Gdy Benito Mussolini wypowiedział Francji wojnę w 1940 roku, tuż po tym jak Niemcy zajęli Paryż, francuski ambasador André François-Poncet, zanim w pośpiechu opuścił Rzym, oskarżył Włochy o to, że „wbiły Francji nóż w plecy”. To było niemal 80 lat temu i od tego czasu relacje między Francją a Włochami – choć nie pozbawione okazyjnych sporów – układały się poprawnie. Dwa tygodnie temu jednak Paryż znów postanowił odwołać swojego ambasadora. Także i tym razem przyczyną była wojna, tyle, że wojna słów, która sięgnęła zenitu gdy lider współrządzącego Włochami Ruchu Pięciu Gwiazd Luigi Di Maio spotkał się w Paryżu z przedstawicielami tzw. „żółtych kamizelek”, które od miesięcy protestują przeciwko polityce prezydenta Francji Emmanuela Macrona i domagają się jego dymisji. Lista wzajemnych żalów jest jednak o wiele dłuższa. Francuski MSZ zadeklarował wręcz, że stosunki między oboma krajami są „w najgorszym kryzysie od czasów II wojny światowej”.
Kto sieje wiatr
Czego nikt nie chce jednak przyznać nad Sekwaną to to, że Macron sam rozpętał awanturę z Rzymem, stawiając siebie w roli obrońcy liberalnej demokracji na starym kontynencie i porównując nowe eurosceptyczne partie, jak te współtworzące koalicję rządzącą nad Tybrem, do „trądu”. Jak wielokrotnie podkreślał w Europie są tylko dwa rodzaje polityków – postępowcy jak on sam oraz populiści jak Di Maio oraz lider Ligi Północnej i szef MSW Włoch Matteo Salvini. Ci ostatni wyrastają jego zdaniem ostatnio jak „grzyby po deszczu”, nawet tam gdzie „myśleliśmy, że już nie wrócą”. „Oni widzą we mnie swojego wroga i mają rację”- zadeklarował Macron tuż po tym jak wygrał wybory prezydenckie nad Sekwaną, dzięki kampanii opartej na antagonizmie między nim a „wrogami europejskiego status quo”, jak premier Węgier Viktor Orban. Utworzenie nowego rządu koalicyjnego z Ruchu Pięciu Gwiazd i Ligi Północnej w maju ubiegłego roku Macron określił jako „nieszczęście”. A kto sieje wiatr, ten zbiera jak wiadomo burzę. Francuski prezydent stał się ulubionym celem ataków zarówno di Maio jak i Salviniego, a spór tylko się zaostrzył wraz z rozpoczęciem kampanii przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Główną kością niezgody jest imigracja. Rzym ma Francuzom za złe, że bez jego zgody deportują nielegalnych imigrantów do Włoch, przerzucając ich nocą przez granice, oraz to, że – jak przekonują politycy włoskiej koalicji – w 2011 r. „bez ważnej przyczyny” rozpętali konflikt w Libii w celu obalenia Muammara Kaddafiego w toku Arabskiej Wiosny, za co cenę „płacą dziś głownie Włosi”, bo są zalewani imigrantami z Afryki. Polityk Ruchu Pięciu Gwiazd Alessandro di Battista domagał się za to od Macrona przeprosin, w czasie programu na żywo we włoskiej telewizji. Inni włoscy politycy mu wtórowali nazywając francuskiego prezydenta „popijającym szampana Napoleonem” oraz „nieznośnym gadułą”. Francuzi zaś zarzucają Rzymowi, że wysyła nielegalnych imigrantów z Sycylii i wyspy Lampedusa dalej nad Sekwanę, łamiąc umowę Dublińską. Gdy latem 2018 r. toczył się w Unii Europejskiej spór o działalność organizacji pozarządowych na Morzu Śródziemnym i Włochy odmówiły przyjęcia 600 nielegalnych imigrantów ze statku Aquarius francuski prezydent zarzucił władzom w Rzymie „brak odpowiedzialności” oraz „cynizm”. W odpowiedzi włoski MSZ wezwał francuskiego ambasadora na dywanik informując go, że „tu nad Tybrem nie potrzebujemy zakłamanych pouczeń” od europejskich partnerów. „Prezydent Francji traktuje uchodźców jak bestie. Mam nadzieję, że Francuzi szybko pozbędą się tak fatalnego przywódcy” – napisał Salvini na Twitterze. Francuski prezydent odparł na to, że polityka Włoch „wywołuje u niego mdłości”.
