Jedni się cieszą, innym zaczynają popadać w panikę: jeśli oprzeć się na najnowszym, weekendowym sondażu, trzy tygodnie przed wyborami we wschodnich landach dokonuje się nowy podział Bundesrepubliki, zgodnie ze… starym - na dawną RFN i NRD. A wszystko za sprawą rosnącej w siłę Alternatywy dla Niemiec.
Czy w chwili kryzysu tzw. wielkich partii ludowych, chadeckich CDU/CSU oraz socjaldemokratycznej SPD, już nie taka nowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) jest rzeczywiście alternatywą dla Niemiec? Niemieccy komentatorzy unikają jak ognia odpowiedzi, co będzie, jeśli… - może ze strachu przed niewiadomym, może z podporządkowania, aby dodatkowo nie pogrążać leżących…, a najpewniej wszystko to razem. Tymczasem w badaniach opinii publicznej AfD już zajmuje pierwsze miejsce w kilku wschodnich landach, więc siłą rzeczy nasuwa się pytanie, na ile realny jest wzrost jej popularności także na zachodzie Niemiec, a przede wszystkim, jakie byłyby tego skutki?
Sympatie Ossis (wschodni Niemcy), dla tej partii rosną z tygodnia na tydzień; na AfD głosowałoby dzisiaj o 1 proc. więcej wyborców z terenu dawnej NRD niż w minioną niedzielę, dokładnie 24 proc., na CDU kanclerz Angeli Merkel 22 proc., na postkomunistyczną Lewicę 16 proc., na „socis” z SPD zaledwie 12 proc., na Zielonych 11 proc. i na liberałów z FDP 7 proc. obywateli. Pod drugiej stronie dawnej granicy z betonowymi zaporami w Helmstedt sytuacja AfD wygląda inaczej, co nie znaczy, że dobrze dla udziałowców tzw. wielkiej koalicji rządowej: na chadeków z CDU/CSU głosowałoby 27 proc. respondentów, na Zielonych 24 proc., na SPD 14 proc. na AfD 12 proc., na FDP 9 proc. oraz na Lewicę 8 proc. (badania Emnid).
Takiego rozbicia i podziałów nie było w Niemczech od powojnia. Niemieccy politycy są sami sobie winni i to z dwóch powodów: żądzy utrzymania się u władzy za wszelka cenę i arogancji. Pierwszym, podstawowym błędem było trwanie przy „wielkiej koalicji” lewicy z prawicą, przy czym oba te określenia należy traktować umownie, ponieważ zarówno chadecy jak i socjaldemokraci dawno już oderwali się od swoich prawicowych lub lewicowych korzeni - różnice pomiędzy CDU/CSU i SPD uległy zatarciu. Ich wspólne rządy miał być tylko awaryjne, przejściowe, jednakże w ostatnich kadencjach okazały się stałą praktyką. Spadek popularności unitów i socis był wręcz zaprogramowany, bowiem polityka nie znosi próżni - w opozycji musiały wyrosnąć nowe partie. Prób było kilka, mniejsza z tymi, ostatecznie przebiła się AfD. Drugą, równorzędną przyczyną dołowania CDU/CSU i SPD było narzucenie przez rząd wielkiej koalicji absurdalnej polityki imigracyjnej, która wywołała kryzys polityczny zarówno w Niemczech jak i kryzys zaufania i nowe podziały w całej Europie. Co kuriozalne, negatywnym symbolem tej polityki stała się jeszcze kilka lat temu niemal powszechnie uwielbiana w Niemczech „Mutter der Nation”, pochodząca z dawnej NRD kanclerz Merkel.
Co osobliwe, AfD kroczy od sukcesu do sukcesu, choć na jej szczycie bulgocze - co bardziej znani działacze żrą się między sobą, jedni odchodzą, drudzy przychodzą, jedni drugich podkopują, ujawniane są kompromitujące, potajemne zrobione nagrania z ich rozmów, spiski, powstają zwalczające się nawzajem skrzydła, tajemnicą poliszynela są powiązania tej partii ze środowiskami skrajnej prawicy i neonazistami, podobnie jak wizyty jej działaczy w rosyjskiej ambasadzie przy berlińskiej Alei pod Lipami, czy spekulacje na temat dofinansowania przez Moskwę… Żeby było jeszcze „śmieszniej”, AfD uchodzi za wschodnioniemiecki fenomen, ale jej główne postaci pochodzą akurat z zachodnich Niemiec.
