Premier May złożyła rezygnację. Na Wyspach Brytyjskich słychać długie i głośne westchnienie ulgi. Nie tylko szeroko pojętej opozycji – lewicowych Labour Party, Liberalnych Demokratów i Szkockiej Partii Narodowej - ale i w szeregach konserwatystów oraz nieformalnego koalicjanta, północno – irlandzkiej DUP. Theresa May okazała się politykiem niekompetentnym, upartym, bez wizji i mało troszczącym się i o własną partię i społeczeństwo.
Ostatnie badania wykazały, że Conservative Party, która jeszcze trzy lata temu cieszyła się 36 proc. popularnością, dziś ma tylko 8 do 12 proc.. Nie bez winy pozostają tu sami konserwatyści. Wielu zadaje sobie pytanie, dlaczego nie pozbyli się swojej liderki dwa lata temu, po bardzo niefortunnych przedterminowych wyborach parlamentarnych, w wyniku czego torysi stracili większość w Izbie Gmin i przy głosowaniu każdej ustawy musieli prosić o wsparcie północno-irlandzką Demokratyczną Partię Unionistów, która programowo mocno różni się od konserwatystów. Pani premier uwierzyła w ówczesne opinion polls, słupki, które dawały torysom 20 proc. przewagę nad Partią Pracy. Informację tę dedykuję wszystkim, którzy dziś w Polsce wierzą w wyniki badań różnych sondażowi, przedwyborczych i nie tylko. Kolejnym momentem, kiedy torysi mogli zmusić upartą panią premier do odejścia, było przeprowadzone dwa miesiące temu głosowanie nad votum nieufności dla Theresy May. Konformistycznie poparł ją jej gabinet, część posłów konserwatywnych i tzw. niezdecydowani i premier przeżyła coup d’etat i nadal niszczyła demokrację, notowania jej partii wciąż pikowały w dół, wraz z fatalnymi nastrojami społecznymi. Na Twitterze pojawiło się wiele eleganckich wpisów, że „pani premier odchodzi z „godnością i honorem”, co nie jest prawdą, bo odchodziła łykając łzy i użalając się nad własnym losem. Twierdząc, że „musi odejść dla dobra narodu, choć tak kocha ten kraj”, którego jednak nie potrafiła uchronić od wielkiego, trwającego trzy lata kryzysu. Rozumiem, tzw. ludzka reakcja, sygnał cywilizowanych zachowań brytyjskich polityków, skrzętnie wyliczających mizerne sukcesy premier. I tylko Boris Johnson pozwolił sobie na delikatną uwagę, pisząc o jej „stoical service”, zapewne mając na uwadze kompletne ignorowanie oczekiwań jej partii i narodu.
Co się stało, dlaczego opierająca się tak skutecznie przez dwa lata presji swojej partii, opozycji i przynajmniej połowie społeczeństwa premier May zdecydowała się na odejście? Była to fortunna koincydencja trzech przyczyn. Pierwsza, to sondaże przed euro-wyborami, które w Wielkiej Brytanii, tradycyjnie, mają miejsce we czwartek. Otóż ich wyniki okazały się dla konserwatystów druzgocące! W rankingu popularności na pierwszym miejscu znalazła się założona dwa miesiące temu przez Nigela Farage’a Brexit Party z 35 proc. społecznego poparcia. Na drugim miejscu – Partia Pracy, która jeszcze do niedawna, z uwagi na program, dyktowany przez neo-marksistę i byłego hipisa, Jeremy Corbyna, uważana była za „niewybieralną”, z wynikiem 18 proc.. Następnie Liberalni Demokraci, którzy jeszcze rok temu cieszyli się zaledwie 9 proc. poparcia, a dziś osiągnęli aż 17 proc.. Tak więc partia rządząca znalazła się dopiero na czwartym miejscu, z wynikiem 8 do 12 proc., czując na plecach oddech Zielonych, którzy dotąd mają w Izbie Gmin tylko jednego posła. I tak to w ciągu trzech lat udało się pani premier nie tylko podzielić swoja partię, ale i pozbawić ją siły, wiary w siebie i dobrej reputacji, na Wyspach i poza nimi. Przyczyna druga podania się premier do dymisji, to czwartkowa rebelia w szeregach rządowych – do dymisji podała się najpierw przewodnicząca Izby Gmin Andrea Leadsome oraz sześciu senior ministers, m.in. minister spraw zagranicznych Jeremy Hunt i spraw wewnętrznych Sajid Javid. W sumie w ciągu ostatniego roku z rządu odeszło ponad dwudziestu ministrów i podsekretarzy stanu. To swoisty rekord, bo dotąd do pozbawienia teki premiera wystarczyła rezygnacja kilku ministrów.
