Niemcy nie przestają mnie zadziwiać. Wydaje się, że to naród rozumny, który wyciągnął wnioski ze swojej najnowszej historii, i to nie tylko z 12 lat rządów NSDAP ale także z 40 lat komunizmu w NRD, gdzie aparat represji opierał się na – jak twierdzi politolog Helmut Müller-Enbergs -aż 624 tys. tajnych współpracownikach. „Walka z prawicą” była zresztą jednym z głównych haseł państwa Ulbrichta i Honeckera. Denuncjacja (kolegów, sąsiadów, rodziny) była szlachetnym obowiązkiem świadomego obywatela, w celu uratowania realnego socjalizmu przed jego wewnętrznymi wrogami. Kto chciałby do tego wracać? Do ponurych czasów szpicli i atmosfery strachu?
Cóż, Niemcy najwyraźniej za nimi tęsknią. Jak inaczej wytłumaczyć inicjatywę urzędu ds. ochrony konstytucji (czyli po naszemu kontrwywiadu) w kraju związkowym Brema. Urząd wprost zaapelował do obywateli, by pomogli mu w identyfikacji prawicowych ekstremistów. „Obywatelki i obywatele nie powinni przemilczać dyskomfort, który odczuwają podczas kontaktów z przypuszczalnymi ekstremistami albo, gorzej, tolerować (te kontakty). By zapobiec dalszej radykalizacji konieczne jest by społeczeństwo obywatelskie było po naszej stronie. Bez tego się nie da” - oświadczył szef urzędu w Bremie Dierk Schnittkowski. W skrócie: obywatele mają przejąć część obowiązków kontrwywiadu i na własną rękę wyłapywać prawicowych terrorystów. Aby mniej biegli politycznie obywatele sobie poradzili kontrwywiad w Bremie chętnie pomoże im „rozpoznać podejrzane zachowania i wypowiedzi” (anonimowość gwarantowana). Schnittkowski odcina się przy tym od pojęcia „donosicielstwo”. Nie, to żadne tam donosicielstwo, to zwykły dialog służb ze społeczeństwem.
Podejrzewam, że nie doczekamy się podobnego apelu odnośnie niebezpiecznych islamskich radykałów. To byłby w końcu rasizm, islamofobia, i co tam jeszcze. Broń Boże nie twierdzę, że w Niemczech nie ma prawicowych ekstremistów. Neonaziści co roku maszerują, choćby w rocznicę zbombardowania Drezna przez aliantów, zdarza się, że dokonują zamachów, jak tydzień temu w Halle, gdzie młody antysemita Stephan B. zastrzelił dwie przypadkowe osoby po tym jak nie udało mu się wysadzić drzwi do synagogi. Skrajnie prawicowe środowisko jest jednak w Niemczech stosunkowo niewielkie i dobrze rozpracowane. NPD m.in. dlatego nie została zdelegalizowana bo jest całkowicie zinfiltrowana przez kontrwywiad. W 2015 r. w szefostwie NPD było aż 11 informatorów służb. W związku z tym Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe uznał, że nie sposób odróżnić działań partii od działań wywiadu. W Bremie jest – jak pisze „Der Tagesspiegel” ok. 80 gotowych do przemocy prawicowych ekstremistów, z czego „niewielka, jednocyfrowa liczba stanowi zagrożenie dla państwa”. To za tą jednocyfrową liczbą obywatele-denuncjatorzy mają się uganiać?.
Najwyraźniej służbom, a co za tym idzie niemieckiemu państwu, chodzi o coś innego. Według Schnittkowskiego granica między prawicowymi ekstremistami a resztą społeczeństwa się zaciera, czyli treści przez nich oferowane coraz częściej trafiają do adresatów. O współodpowiedzialność za zabójstwa w Halle oskarżono AfD. Trudno się więc oprzeć wrażeniu, że za pomysłami płynącymi z Bremy kryje się chęć eliminacji z debaty osób i poglądów odbiegających od mainstreamu. Według prawnika z Bremy Lorenza Böllingera inicjatywa kontrwywiadu zagraża „podstawowym wartościom niemieckiego społeczeństwa”. Wolności i zaufaniu. „Te wartości giną gdy zachęcamy ludzi do tego by innych obserwowali” - podkreślił ekspert. Polowanie na „prawicowych ekstremistów”, uprawiane przez niemieckie władze intensywnie od kilku lat, ma daleko sięgające skutki. Tak w każdym razie wynika z badania instytutu Allensbach, gdzie 78 proc. Niemców zadeklarowało, iż nie może rozmawiać swobodnie o niektórych rzeczach. Jakich? Islam, orientacja seksualna, uchodźcy i klimat. W każdym razie publicznie. Podejrzenie o sympatię do AfD wystarczy, by spotkać się z ostracyzmem, choćby w miejscu pracy. Nie jestem fanką AfD ani marszów neonazistów w Dreźnie. Ale demokratyczne społeczeństwo musi znieść odmienne poglądy, nawet te najbardziej marginalne i niezrozumiałe. Terrorystów należy wyłapywać i unieszkodliwiać, nie ograniczając przy tym przestrzeni wolności pozostałych obywateli. Argument, że każdy kto krytykuje masową imigrację czy islam gra w ręce ekstremistów służy do zduszenia debaty i eliminuje z niej sporą część społeczeństwa (wszystkich na prawo od SPD).
Instytut Allensbach doszedł do wnisoku, że wolność słowa w Niemczech jest zagrożona, a w przestrzeni publicznej pojawia się coraz więcej tematów tabu. Lewicowym środowiskom w Niemczech badanie było oczywiście nie w smak. Uznały je więc za objaw „prawicowych resentymentów” w renomowanym dotąd instytucie (Die Zeit). To zresztą nic nowego. Wszystko co nie pasuje lewicy jest objawem faszyzmu, rasizmu, nazizmu, homofobii. Każdy sprzeciw wobec „postępowych” pomysłów lewicy to mowa nienawiści. W końcu kto ma władzę nad słowami, ma władzę nad ludźmi. Dziś mało kto już pamięta, że ministerstwo Goebbelsa, w podręcznikach określane mianem ministerstwa propagandy i służące masowemu ogłupianiu, nazywało się oficjalnie Ministerstwem Oświecenia. Tak więc każdy zamach dokonywany przez islamistę to pojedynczy incydent osoby niezrównoważonej psychicznie, który nie powinien prowadzić do postawienia muzułmanów w Niemczech „pod generalnym podejrzeniem”. Takie ataki jak ten w Halle natomiast to symptom poważnej choroby społecznej, za który odpowiedzialność ponoszą wszyscy ci, którzy mają prawicowe poglądy, a w przyszłości także ci, którzy ich wprawdzie nie mają, ale nie zdążyli ich jeszcze potępić. Bo do tego to wszystko dąży.
-
Polecamy „wSklepiku.pl”: „Pilnujmy Polski” - Jacek Karnowski, Michał Karnowski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/469612-donosiciel-najlepszy-przyjaciel-niemieckiego-kontrwywiadu