Zorganizowany z wielkim zadęciem w Soczi szczyt Rosja-Afryka miał pokazać światu, że Rosja znów jest graczem o globalnym zasięgu. Podczas odbywającego się w połowie mijającego tygodnia szczytu Władimir Putin wykazał się szerokim gestem wobec państw afrykańskich, darując im łącznie 20 miliardów dolarów starych długów.
Umorzono długi m.in. Etiopii, Libii, Angoli, Mozambikowi i Algierii. Ten gest nie przypadł jednak do gustu wielu Rosjanom, którzy zinterpretowali go nie jako objaw wielkości Rosji lecz jako dowód na nieskuteczność rosyjskiej polityki. Podarowana suma jest bowiem równa rocznym wydatkom państwa rosyjskiego na służbę zdrowia. Wielu komentatorów, podobnie jak i zwykłych Rosjan, uważa, że na poczet długów należało – tak jak bez skrupułów robią to Chińczycy – przejąć najbardziej atrakcyjne aktywa państw afrykańskich. Jednak Kreml nie poszedł chińską drogą, aby uniknąć zarzutów o neokolonializm. Jego celem – jak się sądzi – jest raczej zbudowanie w Afryce strategicznej klienteli, która będzie w przyszłości wsparciem w globalnej walce ze Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami. Oczywiście w tle jest również rywalizacja z Pekinem. Rosja chciałaby jednak wyraźnie odróżniać się od Chin, jako państwo, które nie dąży cynicznie do gospodarczej wasalizacji Afryki, lecz próbuje podjąć obopólnie korzystną współpracę.
Bogata w złoża Afryka rzeczywiście wydaje się na pierwszy rzut oka bardzo atrakcyjnym celem. Tym bardziej, że coraz rzadziej może ona liczyć na wsparcie ze strony dawnych metropolii kolonialnych. Owszem, związki polityczne tu i ówdzie pozostały, jednak inwestycje gospodarcze, choć ciągle znacznie wyższe od tych, które np. może zaoferować Rosja, stały się dla Zachodu o wiele bardziej ryzykowne niż kiedyś. Niekończące się konflikty zbrojne, korupcja, brutalne łamanie praw człowieka, despotyczne rządy – to wszystko utrudnia poważniejsze zaangażowanie zachodnich pieniędzy. W powstałą w ten sposób lukę już dawno śmiało wkroczyły Chiny, które nie stawiają swoim afrykańskim partnerom wygórowanych warunków. W ciągu ostatnich lat Pekin zdołał uzależnić od siebie szereg państw w Afryce, przejmując kontrolę nad najważniejszymi gałęziami ich gospodarki. Nic dziwnego, że Rosja nie chce pozostać w tyle i stopniowo powraca na ten kontytent po trzydziestu latach nieobecności.
Kiedyś obecność Moskwy wpisywała się w logikę zimnej wojny, Kreml wspierał zbrojnie antyzachodnie reżimy i rebelie. Dziś Rosja nie odżegnuje się wprawdzie od politycznych motywów, jednak stara się połączyć je z gospodarczymi. Najbardziej znanym przykładem jest wsparcie udzielane przywódcy libijskich rebeliantów Chalifie Haftarowi, który kontroluje wielkie złoża ropy naftowej oraz rosyjska obecność w bogatej w diamenty i złoto Republice Środkowej Afryki. Inne to m.in. Gwinea, która jest największym dostawcą boksytów dla Rosji, Sudan oraz Erytrea, gdzie Moskwa chce zbudować centrum logistyczne nad Morzem Czerwonym tuż obok podobnego w sąsiednim Dżibuti – tyle, że należącego do Chińczyków. Rywalizacja z Chińczykami widoczna jest również w Demokratycznej Republice Konga (m.in. miedź, diamenty, kobalt i rzadkie metale).
Rosjanie udzielają afrykańskim reżimom szerokiego wsparcia politycznego. Otrzymywał je były prezydent wspomnianej Demokratycznej Republiki Konga Joseph Kabila (stąd zapewne jego przychylność wobec rosyjskiej obecności w jego państwie), a rosyjscy „eksperci wyborczy” są aktywni na Madagaskarze oraz w Gwinei. W tej ostatniej urzędujący prezydent Alpha Conde bardzo chciałby ominąć konstytucyjny zapis zabraniający mu startu w kolejnej kadencji, a Rosjanie mają tu pewne doświadczenia. Rosyjskie i chińskie standardy polityczne bardzo odpowiadają afrykańskim satrapom. Innego zdania są chyba sami mieszkańcy Afryki, którzy od lat próbują za wszelką cenę imigrować do Europy.
Oczywiście nie wszystkie rosyjskie inwestycje w Afrykę są udane. Od 2002 roku spółka Alrosa próbuje rozpocząć eksploatację złóż diamentów w Angoli – jak dotąd bezskutecznie. W Zimbabwe Rosjanie podpisali z Robertem Mugabe memorandum w sprawie wydobycia platyny. Te wielkie plany zakończyły się fiaskiem, gdy w 2017 roku dyktator stracił władzę. Nic nie wyszło też z budowy elektrowni atomowej w RPA przez koncern Rosatom, podobnie jak z eksploatacji złóż uranu w Tanzanii. Ze swoich inwestycji w Ghanie, Kamerunie i Nigerii wycofał się również Łukoil, ponosząc przy tym duże straty. Potencjalne zyski okazują się bowiem bardzo niepewne ze względu na niestabilność polityczną większości państw afrykańskich.
Moskwa podjęła jednak strategiczną decyzję o wejściu do globalnej rozgrywki, choć taka polityka musi generować wysokie koszty. Pytanie tylko, czy zmagający się z wieloma trudnościami codziennego życia Rosjanie są dziś w stanie zaakceptować kolejne miliardowe prezenty płynące z ich coraz płytszych kieszeni na rzecz odległych sojuszników Kremla.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/470352-rosjanie-kreca-nosem-na-szeroki-gest-putina-wobec-afryki