Angela Merkel chciała mieć słupa w Brukseli, więc go zainstalowała, ale poza Niemcami i może Francją nikt na tym nie zyskał.
O jejku, jejku, ach, och i wow – takie poważne komentarze pojawiły się, gdy opublikowano zdjęcia z nieformalnej rozmowy (20 czerwca 2019 r.) przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska z kanclerz Niemiec Angelą Merkel, prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i premierem Hiszpanii Pedro Sanchezem. Zachwyty miały być uzasadnione ważnością byłego polskiego premiera w UE i jej establishmencie. Do tego stopnia, że jeden z najpłodniejszych dostarczycieli rozrywki wśród politycznych komentatorów gazetowych w Polsce „wrzucił” nazwisko Tuska jako kandydata na szefa Komisji Europejskiej. Zapytany o to na konferencji prasowej sam Tusk odpowiedział wylewnie: „nie”. Co stający obok Jean-Claude Juncker skomentował: „Na szczęście”. Przez dłuższą chwilę Tusk zapadł się w sobie, a potem gestami próbował zakomunikować, że to dobry żart, choć do śmiechu mu nie było.
Zdjęcie Tuska z Merkel, Macronem i Sanchezem nie było żadną sensacją i dowodem przynależności byłego polskiego premiera do bardzo wąskiego grona pociągających za niewidoczne sznurki. Tusk był po prostu rzecznikiem Rady Europejskiej, czyli szefów państw i rządów. I ci, którzy naprawdę pociągają za sznurki, a więc Merkel i Macron oraz aspirujący do tej roli Sanchez, raczej udzielali mu instrukcji przed kolejnymi negocjacjami niż słuchali jego rad. Spotkanie czworga było potwierdzeniem, że Rada Europejska wciąż jest w punkcie wyjścia, gdy chodzi o znalezienie kandydatów na najważniejsze unijne stanowiska, przede wszystkim przewodniczącego Komisji Europejskiej.
Od kilku miesięcy Jean-Claude Juncker całkiem otwarcie daje do zrozumienia, że Donald Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej to kompletne nieporozumienie. Najpierw były żarciki i gesty, a ostatnio to już całkiem otwarta krytyka, jak w czerwcowym wywiadzie dla „Politico”, gdzie były premier Luksemburga otwarcie mówił, że Tusk się nie przemęcza, co oznacza, iż nic nie robi. To zresztą opinia powszechna w instytucjach UE od marca 2015 r., czyli po zaledwie czterech miesiącach urzędowania byłego polskiego premiera w Brukseli. Ale w UE jest tak, że jak już się trafi do wąskiego grona „kierowników”, to się z niego nie wypada. Przede wszystkim dlatego, żeby nie podważać pozycji „wybranych” i słabego rozeznania tych, którzy „wybranymi” ich uczynili. Dlatego Tusk pozostał na drugą kadencję, choć niczym sobie na to nie zasłużył.
W wypadku Donalda Tuska jeszcze ważniejsze od utrzymania wśród maluczkich, średnich i większych przekonania, że ścisłe elity UE są wyjątkowe, było zadowolenie prawdziwych „kierowników” UE z posiadania słupa na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Wtedy jeszcze więcej do powiedzenia mają Merkel i Macron. Kanclerz Niemiec musiała zresztą o „słupowatości” Tuska dobrze wiedzieć już wówczas, gdy załatwiała mu fuchę szefa Rady Europejskiej. Dlatego zapewne go forsowała. Ale dla takich politycznych wyg jak Jean-Claude Juncker „słup” w roli przewodniczącego Rady Europejskiej to jednak oddanie pola przywódcom państw przez ścisły unijny establishment, czyli osłabienie jego pozycji.
Przy wszystkich wadach Jean-Claude’a Junckera, przede wszystkim jego kłopotach z „rwą kulszową”, jest on nieporównanie bardziej kompetentny, pracowity i zorientowany w unijnych sprawach niż Donald Tusk. I nie ma tego, co u Tuska wytyka się jako ogromną wadę: picerstwa, niesolidności, braku systematyczności i zostawiania wszystkiego na ostatnią chwilę. Ten styl pracy (nieróbstwa) Tuska takich ludzi jak Juncker doprowadza do białej gorączki. Szczególnie gdy porównać Tuska do jego poprzednika, Belga Hermana van Rompuya. Nic dziwnego, że funkcjonujący w oparciu o nieustanne „picowanie” Tusk „położył” wszystkie ważne sprawy, jakie miał rozwiązać, z imigrantami i brexitem na czele. W Brukseli, mimo krytycznego stosunku do obecnych polskich władz, nie podoba się bezceremonialna stronniczość, a wręcz „szajba” najważniejszego formalnie urzędnika UE wobec jednego z państw członkowskich. Takich rzeczy w UE się wcześniej nie robiło.
Wiedząc, że Donald Tusk kończy już swoje urzędowanie Jean-Claude Juncker nie szczędzi mu przytyków, a wręcz słów otwartej krytyki. Po prostu szef Komisji Europejskiej odważa się na to, czego inni unikają, bo jednak dobrze jest, gdy elita unijnych instytucji stanowi towarzystwo wzajemnej adoracji. Ale Tusk od tej elity bardzo odstaje, choć mocno się stara być „takim ładnym, europejskim”. I przez to swoje odstawanie Tusk robi fatalną opinię politykom z Europy Środkowej. W Brukseli całkiem otwarcie zastanawiają się, czy styl Tuska to standard w naszej części Europy. A jeśli tak, to politycy z Europy Środkowej długo nie będą poważnie rozważani na stanowiska tej rangi, jakie zajmuje były polski premier. Z tego powodu Tusk nie wzbudza entuzjazmu w stolicach państw naszego regionu.
Angela Merkel chciała mieć „słupa” w Brukseli, więc go zainstalowała, ale poza Niemcami i może Francją nikt na tym nie zyskał. A zarówno unijny establishment, jak i przywódcy „starych” państw członkowskich przekonali się, że Polska czy szerzej region nie może dać instytucjom UE nic więcej niż „słup” i to nawet marnego kalibru. Przekonanie, że ktoś taki jak Tusk, w dodatku biorąc pod uwagę polityczne osłabienie kanclerz Merkel w Niemczech i poza nimi, mógłby z jednego ważnego stołka przesiąść się na drugi równie ważny, jest żartem dekady. Instytucje unijne i przywódcy państw będą unikać jak ognia kolejnych eksperymentów ze „słupami”. I to jest jedyna sprawa, w której Donald Tusk ma niewątpliwe zasługi. Tylko, czy warto się tym chwalić? I czy to jest jakikolwiek pozytyw dla Polski?
-
Najnowsze „Sieci”: Plan Morawieckiego już działa – doganiamy Europę.
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/451788-juncker-juz-otwarcie-sugeruje-ze-tusk-to-tylko-slup