Europejskie media nie przestają szydzić z nowego lidera Partii Konserwatywnej i premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona. „W bogatej historii brytyjskiego parlamentaryzmu niewielu było kandydatów, którzy na pierwszy rzut oka, pod względem fachowym jak i charakterologicznym, tak bardzo nie nadawali się do tej roli” – ironizuje (a zarazem psychologizuje) „Sueddeutsche Zeitung”. A „The Guardian” ostrzega nowego lokatora Downing Street no. 10, że żarty się skończyły i nadszedł czas na rozwiązanie problemów, które pozostawiła po sobie Theresa May.
Jak choćby brexit, czy bezpieczeństwo brytyjskich statków w cieśninie Ormuz, a co za tym idzie stan brytyjskiej marynarki wojennej. Inne media otwarcie robią z niego ksenofoba, antyliberała i nacjonalistę, który nie poradzi sobie z Brukselą, a na Wielką Brytanię ściągnie nieszczęście. Tak jak Trump „sprowadził nieszczęście na USA”. „Europejczycy powinni mu (Johnsonowi) podać rękę tam, gdzie to możliwe. W jednym tylko na pewno nie powinni mu pomagać – w popchnięciu Królestwa w przepaść” – przekonuje niemiecki dziennik „Die Welt”. Nie da się ukryć, że pozycja nowego lokatora Downing Street no10 jest mało komfortowa. Odziedziczył po swojej poprzedniczce Theresie May bowiem nie tylko marny brexitowy deal z Unią Europejską, ale także zmęczone, rozczarowane i nieufne społeczeństwo. Niemal trzy lata lawirowania, niespełnionych obietnic i niespodziewanych wolt zrobiło swoje. Torysi ponieśli dotkliwą porażkę w majowych eurowyborach, a Nigel Farage ze swoją nową brexitową partią zgarnął w nich aż 29 proc. głosów. W skrócie: Brytyjczycy mają dość brexitu.
Chcą rozwiązania, wyjścia z sytuacji, w jedną lub drugą stronę. A Johnson, jak śmieszny by się nie wydawał redaktorom od Berlina po Sztokholm, ma strategię jeśli chodzi o rozwód Londynu z UE. Strategię racjonalną. I może mu się udać to, co nie udało się Theresie May. Jaka to strategia? Tak jak May dawała się rozgrywać Brukseli, Johnson chce rozegrać Unię. Zaproponował nowy deal, w którym nie będzie już mowy o tzw. irlandzkim „backstopie”, rozwiązanie przejściowe zachowujące unię celną między Irlandią Północną a Irlandią, a tym samym wymuszające unię celną między Wielką Brytanią a całą UE. „Backstop” jest nie do przyjęcia dla Torysów, bo naruszałby suwerenność kraju. A o odzyskanie suwerenności właśnie chodzi w brexicie.
Jeśli Bruksela się zgodzi, pójdzie jej na rękę w pozostałych kwestiach. Johnson wie przy tym bardzo dobrze, że to mało prawdopodobne. Po pierwsze stara, odchodząca KE nie podejmie już raczej tak ważnej decyzji, a nowa Komisja może się nie uformować przed końcem września, a może nawet i jeszcze później. To pozostawia negocjacje bezpośrednio z państwami członkowskimi, za pośrednictwem rady UE. A to będzie trudne i czasochłonne. Ponadto na zlikwidowanie „backstopu” nie godzi się Irlandia, kraj bardzo proeuropejski. Porozumienie w tej sprawie między UE a Londynem musiałoby odbyć się kosztem Dublina. Techniczne rozwiązania politycznego problemu jakim jest „backstop” istniały od początku negocjacji brexitowych, ale ze strony unijnej nie było woli ich zastosowania i to się raczej nie zmieniło.
Gdy się więc okaże, że porozumienia nie da się wypracować, Johnson przyspieszy przygotowania do twardego brexitu, które zresztą już rozpoczął (tworząc m.in. specjalny fundusz, który ma zamortyzować skutki gospodarczy i finansowe wyjścia Londyna z UE), a winę zrzuci na Brukselę. Jednocześnie pozbędzie się problemu umowy rozwodowej, co da mu większe pole manewru w negocjacjach kształtu relacji po brexicie. Gdyby udało mu się jednak wypracować jakiś kompromis to ma on znacznie większe szanse przepchnąć go przez izbę gmin niż May mimo tej samej, minimalnej większości Torysów. W końcu został wybrany na nowego lidera Partii Konserwatywnej głosami 2/3 członków tej formacji. Jego pozycja w partii jest więc o wiele silniejsza niż May. Po jego wyborze skoczyły także notowania Torysów w sondażach (do 30 proc.). Wszystko wskazuje jednak na to, że Johnson nie zamierza ryzykować ewentualnej porażki w parlamencie i tym samym własnej pozycji. Bo wówczas nie uniknąłby wotum nieufności i rozpisania przedterminowych wyborów.
O wiele wygodniej jest odstawić teatrzyk, odrywając rolę polityka gotowego na kompromis, by następnie, gdy do niego nie dojdzie, rozłożyć bezradnie ręce, mówić: „przecież chciałem”, zrzucić winę na Brukselę a jednocześnie dowieźć brexit, zgodnie z obietnicą. No i przy okazji zapisać się w historii. To, że Johnson jest politykiem nad wyraz ambitnym, nawet on sam nie neguje. Następne miesiące pokażą więc kto jest śmieszny a kto cwany. Londyn czy Bruksela. Pewne jest, że Wielką Brytanię czeka gorąca jesień.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/456945-europejskie-media-szydza-z-borisa-johnsona-nieslusznie