W Chińskiej Republice Ludowej żyje w rzeczywistości 100 milionów ludzi mniej niż oficjalnie deklarują władze tego kraju. Tak twierdzi profesor Yi Fuxian, wykładowca na Uniwersytecie stanowym Wisconsin w Madison, autor głośnej pracy „Big Country with an Empty Nest” (Wielki kraj z pustym gniazdem). Swoje twierdzenia uczony opiera na badaniach statystycznych, uwzględniających wyniki prowadzonej od 1977 roku „polityki jednego dziecka”. Według niego, co najmniej od roku 2000 Narodowy Urząd Statystyczny w Pekinie podaje nieprawdziwe dane, jak gdyby dzietność w Chinach wynosiła od 1,6 do 1,8, podczas gdy realnie sytuuje się ona między 1,18 a 1,22.
Choć może wydawać się to paradoksem, w najludniejszym kraju świata brakuje rąk do pracy. Potwierdza to mój znajomy przedsiębiorca, który dwa razy w roku odwiedza Chiny i jeździ po tamtejszych fabrykach w poszukiwaniu towarów ze swojej branży. Wszędzie tamtejsi dyrektorzy żalą mu się, że mają coraz większe problemy ze znalezieniem robotników do najprostszych czynności fizycznych. Niewątpliwie jest to związane z „polityką jednego dziecka”. Nie ma już bowiem takiej presji ekonomicznej jak kiedyś, by podejmować niewykwalifikowane prace. Jeśli rodzice mają jedynaka, to wiążą z nim zazwyczaj większe plany niż robota w fabryce przy taśmie czy fedrowanie węgla na przodku w kopalni. Chcą mu dać jak najlepsze wykształcenie i zapewnić dobrze płatne zajęcie, więc inwestują w niego wszystko, co posiadają. On sam ma też inne, bardziej dalekosiężne ambicje niż pokolenie jego rodziców. Nawet jeśli nie ma pracy, to często nie czuje potrzeby jej podejmowania, jeśli nie odpowiada ona jego oczekiwaniom. Nie tylko dla swych rodziców jest jedynym synem (córką); jest także jedynym wnuczkiem (wnuczką) dla swych czworga dziadków. Ci ostatni dopieszczają jak mogą, także finansowo, swojego jedynego potomka w drugim pokoleniu. W efekcie coraz więcej chińskiej młodzieży charakteryzuje postawa, którą francuski ekonomista Jean-Didier Lacaillon nazywa „syndromem królewicza”.
Na skutek „polityki jednego dziecka”, która preferowała dzieciobójstwo dziewczynek kosztem chłopców, została też drastycznie naruszona równowaga między obu płciami w społeczeństwie. W 2000 na 100 nowo narodzonych kobiet przypadało 117 nowo narodzonych mężczyzn. W związku z tym szacuje się, że już dziś dla 30 milionów kawalerów zabraknie w Chinach żon. Może to być źródłem poważnych problemów społecznych.
Yi Fuxian pisze wprost o demograficznej zapaści, w której pogrążone są Chiny. Do 2050 roku jedna trzecia populacji tego kraju będzie miała powyżej 65 lat. Jeśli nie nastąpi radykalne odwrócenie tendencji, to – zdaniem demografów – do końca tego stulecia liczba ludności spadnie do 400 milionów, a więc do stanu z roku 1911, przy czym połowę mieszkańców będą stanowić emeryci.
Tezy profesora Yi Fuxian są przez władze chińskie odrzucane jako fałszywe, jednak w ostatnich latach rząd zachowuje się tak, jakby przyjmował część argumentacji związanej z wyciąganymi przez niego wnioskami. W 2015 roku Pekin odstąpił od „polityki jednego dziecka”, a w 2018 roku rozwiązał główną instytucję odpowiedzialną za masowe dzieciobójstwo, czyli Narodowy Urząd Planowania Rodziny.
Dla chińskich władz, które mogą planować swe działania długofalowo, ponieważ ich polityka nie jest zdeterminowana krótkoterminowym kalendarzem wyborczym, staje się oczywiste, że „demograficzna zima” i „siwy przypływ” (czyli gwałtowne starzenie społeczeństwa) oznaczają de facto nie tylko koniec marzeń o prześcignięciu USA w globalnej rywalizacji, lecz także postępującą marginalizację w samej Azji. W związku z tym chiński demograf William Huang nie wyklucza nawet sytuacji, w której rząd w Pekinie wprowadzi z dnia na dzień zakaz aborcji i antykoncepcji. Nie takie rzeczy już tam jednak widziano…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/469308-w-najludniejszym-kraju-swiata-brakuje-rak-do-pracy