Szczyt ONZ w Nairobi nie był pierwszym, w którym domagano się uznania aborcji za prawo człowieka. Dotychczas nigdy jednak nie czyniono tego tak otwarcie. Począwszy od lat 90. organizacja ta przeprowadziła szereg konferencji, podczas których można było obserwować dwa niepokojące procesy: forsowanie zdobyczy cywilizacji śmierci oraz nacisk na transfer władzy z rządów narodowych do zarządzania globalnego, włączającego tzw. organizacje pozarządowe – nośniki konkretnych ideologii – oraz tzw. ekspertów.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Tym ostatnim chciano powierzać rozwiązywanie światowych problemów, ponieważ – jak przekonywano – są oni lepiej przygotowani do stawiania czoła wyzwaniom. Jak wskazywała swego czasu Marguerite Peeters, która jako dziennikarka uczestniczyła w szczytach ONZ, jako argument wysuwano, że „problemy ludzkości” były natury czysto pragmatycznej. Owe problemy zatem, żeby zostały rozwiązane, potrzebowały przede wszystkim nie debaty politycznej, lecz techników, znajomości terenu, ekspertyzy. Owi technicy mieli w założeniu kierować politykami, posiadając niezbędne know-how, jednak bardzo szybko przekształcili się w technokratów. Pozostali przy tym jednak poza zainteresowaniem mediów, niejako w cieniu, a forsowane przez nich przepisy prawne były niejasne, tak aby można było nimi objąć możliwie szerokie spektrum ideologiczne. W tym celu powstał również nowy język, zawierający takie określenia, jak „zdrowie reprodukcyjne”, „prawa reprodukcyjne”, czy „zrównoważony rozwój”, „dobre praktyki”, „płeć społeczna”, których zawartość nie została do końca określona i doprecyzowana. Tym językiem była opisywana nowa etyka.
Widać to wyraźnie w dokumentach końcowych szczytów ONZ począwszy od 1990 roku, od konferencji w Nowym Jorku, gdzie już wówczas dało się zauważyć, iż znaczna część rządów przestaje postępować jak liderzy polityczni, a zamiast tego bezmyślnie, bądź umyślnie podąża za konferencjami, również w kwestii aborcji, ukrytej w „zdrowiu i prawach reprodukcyjnych”.
Kiedy przyjrzymy się dokumentom końcowym konferencji oenzetowskich od 1990 roku dostrzeżemy pewną prawidłowość – niezależnie jaki temat byłby poruszany na szczycie, zawsze w dokumencie końcowym znalazło się odniesienie do tzw. praw reprodukcyjnych, przy czym dopiero ponad dwadzieścia lat później wyjaśniono społeczeństwom, co naprawdę kryje się pod tym pojęciem. Analogiczną sytuację mamy ze zrównoważonym rozwojem. Rewolucję przygotowano tak, aby narody zauważyły jej nadejście dopiero wówczas, gdy już zostaną dawno nią objęte.
W punkcie 5 raportu końcowego konferencji w Nowym Jorku 1990 czytamy:
Podkreślamy nasze zaangażowanie w tworzenie świata dostosowanego dla dzieci, w którym zrównoważony rozwój ludzki biorący pod uwagę najlepszy interes dziecka jest zbudowany na zasadach demokracji, równości, niedyskryminacji, pokoju i sprawiedliwości społecznej z także uniwersalności, nierozdzielności, niepodległości i współoddziaływania praw ludzkich, w tym prawa do rozwoju.
Dokument z Nowego Jorku uznawał jeszcze wówczas prawo rodziców do decydowania o własnym dziecku i jego wychowania, które to prawo usiłowały odebrać kolejne szczyty, począwszy od szczytu w Nowym Jorku w 2015 roku, poświęconego zrównoważonemu rozwojowi, stwierdzał bowiem:
Uznajemy wsparcie rodziców i rodzin, lub, w innym przypadku opiekunów prawnych jako pierwszych opiekunów dziecka i będziemy wzmacniać ich zdolność do zapewnienia opttymalej opieki żywieniowej oraz ochrony
Jakże to inne podejście od tego, z jakim mieliśmy do czynienia na szczycie w Nairobi, gdzie usiłowano przeforsować, aby dzieci mogły dokonywać aborcji bez zgody i wiedzy rodziców, o seksualizowaniu ich nie wspominając.
