Do użytku na ziemi, wodzie i w powietrzu nadaje się mniej niż połowa wyposażenia Bundeswehry, alarmują niemieckie media. Nic jednak nie wskazuje na to, żeby miało się coś zmienić. Najbogatszy kraj UE, któremu marzy się euroarmia i obronne uniezależnienie… Europy od USA, staje się najmniej wiarygodnym sojusznikiem w NATO.
„Blamaż Bundeswehry - wszystko złom”, zatytułował swój komentarz z początku tego roku na temat stanu niemieckich sił zbrojnych bulwarowy „Bild” - o nie nadających się do wykorzystania, rdzewiejących czołgach, o łodziach podwodnych niezdolnych do zanurzenia, o uziemionych samolotach, braku amunicji, a nawet podstawowego wyposażenia dla żołnierzy, z kamizelkami ochronnymi i mundurami włącznie… Dotkliwe niedofinansowanie armii wytknął Niemcom w ostrych słowach prezydent USA Donald Trump. Jak wyłuszczył na marginesie ubiegłorocznego szczytu NATO w Brukseli:
„To przykre, że gdy Niemcy zawierają ogromne umowy z Rosją dotyczące ropy i gazu, USA mają je chronić przed Rosją. (…) Chronimy Niemcy, chronimy Francję, chronimy te wszystkie kraje, a one zawierają umowy na rurociągi z Rosji, wpłacając do jej skarbca miliardy dolarów. Nie, po prostu sprawiacie, że Rosja jest bogatsza. Niemcy to zakładnik Rosji, pozbyli się elektrowni węglowych, elektrowni atomowych, biorą ogromne ilości ropy i gazu z Rosji. To coś, czemu trzeba się przyjrzeć, to coś bardzo nieodpowiedniego”
— grzmiał Trump. Taki tekst nie mógł się podobać politykom w Berlinie, ale co prawda, to prawda. O wspólne interesy energetyczne i zapewnienie niemiecko-rosyjskiego monopolu na dostawy gazu zabiega z chadecką kanclerz ręka w rękę były, lewicowy kanclerz Gerhard Schroeder, po utracie tego urzędu prominentny lobbysta, szef gremium akcjonariuszy spółek Nord Stream i Nord Stream 2, na „etacie” Gazpromu. Ale nawet tak bezpardonowa krytyka Trumpa za lekceważenie sojuszniczych zobowiązań przez Niemców zdaje się na niewiele. Jeśli oprzeć się na najnowszym oświadczeniu kanclerz Angeli Merkel, jej gabinet ani myśli o spełnieniu wymogów Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Nie ma w tym twierdzeniu przesady, tak pod względem politycznym jak i technicznym. Lodowaty klimat na transatlantyckim moście między Berlinem a Waszyngtonem jest tajemnicą poliszynela, zaś o gotowości bojowej niemieckich sił zbrojnych najlepiej świadczy sytuacja z poligonu w Monasterze (Muenster), gdy półtora roku temu do uruchomienia na ćwiczeniach nadawało się 48 ze 176 czołgów. Jak pokpiwał „Bild”, sprawnych jest mniej łodzi podwodnych niż jest wiceadmirałów w marynarce wojennej. Podczas jednej z inspekcji minister obrony Ursula von der Leyen wyznała, że „bardzo martwi” ten stan rzeczy…, i to by było na tyle.
Kanclerz Merkel oznajmiła właśnie triumfalnie, że rząd zamierza zwiększyć fundusz na potrzeby armii. Brzmi obiecująco, niewiele jednak znaczy, bowiem - zgodnie z jej zapowiedzią - budżet obronny ma „osiągnąć poziom”… 1,5 proc. produktu krajowego brutto do 2024 roku. Dla przypomnienia, państwa członkowskie NATO zobowiązały się przeznaczać na cele obronne 2 proc. PKB. Obecnie Niemcy wydają na armię zaledwie 1,35 proc. Jak na ironię, kanclerz podkreśliła, że osobiście gwarantuje owe… półtora procent za… pięć lat. Troszkę śmiesznie, troszkę strasznie. Sekretarzowi generalnemu NATO Jensowi Stoltenbergowi akurat nie do śmiechu: „Niemcy muszą wywiązać się ze zobowiązań!”, upomniał, i to by było na tyle. Można rzec, musi to na Rusi…
Berliński ekspert polityki zagranicznej i obronnej Jan Techau nie zostawił w wywiadzie dla „New York Timesa” na obietnicy pani kanclerz suchej nitki: „Najpierw zobowiązujemy się do 2 proc., ale nie myślimy o tym poważnie, potem mówimy o 1,5 proc. i nawet tego nie dotrzymujemy…”. W obozie samych chadeków trwa kłótnia, czy rząd Merkel już stracił wiarygodność, czy ją traci. Gadu, gadu… Dociekliwy „Bild” zajrzał na internetowe strony niemieckiego przedstawicielstwa w NATO i ze zdziwieniem odkrył, że zniknęło z nich zobowiązanie do przeznaczania 2 proc. PKB na cele obronne, podjęte przez państwa członkowskie sojuszu w 2014 r. w walijskim Newport, de facto po rosyjskiej agresji na Ukrainie. Sprawdziłem i ja, nie znalazłem… W kwestii formalnej, wydatki Niemiec na własną armię wzrosły od 2013 r. do dziś o… 9,9 mld euro, co nie pokrywa jej potrzeb, a wręcz przyczynia się do dalszej degradacji jej siły i sprawności bojowej.
Czy w tym kontekście należy popierać niemiecko-francuską ideę powołania euroarmii? Jak najbardziej! Popierać, i to głośno popierać, choćby tylko po to, żeby nie narazić się na zarzuty Berlina i Paryża (do tego są zawsze gotowi), o antyeuropejskość naszego kraju. Poparcie nic nie kosztuje. Szanse na powstanie euroarmii są dokładnie takie, jak niemiecka realizacja słownego zobowiązania wobec NATO z Newport. Ot, taki jednonożny sojusznik w trybie bardzo warunkowym…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/439250-niemcy-jednonozny-czlonek-nato
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.