Po raz trzeci z rzędu Fidesz wygrał wybory europarlamentarne na Węgrzech. Potwierdził swą hegemonię na tamtejszej scenie politycznej, zdobywając 52,1 proc. głosów oraz 13 z 21 mandatów. O ile zwycięstwo formacji Viktora Orbána nie stanowiło żadnego zaskoczenia, o tyle bardziej zagadkowa pozostaje sytuacja podzielonej i rozbitej opozycji.
Jeszcze do niedawna dwoma największymi rywalami Fideszu były nacjonalistyczny Jobbik z prawej strony oraz Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP) z lewej strony. Przez długi czas popularność obu opozycyjnych ugrupowań oscylowała wokół 20 proc. poparcia. Eurowybory przyniosły im jednak druzgocącą klęskę. Socjaliści uzyskali tylko 6,7 proc. głosów, a Jobbik – 6,6 proc. Obie zdobyły więc zaledwie po 1 mandacie. Kryzys tych formacji trwa już od ubiegłorocznych przegranych wyborów parlamentarnych i nic nie wskazuje na to, by miał się zakończyć. I jednym, i drugim nie pomogła nawet wymiana kierownictwa.
Zwłaszcza w przypadku Jobbiku spadek poparcia jest dramatyczny – jeszcze w kwietniu 2018 roku opowiedziało się za nim 19,06 proc. głosujących. Równia pochyła zaczęła się w momencie, gdy przywódcy ugrupowania doszli do wniosku, że jedynym sposobem pokonania Fideszu jest sprzymierzenie się z lewicą. Maszerowali więc w antyrządowych pochodach ramię w ramię z socjalistami, a nawet głosowali przeciw antyimigracyjnym rozwiązaniom proponowanym przez Orbána. W efekcie stracili wiarygodność we własnym elektoracie.
W tej sytuacji na główną siłę opozycyjną niespodziewanie wyrasta Koalicja Demokratyczna, założona i kierowana przez Ferenca Gyurcsányego. Wydawać by się mogło, że nie ma bardziej skompromitowanego polityka na Węgrzech niż właśnie on. W 2006 roku jako premier zasłynął ze słynnego przemówienia wygłoszonego na zamkniętym spotkaniu socjalistów, którego nagranie wypłynęło później do mediów. Mówił wówczas:
„Kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem. (…) Nic nie robiliśmy w ciągu czterech lat. Nic. Nie możecie mi podać ani jednego poważnego środka rządowego, z którego moglibyśmy być dumni, poza tym, że na końcu odzyskaliśmy władzę z gówna. Nic. Kiedy trzeba będzie rozliczyć się z krajem, powiedzą, co robiliśmy w ciągu czterech lat. (…) Nie ma wielu opcji. Nie ma, dlatego, że spieprzyliśmy. Nie tylko trochę, ale bardzo.”
Miał rację. Rządy jego formacji omal nie doprowadziły do bankructwa państwa. Węgrom groziło wówczas, że podzieli los Grecji. W 2009 roku Gyurcsány stał się tak dużym obciążeniem dla własnego środowiska, że musiał ustąpić ze stanowiska premiera oraz funkcji przewodniczącego Węgierskiej Partii Socjalistycznej. Założył wtedy Koalicję Demokratyczną, ale nikt nie dawał temu projektowi większych szans.
A jednak w 2018 roku w wyborach parlamentarnych partia Gyurcsányego samodzielnie przekroczyła próg wyborczy, zdobywając 5,37 proc. głosów i 9 mandatów. Wielu komentatorów twierdziło, że jest to szczyt możliwości tego ugrupowania. W niedzielnych eurowyborach Koalicja Demokratyczna zaskoczyła jednak wszystkich, zajmując drugie miejsce z wynikiem 16,3 proc., co przełożyło się na 4 mandaty.
Tak dobry rezultat oznacza, że formacja Gyurcsányego zaczyna wygrywać z Węgierską Partią Socjalistyczną walkę o dominację na lewej stronie sceny politycznej. Jej przewaga wynika z faktu, że reprezentuje ona młode pokolenie nowej lewicy – w odróżnieniu od MSZP, które zasklepiło się w kręgu starych działaczy postkomunistycznego betonu. Czas działa zatem na korzyść byłego premiera i jego towarzyszy z ostatniego pokolenia KISZ-u, czyli komunistycznej młodzieżówki, która stała się wylęgarnią uwłaszczonej nomenklatury. Nie narzekają oni na brak środków – sam Gyurcsány jest przecież jednym z najbogatszych ludzi na Węgrzech.
Ostatnim ugrupowaniem, które dostało się do europarlamentu, pozostaje liberalna partia Momentum (9,9 proc. głosów i 2 mandaty). Wiele wskazuje na to, że mogłaby ona zawrzeć alians z Koalicją Demokratyczną. Taki lewicowo-liberalny sojusz mógłby liczyć (stosując przelicznik z ostatnich eurowyborów) na poparcie ponad 26 proc. głosujących, a to już (zwłaszcza na tle węgierskiego planktonu politycznego) siła dość znacząca.
Niedzielne wybory ujawniły więc dwie tendencje: po pierwsze – trend spadkowy Węgierskiej Partii Socjalistycznej oraz Jobbiku, które tracą swe role najważniejszych partii opozycji i zmierzają w szybkim tempie ku marginalizacji; po drugie – trend wzrostowy nowych sił: Koalicji Demokratycznej oraz Momentum, na których spoczęła teraz nadzieja antyrządowego elektoratu.
Nadzieja ta jest jednak wystawiana na próbę już dziewiąty rok, odkąd Fidesz doszedł do władzy. Sam Orbán też ma powody do zadowolenia: rok temu uzyskał wynik 49,27 proc., teraz – 52,1 proc. Jego współpracownicy nie martwią się przetasowaniami w łonie opozycji. Mówią, że trudno wymarzyć sobie lepszego przeciwnika niż skompromitowany Gyurcsány. Fakt, iż właśnie na tego polityka liczą dziś ludzie niechętni rządowi, świadczy najlepiej o stanie ich ducha: głębokiej rozpaczy i poczuciu, że znajdują się w sytuacji bez wyjścia.
-
Spotkajmy się w telewizji wPolsce.pl!
Od teraz możesz porozmawiać o ważnych sprawach z ulubionym dziennikarzem. Pobierz na swój smartfon aplikację mobilną Studio Polaków. Wybierz dziennikarza, z którym chcesz podyskutować na wybrany przez Ciebie temat, i połącz się na żywo z naszym studiem. Twórzmy razem telewizję wPolsce.pl! Zapraszamy do wzięcia udziału w programie na stronie www.StudioPolaków.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/448659-przetasowania-wsrod-wegierskiej-opozycji-to-wyraz-rozpaczy