Dokument z 1990 nie był jednak ideologicznie obojętny, jako że wnosił o zniesienie różnic genderowych w szkołach.
Będziemy promować równość genderową i równy dostęp do podstawowych usług społecznych, jak edukacja, odżywianie, opieka zdrowotna, włącznie z opieką zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego, szczepienia i ochrona przed chorobami stanowiącymi główne przyczyny śmiertelności, a także wdrożenie do głównego nurtu perspektywy gender w politykach rozwoju i programach
— czytamy w punkcie 23. Już wówczas mówiło się o powszechnym dostępie do zdrowia reprodukcyjnego i seksualnego, przy czym nikt nie tłumaczył głośno, na czym owo „zdrowie” polega, i że w jego ofercie znajduje się zarówno aborcja, jak i antykoncepcja.
Szczyt w Rio w 1992 roku poświęcony sprawom populacji w przyjętej na nim Agendzie 21 wyraźnie stwierdził, że „Usługi zdrowotnościowe powinny zawierać skoncentrowaną na kobiecie, zarządzaną przez kobietę, bezpieczną i skuteczną opiekę z zakresu zdrowia reprodukcyjnego jako właściwą dla odpowiedzialnego planowania wielkości rodziny”, nadal jednak nie informowano zbytnio opinii publicznej, że chodzi o powszechny dostęp do aborcji i antykoncepcji, za to przekonywano, że „usługi zdrowotnościowe mają podkreślić ograniczenie liczby zgonów dzieci” i „ustabilizować światową populację na zrównoważonym poziomie ilościowym pod koniec stulecia”. Haczyk tkwił w słowie „zrównoważony”…
Już wówczas mówiło się o edukowaniu dzieci do zrównoważonego rozwoju.
Z kolei dokument końcowy szczytu w Wiedniu (1993), poświęconego prawom człowieka mówił w punkcie 18 o konieczności zapewnienia „bezpiecznego macierzyństwa”, natomiast w punkcie 38 - iż „wymuszona ciąża” jest pogwałceniem prawa człowieka, podobnie jak i „niewolnictwo seksualne”, czy „systematyczne gwałty” i wymaga „szczególnie skutecznej odpowiedzi”, jednakże do obszaru praw człowieka aborcji nie wprowadzono.
O wiele dalej poszła konferencja ONZ w Kairze w 1994 roku poświęcona populacji i zdrowiu oraz prawom seksualnym i reprodukcyjnym, gdzie zawarto konsensus odnośnie do programu działania. Po raz pierwszy też zdefiniowano w sposób jednoznaczny takie pojęcia jak zdrowie i prawa reprodukcyjne i połączono je z planowaniem rodziny.
To właśnie na tym szczycie przyjęto cel powszechnego dostępu do zdrowia reprodukcyjnego, jaki miał być osiągnięty do 2015 roku (agenda ICPD).
Wielkim promotorem agendy ICPD w 1994 roku były Stany Zjednoczone, by w 2004 roku diametralnie zmienić swoje stanowisko. Początek nowego tysiąclecia przyniósł w tym kraju odrodzenie politycznego konserwatyzmu i przywiązania do religii, co zaowocowało odrzuceniem na pewien czas celów ICPD.
Sytuacja uległa zmianie wraz z dojściem do władzy Baracka Obamy, wspomaganego przez wielką orędowniczkę powszechnego dostępu do aborcji Hillary Clinton. Po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA stanowisko pro-life amerykańskiej administracji ostro dało po kieszeni koncernom aborcyjnym, które teraz, na szczycie w Nairobi, otrzymały szansę odbudowania swoich wpływów i pozyskania dodatkowego finansowania, co na szczęście się nie udało.