I tak Theresa May okazała się trzecim w rankingu – sir Alec Douglas–Home i sir Anthony Eden – najkrócej urzędującym premierem. Trzeci faktor, to zapowiedziane na piątek spotkanie z szefem bardzo opiniotwórczej grupy Tory 1922 Committee, sir Grahamem Bradym, który zamierzał zaoferować pani premier alternatywę – albo ogłosi termin swojego odejścia, albo Komitet uruchamia procedurę kolejnego votum nieufności. Dwa miesiące temu w Izbie Gmin głosowano wprawdzie nad pozbyciem się Theresy May, ale nie uzyskano dostatecznej liczby głosów, aby to uczynić. W normalnym trybie procedurę tę można byłoby uruchomić dopiero za rok, ale Tory 1922 Committee ma kompetencje aby w określonych warunkach podjąć ją wcześniej. Zabrakło sojuszników, popularność premier na wysokości 17 proc., w istocie Theresa May przez te trzy lata ciężko pracowała, aby postawić się w sytuacji bez wyjścia. Jeśli powiem, że ostatnio próbowała negocjować z szefem opozycji Jeremy Corbynem, który ma dokładnie przeciwny program niż torysi, widać rozmiary i niekompetencji i desperacji.
Co dalej? Wczoraj królowa Elżbieta II została powiadomiona o decyzji premier May. Wiadomo, że pani premier pozostanie na stanowisku szefa partii do 7 czerwca, a premierem – do wyboru następnego szefa rady ministrów, czyli do końca lipca. Nikt prócz Jeremy Corbyna nie mówi tymczasem o rozpisaniu nowych wyborów parlamentarnych. Oczywiście, torysi, ze swoimi 12-8 punktami sondażowymi, milczą na ten temat jak zaklęci. Natomiast procedura wyboru premiera jest dwustopniowa: najpierw parlament wybiera dwóch kandydatów, a następnie „konkurs piękności”, czyli 125 tys. członków Partii Konserwatywnej głosuje na najlepszego ich zdaniem aspiranta na premiera. Kandydatów jest już dziś co niemiara. Na pierwszym miejscu w rankingu znajduje się Boris Johnson – któremu trzy lata temu zaoferowano fotel premiera, ale, jak mówią Anglicy, „dostał zimnych nóg” i nie przyjął honoru. Dziś już zadeklarował swoją wolę i potwierdził kandydaturę. Kolejny na liście jest były minister ds. Brexitu Dominic Raab, aktualny minister ds. środowiska Michael Gove i była przewodnicząca Izby Gmin Andrea Leadsome.
Tymczasem kryzys rządowy trwa. Rozmiary klęski Partii Konserwatywnej i zwycięstwa Brexit Party Nigela Farage’a zobaczymy w poniedziałek rano. W końcu lipca nowy premier stanie dokładnie przed tym samym dylematem, co poprzedni. A po wodach Tamizy nadal pływają łodzie, motorówki i statki z wielkimi banerami „In!” i „Leave!”, zostajemy lub wychodzimy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/448165-theresa-may-odchodzi-czyli-koniec-pewnej-epoki