Przykłady? Bitte sehr! Przed nadchodzącymi wyborami w Saksonii, Brandenburgii i Turyngii główni kandydaci AfD do parlamentów krajowych szafują chwytliwymi hasłami o konieczności „dokończenia przemian”, zapoczątkowanych w chwili scalenia obu republik.
„Znów tak się czuje jak w NRD, drodzy przyjaciele, a przecież nie po to robiliśmy pokojową rewolucję!”, pokrzykiwał na jednym z wieców szef AfD w Turyngii Björn Höcke, de facto urodzony w… westfalskim Lünen, mieszkający później w Nadrenii-Palatynacie, zaś na początku lat 90. studiujący prawo na Uniwersytecie w Bonn. Jedyny jego związek z „wschodnimi Niemcami” to - jak podkreśla w swym życiorysie - że jego dziadkowie byli „wypędzonymi z Prus Wschodnich”. Z kolei lider AfD w Brandenburgii, poseł do parlamentu krajowego (Landtagu) Andreas Kalbitz, urodził się w… Monachium, a zanim zmienił partyjne barwy był członkiem bawarskiej CSU. Bliską mu ideologią wydaje się narodowy socjalizm, Kalbitz posądzany jest o kontakty z neonazistami.
„Jestem święcie przekonany, że AfD znajduje się na drodze do nowej NPD”, skwitował przewodniczący CSU i premier Bawarii Markus Söder. (NPD to Narodowodemokratyczna Partia Niemiec, która uważa się za spadkobierczynię i kontynuatorkę hitlerowskiej NSDAP.) W opinii Södera, Höcke jest „bardziej radykalny od wielu przewodniczących NPD”. Podobne zdanie o „alternatywnych” ma także premier Saksonii Michael Kretschmer z CDU i wielu innych. Czy jest to tylko przedwyborcza retoryka?
Jeśli tak, to jedynie po części. Co symptomatyczne, AfD zdobywa poklask w byłej NRD dzięki porównaniom dzisiejszych Niemiec do dyktatury w dawnym państwie Waltera Ulbrichta i Ericha Honeckera. Na wiecach wyborczych snute są opowieści, jak to dzieci rzekomo boją się przyznawać, że rodzice są za AfD, aby nie narazić się na represje w szkołach… Polityczna egzotyka i paranoja miesza się z realpolityką, która może mieć bardzo poważne następstwa. Niektórzy saksońscy działacze CDU rozpatrują po cichu ewentualną koalicję rządową z AfD. W Dreźnie zawiązał się już ruch uniwersytecki, którego celem jest wywieranie presji na chadeków, aby nie pokusili się na żadne sojusze z tą partią - środowiska naukowe obawiają się, że mogłoby to rozlać się na całe Niemcy.
W CDU/CSU i SPD już dziś widoczny jest strach przed wyborami federalnymi, które odbędą się na jesieni 2021r. Choć w koalicji skrzypi na całej linii, choć jej udziałowcy najchętniej rozeszliby się w swoją stronę, to jednak - z uwagi na wciąż fatalne notowania sondażowe - trwają przy sobie w nadziei, że przyjdą dla nich lepsze czasy. Problem w tym, że niemieccy wyborcy przestali już odróżniać jednych od drugich, i jedni i drudzy są współtwórcami sukcesów „alternatywnej” opozycji.
Działacze AfD mogą powiedzieć: danke, Frau Merkel! - ich triumfalny pochód trwa: w 2014r. po raz pierwszy zdobyli europarlament, w kolejnych latach wszystkie parlamenty krajowe Bundesrepubliki, a od ostatnich wyborów federalnych w 2017r. zasiadają w Bundestagu, gdzie stanowią trzecią siłę (po współrządzących CDU/CSU-SPD) i największą frakcję opozycji. Jeszcze kilka lat temu wśród zadufanych, niemieckich polityków z kleconego na siłę sojuszu niby-prawicy z niby-lewicą, lekceważących rzeczywistość, wyborców i wszystko co się rusza, obowiązywało hasło: „weiter so…”/oby tak dalej… Można jedynie dodać: dopóty, dopóki nie obudzą się z rękami w nocnikach… Kolejnym celem AfD za trzy tygodnie nie jest już zdobywanie Landtagów lecz wyborcze zwycięstwo, które ma w zasięgu ręki. Oby na otrzeźwienie w koalicji nie było za późno.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/458819-w-dawnej-nrd-alternatywni-ida-po-zwyciestwo