Od 2014 roku część ukraińskiego Donbasu znajduje się de facto pod okupacją rosyjską, choć rządy sprawują tam rzekomo niezależne władze sztucznych tworów: Donieckiej Republiki Ludowej oraz Ługańskiej Republiki Ludowej (zwanych potocznie Ługandą). Gdy zaczynała się tam wojna, najeźdźcy na pierwszy plan wysuwali hasło stworzenia Noworosji (lub Małorosji) – nowego organizmu geograficznego złożonego z terenów Ukrainy zamieszkałych przez ludność rosyjskojęzyczną i ściśle złączonego z „rosyjską macierzą”. Donbas miał być tylko przyczółkiem dla dalszej „noworosyjskiej” ekspansji, obejmującej m.in. Charków, Zaporoże, Dniepropietrowsk, Chersoń, Mikołajew czy Odessę, aż po granice z Mołdawią i Rumunią. Takiej idei pozostawali wierni ówcześni bohaterowie rosyjskich mediów, np. osławiony pułkownik GRU Igor Girkin, występujący także pod fałszywym nazwiskiem Igor Striełkow, czy też różni watażkowie i komendanci polowi walczący zbrojnie o to, by wyrwać się spod wpływów Kijowa.
Już w 2015 roku stało się jednak wiadomo, że projekt Noworosja nie ma szans na realizację. Główną przyczyną był brak dostatecznego poparcia ze strony rosyjskojęzycznej ludności Ukrainy, która – wbrew początkowym oczekiwaniom Kremla – nie garnęła się wcale entuzjastycznie pod skrzydła Moskwy. Zgorzkniały pułkownik Girkin szybko opuścił Donieck. Watażkowie, tacy jak Giwi czy Motorola, zginęli w niejasnych okolicznościach. Zapał miłośników Kremla gasł w oczach.
Teraz ewolucja postępuje jeszcze dalej. Wczorajsi prorosyjscy liderzy Ługandy zamienili się nagle w polityków proukraińskich, którzy domagają się powrotu Doniecka i Ługańska do państwa ukraińskiego. Organizują nawet wśród miejscowej ludności akcję zbierania podpisów pod petycją do prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, by znów przyłączył Donbas do Ukrainy.
Ci natomiast, którzy domagają się albo niezależności regionu, albo wchłonięcia go przez Rosję, traktowani są obecnie przez lokalne władze jak wrogowie i zdrajcy, choć jeszcze w 2014 roku to ich retoryka była po tej stronie dominująca. Mało tego, gdy w centrum Doniecka zwołano niedawno prorosyjską demonstrację, została ona szybko zakończona przez miejscowe służby pod pretekstem, że „Plac Lenina jest zaminowany”.
O co w tym wszystkim chodzi? Jak wyjaśnić postępowanie władz Ługandy, które wykonują przecież tylko polecenia z Moskwy?
Otóż Rosja nie chce dłużej łożyć na Donbas, którego utrzymanie bardzo dużo kosztuje. Woli ten ciężar zepchnąć na ramiona Ukraińców, a zarazem zachować kontrolę nad okupowanym terytorium. Stąd pomysł, by region powrócił w skład Ukrainy, ale otrzymał w jej ramach specjalny status, czyli rozległą autonomię. Oznaczałoby to w praktyce amnestię dla separatystycznych bojowników oraz przeprowadzenie w Donbasie wyborów pod lufami rosyjskich czołgów. W ten sposób miałaby zostać wyłoniona nowa władza, którą Kijów musiałby zaakceptować. Ta właśnie władza miałaby prawo zawierać międzynarodowe umowy gospodarcze czy tworzyć wolne strefy ekonomiczne. Miałaby też swą reprezentację w parlamencie ukraińskim, gdzie mogłaby blokować różne inicjatywy prozachodnie. De facto oznaczałoby to wprowadzenie piątej kolumny Rosji do systemu politycznego Ukrainy. Sama Moskwa mogłaby natomiast liczyć w tej sytuacji na zniesienie sankcji gospodarczych ze strony Zachodu.
Kijów nie chce się na to zgodzić, jednak Putin próbuje pozyskać dla swego planu europejskie stolice, zwłaszcza Berlin i Paryż, by te wywierały nacisk na prezydenta Zełenskiego. Retoryka Rosji jest chwytliwa: ona chce jedynie, żeby Donbas był ukraiński, jednak sama Ukraina się temu opiera…
Zachód wydaje się już jednak zmęczony ciągnącym się konfliktem militarnym na wschodzie Europy oraz sankcjami wobec Rosji, które uderzają także w jego interesy ekonomiczne. Być może więc zwiększy się presja na Kijów, by przyjął propozycję Kremla. W tej sprawie prezydent Petro Poroszenko pozostawał nieprzejednany. Moskwa liczy jednak, że uda się skruszyć opór jego następcy Wołodymyra Zełenskiego. Czy się uda? Na razie ten również pozostaje nieugięty.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/463589-separatysci-odlaczyli-sie-od-ukrainy-by-sie-przylaczyc