Decyzja rządu o zawieszeniu na pięć tygodni prac parlamentu wywołała furię części brytyjskiego społeczeństwa. Ponad milion osób w specjalnej petycji domagało się ich wznowienia, domagając się jednocześnie wydłużenia procesu wyjścia kraju z UE, lub wręcz całkowitego cofnięcia decyzji o wyjściu ze Wspólnoty.
Petycja, zamieszczona na oficjalnych stronach parlamentu, została zainicjowana przez działacza pro-europejskich Liberalnych Demokratów Marka Johnstona.
Kilka tysięcy osób zebrało się na placach w pobliżu parlamentu aby wyrazić swój sprzeciw wobec rządowych planów. W demonstracji wziął udział m.in. aktywista i felietonista dziennika „The Guardian” Owen Jones i minister spraw wewnętrznych w gabinecie cieni Partii Pracy Diane Abbott.
Nie ma znaczenia, jakie macie zdanie na temat brexitu, to co ma znaczenie to jak oceniacie torysowskich premierów, którzy zamykają parlament bo nie chcą dać ludziom prawa głosu
— grzmiała polityk.
W reakcji na te słowa minister gabinetu Michael Gove zaznaczył, że zawieszenie prac parlamentu, które w środę zostało zaakceptowane przez królową „z pewnością nie było” politycznym posunięciem, mającym na celu przeszkodzenie opozycji w kwestii opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej bez porozumienia.
Opozycyjne ugrupowania oskarżają rząd również o próbę ograniczenia roli Izby Gmin.
Protesty odbyły się również m.in. w Manchesterze, Cambridge, Cardiff, Edynburgu i Durham.
Zgodnie z postanowieniem parlament będzie mógł najwcześniej przerwać obrady 9 września, a najpóźniej 12 września i wznowi je dopiero po prezentującej plany legislacyjne rządu mowie tronowej Elżbiety II 14 października, czyli niewiele ponad dwa tygodnie przed planowanym wyjściem kraju z Unii Europejskiej.
Głosowanie nad propozycjami rządu i jego strategią w sprawie brexitu odbyłoby się wówczas najprawdopodobniej w dniach 21-22 października, tuż po ostatnim szczycie UE przed zaplanowanym na 31 października wyjściem Zjednoczonego Królestwa ze Wspólnoty. Dawałoby to też premierowi szansę na przyjęcie przez Izbę Gmin w ostatniej chwili ewentualnego nowego porozumienia z Brukselą.
Zawieszenie obrad parlamentu skróci znacząco czas, jaki opozycja będzie miała do dyspozycji by przeprowadzić działania mające na celu zablokowanie bezumownego brexitu, potencjalnie ograniczając także szanse na ich powodzenie. Opozycyjne ugrupowania nie mają wystarczającej liczby mandatów w Izbie Gmin, ale liczą na poparcie części proeuropejskich posłów Partii Konserwatywnej, lub przeciwników politycznych Johnsona.
Pierwszy sondaż firmy badawczej YouGov wykazał, że Brytyjczycy także byli krytyczni wobec rządowej propozycji zawieszenia parlamentu. Jako nieakceptowalną oceniło ją 47 proc. ankietowanych, 27 proc. uznało, że rząd ma prawo do takiego ruchu a 26 proc. nie miało zdania.
Taki ruch popierało jednak odpowiednio 52 i 51 proc. wyborców Partii Konserwatywnej i zwolenników brexitu.
Decyzja brytyjskiego rządu spotkała się z ostrą krytyką ze strony niemieckich mediów.
Ta sztuczka administracyjna nie była stosowana od 70 lat. W związku z tym pojawia się ogromne oburzenie, że wpływ parlamentu na ważne dla przyszłości Wielkiej Brytanii decyzje będzie ograniczony
— pisze prawicowy „Die Welt”, zauważając jednocześnie, że jest to ostatni akt trwającego od ponad dwóch lat konfliktu dotyczącego brexitu.
Żeby wypełnić interpretowaną przez siebie wolę narodu, Johnson zawiesza demokrację przedstawicielską. Jest to wyjątkowo ironiczny zwrot akcji: w końcu zwolennicy brexitu, domagając się wyjścia z UE, zawsze wskazywali jej (tj. Unii - PAP) niedemokratyczność
— ocenia berliński dziennik.
Lewicowo-liberalna „Sueddeutsche Zeitung” określa działanie Johnsona jako „genialne i perfidne” rozgrywanie wyborców przeciwko politykom.
Podprogowe przesłanie brzmi: „my jesteśmy z ludem, a deputowani to wrogowie”. Znamy to już z innych krajów. Jest to czysty populizm. Odpowiadający przed wyborcami rząd z rozmysłem pozbawia znaczenia wybranych przedstawicieli wyborców. Johnson może wygrać tę walkę o władzę, ale cena będzie bardzo wysoka”
— przekonuje wydawana w Monachium gazeta.
Skrajnie lewicowa „Tageszeitung” z kolei krytykuje zachowanie brytyjskiej królowej.
To, że jak zwykle podporządkowała się woli szefa rządu, kolejny raz pokazuje, jaka jest jej rola. Zwolennicy monarchii lubią powtarzać, że jest ona zabezpieczeniem przed ewentualną dyktaturą. Jest jednak dokładnie odwrotnie: królowa zawsze robi to, co mówi jej premier. W swoich przemówieniach używa zwrotu „mój rząd”, ale to właśnie rząd dyktuje te przemówienia. Nie ma mechanizmu, dzięki któremu królowa mogłaby zatrzymać dyktatora z wyjątkiem teoretycznej możliwości przejęcia władzy i zostania dyktatorem osobiście
— ironizuje „TAZ”.
Opiniotwórczy, konserwatywny dziennik z Duesseldorfu „Rheinische Post” reprezentuje nieliczne głosy starające się studzić emocje przy opisywaniu sytuacji na Wyspach Brytyjskich.
Soczysta retoryka jest częścią brytyjskiego dyskursu politycznego. Obserwatorzy są do tego przyzwyczajeni. Ktoś, kto nazywa manewry Johnsona „wypowiedzeniem wojny” lub „zamachem stanu”, czy wręcz mówi o „wojnie domowej” i „śmierci demokracji”, posuwa się za daleko. Można nienawidzić premiera i uważać jego politykę za błędną, ale to Johnson sprawia wrażenie kogoś, kto ma plan i się go trzyma. Z drugiej strony, dzikie hasła opozycji z trudem przesłaniają jej rozbicie
— podsumowuje „RP”.
aw/PAP/BBC
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/461451-zawieszenie-prac-parlamentu-i-furia-przeciwnikow-brexitu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.