Jakoś w miarę spokojnie biegnie polityczny czas po wybitnie rozbijackim wystąpieniu francuskiego prezydenta w brytyjskim tygodniku „Economist”. Wprawdzie natychmiast zareagował sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, wprawdzie obruszyła się nieco niemiecka kanclerz Angela Merkel i dało się jeszcze słyszeć kilka krytycznych głosów, w tym polskiego premiera Mateusza Morawieckiego, jednak treść i arogancko – niszczycielski ton Emmanuela Macrona, zarzucający najważniejszemu sojuszowi na świecie brak rozumu, a także sugerujący wielki udział w tej degrengoladzie Stanów Zjednoczonych, to coś, co nigdy w historii NATO się nie zdarzyło. Nawet biorąc pod uwagę dawniejsze wycofanie Francji ze struktur wojskowych sojuszu za czasów prezydenta de Gaulle’a. Tamten unik odbył się jednak w znacznie lepszej atmosferze politycznej, a ówczesny prezydent Francji miał tysiąckrotnie większe powody, by czuć się prawdziwym mężem stanu, a nie tylko mężem własnej żony. Macron przy generale de Gaulle, jawi się niczym rozkapryszony smarkacz przy solidnym ojcu rodziny. To chyba red. Adrian Stankowski nazwał go niegdyś kieszonkowym Napoleonem i miał rację.
Zderzmy fakty – Emmanuel Macron, to ten sam polityk, który przy każdej okazji czepia się Polski zarzucając jej próby rozbicia Unii i działanie na jej szkodę. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z prawdą, bo jeśli ktoś nie zgadza się z nim lub z podobnie myślącym, to znaczy, że działa na szkodę. Tymczasem on, Emmanuel Macron, waląc bezrozumnie i bezsensownie w Amerykę, kłaniając się równocześnie w pas Kremlowi czyni NATO sojuszem mocniejszym. Cóż to za przywódca dużego państwa, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że rozrabiając w NATO, czyni też wielką szkodę Unii Europejskiej? Ciekawe, co zostałoby z Unii, gdyby rozleciała się North Atlantic Treaty Organization? Francja ma akurat mało uprawnień do krytykowania USA, ponieważ tylko korzysta, podobnie zresztą jak Niemcy, z bezpieczeństwa, za które płacą Stany na utrzymanie NATO. Waszyngton pokrywa ponad 90 proc. jej kosztów.
Można powtórzyć za innym prezydentem Francji, że Macron znowu nie skorzystał z szansy siedzenia cicho. Arogancko? Może, ale nie bardziej niż wówczas, gdy wypowiadał się wtedy prezydent Chirac lub teraz obecny prezydent Francji. Chyba, że wywiad dla tygodnika „Economist”, to już paryski głos płynący pośrednio z Kremla. Niektórzy biorą jednak także pod uwagę psychiczne kłopoty francuskiego prezydenta. Wynikające z tęsknoty za wielkością, która umknęła już dawno w siną dal.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/472454-macron-o-nato-paryski-glos-kremla