Kilka dni temu w Tallinie zaprzysiężony został nowy rząd. Na jego powstanie trzeba było czekać niemal dwa miesiące, jakie minęły od wyborów parlamentarnych, ponieważ długo ciągnęły się negocjacje między liderami formacji. W pierwszej fazie rozmów zwycięska liberalna Partia Reform, która zdobyła 34 miejsca w 101-osobowym Riigikogu, nie zdołała w ciągu trzech tygodni skonstruować koalicji rządowej. W związku z tym zadanie utworzenia nowego gabinetu przypadło dwóm innym ugrupowaniom, które rozpoczęły negocjacje w sprawie przyszłego gabinetu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że trudno w Estonii o większych wrogów ideowych niż właśnie obie te grupy.
Z jednej strony mamy socjaldemokratyczną Partię Centrum, która jest polityczną reprezentacją mniejszości rosyjskiej, stanowiącej 25 proc. populacji państwa (zdobyła 26 mandatów), z drugiej zaś nacjonalistyczną i antyrosyjską EKRE – Konserwatywną Partię Ludową Estonii (wprowadziła do sejmu 19 posłów). Między obu ugrupowaniami zawsze iskrzyło. Lider narodowców Mart Helme jeszcze niedawno żalił się, że podczas ulicznych walk z Rosjanami w trakcie tzw. „brązowej nocy” w 2007 roku udało mu się „uderzyć kijem tylko jednego kacapa, dzięki czemu jednak ten dzień nie był stracony”.
Komentatorzy przyjęli negocjacje ze zdziwieniem, tym bardziej, że w czasie kampanii wyborczej wszystkie partie deklarowały, że nie będą prowadzić żadnych rozmów o stworzeniu przyszłego rządu z „prawicowymi radykałami” z EKRE. Jako pierwsi wyłamali się prorosyjscy socjaldemokraci. Dlaczego? W koalicji z Partią Reform byliby skazani na odgrywanie roli „młodszego brata”, natomiast w aliansie z nacjonalistami to oni zdominowaliby obóz władzy i objęli fotel premiera. Nie przeliczyli się. Dzięki temu na czele gabinetu stanął ich lider – Juri Ratas.
Dla narodowców egzotyczny sojusz stanowił z kolei możliwość przełamania izolacji i wejścia do rządu. Dlatego mimo swej rusofobii sprzymierzyli się z partią prorosyjską. Dzięki temu uzyskali kontrolę nad pięcioma resortami, w tym m.in. ministerstwem spraw wewnętrznych, którym zaczął kierować – w randze pierwszego wicepremiera – wspomniany Mart Helme.
Obie partie wspólnie miały jednak zbyt mało głosów w sejmie, by stworzyć większość, dlatego doprosiły do koalicji trzeciego partnera – chadecką partię Pro Patria (Isamaa) posiadającą 12 posłów. Choć zdobyła ona najmniej mandatów, to jednak jako „języczek u wagi” będzie odgrywać w przyszłym rządzie o wiele większą rolę niż wynikałoby to z wyborczej arytmetyki.
Sformowanie nowej koalicji rządowej spotkało się już z pierwszymi negatywnymi komentarzami poza granicami Estonii, zwłaszcza w Niemczech, które zawsze bacznie obserwują wydarzenia w Europie Wschodniej i starają się trzymać rękę na pulsie. Tamtejsi eksperci i publicyści wyrazili żal z powodu dojścia do władzy w Tallinie rasistów, ksenofobów, homofobów, a nawet neonazistów. Ich zdaniem kraj, który do tej pory jawił się jako wzorowy uczeń transformacji ustrojowej, nagle zaczął prowadzić niebezpieczną zabawę z ogniem.
Nie obyło się bez incydentów podczas zaprzysiężenia rządu. Prezydent Kersti Kaljulaid wyszła demonstracyjnie z sali, kiedy przysięgę składał minister handlu wewnętrznego i cyfryzacji Marti Kuuzik z EKRE. W ten sposób zaprotestowała ona przeciw nominacji polityka oskarżonego przez media o przemoc domową. Dwa dni później został on zmuszony do dymisji.
Zaraz potem podczas konferencji prasowej wicepremier Mart Helme nazwał prezydent Kaljulaid „niezrównoważoną emocjonalnie kobietą”, która nie jest w stanie poradzić sobie z własnymi emocjami po przeczytaniu informacji w tabloidzie. Lider EKRE wyraził wobec tego wątpliwość, czy będzie ona w stanie poradzić sobie w sytuacjach naprawdę kryzysowych.
Sprawa Kuuzika na początku jawiła się jako pierwsza wizerunkowa klęska nowego gabinetu. Mart Helme postanowił przekuć ją jednak w zwycięstwo. Podczas kolejnej konferencji prasowej oświadczył, że prezydent Kersti Kaljulaid spełniła marzenie całej ludzkości, ponieważ posiadła niezwykłą umiejętność podróżowania w czasie, dzięki czemu w Estonii dokonał się technologiczny skok, z którego dobrodziejstw skorzysta wkrótce cały świat. Minister spraw wewnętrznych skomentował w ten sposób fakt, że oburzona prezydent wyszła z sali dokładnie o godzinie 15.26, podczas gdy informacja o stosowaniu przemocy przez Kuuzika została upubliczniona po raz pierwszy na portalu Eesti Ekspress dopiero o godzinie 15.38 (a więc dwanaście minut później).
Jak potoczą się losy politycznego małżeństwa rusofobów z rusofilami, trudno powiedzieć. Miodowy miesiąc jeszcze przed nami. Jedno jest pewne: w najbliższym czasie w Tallinie nie będzie nudno.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/445131-estonia-rusofile-z-rusofobami-najdziwniejsza-koalicja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.