Z Kairu wyszła ni mniej ni więcej tylko rewolucja
— tymi słowami Barbara Crossette była szefowa biura w ONZ skomentowała 37. sesję Komisji Populacji i Rozwoju. I nic w tym dziwnego, to szczyt w Kairze bowiem powiązał sprawy populacji z ochroną środowiska. Dokument końcowy zaś zakładał wprowadzenie powszechnego dostępu do aborcji i antykoncepcji do 2015 roku, również dla młodzieży.
Kwestia planowania rodziny była również obecna na szczycie w Kopenhadze (1995) – w deklaracji końcowej państwa zobowiązywały się do wprowadzania zdrowia reprodukcyjnego zgodnie z programem działania z Kairu.
Kolejna konferencja – zorganizowana w 1995 roku w Pekinie – domagała się od państw członkowskich ONZ zapewnienia do równego dostępu do edukacji oraz równego traktowania kobiet i mężczyzn w edukacji oraz opiece zdrowotnej, a także poprawienia zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego kobiet. Podkreślono przy tym, że zdrowie reprodukcyjne „oznacza, że ludzie są w stanie mieć satysfakcjonujące i bezpieczne pożycie płciowe oraz że posiadają zdolność do reprodukcji a także wolność decydowania, czy, kiedy i jak często to robić”.
Ukryte w tym ostatnim warunku są prawa mężczyzn i kobiet do bycia informowanym oraz do posiadania dostępu do bezpiecznych, skutecznych i akceptowalnych metod planowania rodziny, jakie wybiorą, jak również do innych metod regulacji płodności, jakie wybiorą, które nie są sprzeczne z prawem, oraz prawo do dostępu do odpowiednich usług opieki zdrowotnej, które uzdolnią kobietę do bezpiecznego przejścia przez ciążę oraz poród […]
— czytamy w dokumencie końcowym.
Widać w nim wyraźnie intencje. Przebija się również zawartość, niemniej nikt nie nazwał jej po imieniu, obawiając się zapewne reakcji społeczeństw. W punkcie 96. zaznaczono:
Prawa człowieka dla kobiet zawierają ich prawo do kontrolowania własnej płodności i decydowania w sposób wolny i odpowiedzialny o sprawach związanych z ich seksualnością, włącznie ze zdrowiem seksualnym i reprodukcyjnym, wolnym od przymusu, dyskryminacji i przemocy.
W całym dokumencie nie ma ani słowa o tym, że w skład zdrowia reprodukcyjnego wchodzi aborcja – aby zamydlić oczy konserwatystom określano ją ogólnikowym określeniem „planowanie rodziny”.
Później mieliśmy Milenijne Cele Rozwoju, które następnie zastąpiła Agenda 2030, gdzie jednak nadal ukrywano aborcję pod hasłem „zdrowia reprodukcyjnego” i „praw reprodukcyjnych”. Próbą dokonania przełomu i uznania aborcji za prawo człowieka, nazywając ją po imieniu i nie ukrywając jej już pod płaszczykiem wspomnianej wyżej nowomowy był szczyt w Nairobi. Zwolennicy tego swoistego „coming-outu” dzięki mocnej koalicji zbudowanej przez Stany Zjednoczone i Brazylię, w której duża rola przypadła Polsce, ponieśli wprawdzie klęskę, ale na pewno nie złożyli broni. Paradoksalnie na forum ONZ, organizacji, która powstała by bronić pokoju na świecie, toczy się obecnie brutalna wojna. Wojna ideologiczna. Jej ofiary – liczone w dziesiątkach milionów - to przede wszystkim zabijane w procederze aborcji dzieci.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/473758-na-forum-onz-toczy-sie-wojna-jej-ofiary-to-miliony-dzieci