Podczas Kongresu „Polska. Wielki Projekt” rozmawiałem z chorwackim profesorem Stjepo Bartulicą, który zwrócił mi uwagę na zbyt mało nagłaśniany aspekt obecnych prześladowań Kościoła w Państwie Środka. Jak wiadomo, od 2017 roku Chińska Partia Komunistyczna zaostrzyła walkę z chrześcijaństwem. Dlaczego tak się dzieje? Wielu analityków międzynarodowych przez lata głosiło przecież tezę, że im bardziej Pekin będzie wciągany w globalną sieć współpracy gospodarczej, tym bardziej będzie się liberalizował i poszerzał obszar swobód obywatelskich, w tym także wolności religijnej. Dzieje się jednak inaczej, zwłaszcza od czasu objęcia steru rządów przez Xi Jinpinga.
Zdaniem profesora Bartulicy, chińscy komuniści wyciągnęli po prostu wnioski z upadku komunizmu w Europie Środkowej i Związku Sowieckim. Zrozumieli, że demontaż systemu rozpoczął się od pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, a głównym czynnikiem delegitymizacji ideologii marksistowskiej okazało się chrześcijaństwo. Kluczowa nie jest więc sfera ekonomiczna, lecz wymiar duchowy. Reżim może nawet częściowo odejść od maoistowskiej ortodoksji, dając przyzwolenie na bogacenie się i przymykając oczy na wiele liberalnych pomysłów, ale nie może pozwolić na wolność religijną. Oznaczałoby to bowiem początek jego końca.
Prześladowania religijne w Chinach wymierzone są dziś przede wszystkim w dwie duże religie: chrześcijaństwo i islam. Jeśli chodzi o represje wobec muzułmanów, to dotyczą one głównie mniejszości Ujgurów, którzy są – po Kurdach – najliczniejszym narodem na świecie nie posiadającym własnego państwa. Większość z nich (ponad 10 milionów) żyje w chińskiej prowincji Xinjiang. Władze centralne od lat walczą z ujgurskimi tendencjami separatystycznymi, które często idą w parze z islamizmem.
Inaczej natomiast rzecz ma się z chrześcijaństwem. O ile Chińczycy nie przechodzą raczej na islam, o tyle bardzo chętnie przyjmują chrzest. W ostatnich latach stało się to tak masowym zjawiskiem, że zaczęło być traktowane przez komunistyczny rząd jako główne zagrożenie dla oficjalnej ideologii marksistowskiej. Władze w Pekinie zrozumiały, że jeśli pozwolą Chińczykom na swobodny wybór religii, a co za tym idzie – pokojową ekspansję chrześcijaństwa, wówczas panujący system musi nieuchronnie upaść.
Ewangelia ze swoim personalistycznym uniwersalizmem ma bowiem w realiach azjatyckiego komunizmu potencjał iście wybuchowy. Dlaczego? W Chinach nie obowiązują prawa człowieka z tej prostej przyczyny, że nie istnieje tam w ogóle podmiot tego typu praw. Nie istnieje tam bowiem pojęcie osoby ludzkiej. Tymczasem chrześcijaństwo głosi, że każdy człowiek jest osobą stworzoną na obraz i podobieństwo Boże, a więc obdarzoną niezbywalną i nieskończoną godnością. To uderzenie nie tylko w maoistowską ideologię, lecz także w jej kulturowe fundamenty zbudowane na gruncie azjatyckiej duchowości, której całkowicie obcy jest personalizm.
Dlatego wietnamski męczennik z czasów komunistycznych kardynał Van Thuan mówił, że najbardziej niebezpieczną siłą dla czerwonych reżimów na tamtym kontynencie pozostaje katolicka nauka społeczna z jej centralnym pojęciem osoby ludzkiej. Jego zdaniem ma ona w Azji (czego nie docenia się w Europie) olbrzymi potencjał ewangelizacyjny. W Pekinie zdają sobie z tego sprawę, dlatego na XIX Zjeździe Komunistycznej Partii Chin w 2017 roku ogłoszono program „sinizacji religii”. Ma on na celu wypatroszenie chrześcijaństwa ze wszystkich elementów, które nie są zgodne z ideologią marksizmu-maoizmu.
W Chinach toczy się wojna duchowa, która rozstrzygnie nie tylko o obliczu religijnym tego państwa, lecz być może także świata.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/450413-pekin-wie-ze-zwyciestwo-chrzescijanstwa-to-koniec-komunizmu