jasna, ma być widoczny.
GALERIA ZDJĘĆ:
Na plan Tiananmen można dojechać metrem, bardzo czystym, punktualnym i świetnie oznaczonym, także po angielsku. Właściwie nie sposób się zgubić, bo w wagonach są tablice, na których podświetlona jest nazwa stacji, na której właśnie jesteśmy. Jednorazowy bilet kosztuje 3 juany (ok. 1,80 zł). Przy wejściu na plan trzeba pokazać paszport (strażnicy byli wyraźnie zdegustowani widząc dziennikarską wizę) i przejść przez bramkę do wykrywana metali.
Środki ostrożności można chyba wytłumaczyć tym, że Chińczycy mają ciągle w pamięci masakrę, której władze dokonały tutaj po protestach w 1989 roku. Zwraca więc uwagę kilka wozów strażackich. Po co? Podobno najbardziej obawiają się tam tego, by ktoś w proteście nie dokonał na pacu samospalenia. Mimo prób uszczelniania przekazu, tego ukryć by się chyba nie udało.
Pekińskie ulice bywają bardzo kolorowe, szczególnie teraz, przed nowym rokiem, który przypada w najbliższą sobotę (żegnamy właśnie rok świni, zaczynamy rok szczura). Jest sporo kolorowych reklam, także zachodnich produktów. Można iść do Starbucksa, Burger Kinga, KFC czy MCDonalda, można zrobić zakupy w Zarze czy H&M, ale już nie połączysz się z Facebookiem, Twitterem czy Instagramem. To oczywiście bardzo powierzchowna obserwacja, ale pokazująca jak sprytnej manipulacji aspiracjami obywateli dopuszcza się władza w Pekinie. Chińczycy są na całym świecie, wiedzą jak tam jest, więc namiastkę tego dostają w restauracjach czy sklepach, ale jeśli chodzi o dostęp do informacji, to wciąż są w punkcie, w którym ustawią ich towarzysze z rządzącej Komunistycznej Partii Chin.
Można by w sumie powiedzieć, że to daleko, cóż nas to obchodzi, nich się w tych swoich dziwacznych przepisach i ciągle żywym komunizmie taplają. Ale to także potężna gospodarka, jeśli ktoś chce robić biznes na serio, Chin pomijać nie może. Z takiego właśnie powodu w ogóle się tam znalazłem. Był to bowiem inauguracyjny lot PLL LOT na nowe lotnisko Pekin - Daxing, który docelowo ma obsłużyć nawet 100 milionów pasażerów rocznie. I polski przewoźnik trzymając rękę na pulsie, jako trzecia światowa linia ma tam już swoje miejsce. No, ale to temat na kolejną historię, niebawem opiszę to na portalu wPolityce.pl.
CZYTAJ TAKŻE: Ambitne plany LOT-u! Prezes spółki: Linie chcą zwiększyć swoją obecność na rynku chińskim
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/482926-selfie-z-zolnierzem-czyli-czego-nie-robic-na-pl-tiananmen