Prowokacje i twarde interesy
Jak twierdzi dziennik „Le Monde” francuski prezydent, chcąc uniknąć dalszej eskalacji, nakazał swoim ministrom nie reagować na prowokacje płynące z Rzymu. A minister ds. europejskich Nathalie Loiseau zaznaczyła, że Paryż nie zamierza konkurować z Włochami o to, „kto jest głupszy”. Łatwo powiedzieć, trudno wykonać jak się okazało, bowiem gdy Di Maio zadeklarował, że to Francja jest winna kryzysu imigracyjnego, i tysięcy utonięć na Morzu Śródziemnym bo do dziś utrzymuje kolonie w Afryce, które drenuje z zasobów, francuskie MSZ zareagował ostro, nazywając wypowiedzi wicepremiera Włoch „wrogim i nieuzasadnionym”. Czarę goryczy zaś przelała wizyta Di Maio na początku lutego w podparyskim Montargis, gdzie odbył rozmowy z przedstawicielami tzw. żółtych kamizelek. Towarzyszył mu Di Battista, jeden z przywódców Ruchu Pięciu Gwiazd. Paryż odebrał to jako próbę ingerencji w wewnętrzną politykę Francji i „zagrożenie dla bezpieczeństwa wewnętrznego”. Oraz za obrazę majestatu oczywiście, bowiem Di Maio nie omieszkał przy tej okazji wspomnieć o „wietrze przemian, który przekroczył Alpy”. Nowa wojna galijska – jak nazywają ją francuskie media – osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Francja wycofała swojego ambasadora na konsultacje. Komu się wydaje, że w tym wszystkim chodzi tylko o kwestie ideologiczne – przedstawiciele dwóch wrogich obozów zwalczający się nawzajem – myli się. W tle są oczywiście także twarde interesy, wokół których pojawiały się napięcia już wówczas, gdy gospodarzem Pałacu Elizejskiego nie był Macron, a o istnieniu Di Maio czy Salvini jeszcze nikt nawet nie słyszał. W 2008 roku Air France-KLM wycofał ofertę kupna bliskiej bankructwa włoskiej linii lotniczej Alitalia, uniemożliwiając tym samym powstanie wspólnego francusko-włoskiego przewoźnika. Ówczesny premier Silvio Berlusconi osobiście zablokował deal, tłumacząc to potrzebą ochrony rodzimego biznesu. Alitalia została wprawdzie następnie sprywatyzowana, ale do dziś przynosi wyłącznie straty. Teraz znów toczą się rozmowy w sprawie przejęcia przez Francuzów 20 proc. udziałów w spółce, ale entuzjazm Air France, jak twierdzi dziennik „Il Sole 24 Ore” znacznie zmalał wobec politycznej wojny na górze. Francuzi zaś długo bronili się przed przejęciem połowy udziałów we francuskiej stoczni STX France w Saint Nazaire przez włoską grupę Fincantieri. Macron w lipcu 2017 r. nawet przejściowo znacjonalizował stocznię, aby nie trafiła w obce ręce. W końcu się jednak ugiął i deal został sfinalizowana w sierpniu u.r. Jednak tarcia między Paryżem a Rzymem mogą negatywnie wpłynąć na współpracę pomiędzy francuskim Naval Group a włoską spółką. Podobnie jak traktat z Akwizgrany, zawarty w styczniu między Francją a Niemcami, który wymierzony jest m.in. w populistyczne rządy w Europie, na czele z rządem Włoch i jego wicepremierem Matteo Salvinim. Paryż i Rzym od jakiegoś czasu prowadzą rozmowy nad francusko-włoskim sojuszem wojskowego przemysłu stoczniowego. Teraz mogą one stanąć w miejscu. A Paryż może do współpracy w tej dziedzinie wybrać Londyn zamiast Rzymu.
Spór o kolej i Libię
Kolejnym powodem napięć jest już rozpoczęta już budowa linii kolei szybkich prędkości na trasie Turyn–Lyon. A raczej planowany na 56 km długości tunel pod Alpami. Nowy odcinek kolejowy ma być uzupełnieniem europejskiej siatki szybkich połączeń i stać się kluczowym elementem wspólnego rynku. Tyle, że Ruch Pięciu Gwiazd jest przeciwny budowie trasy, i obiecał sowim wyborcom, że ją zatrzyma. „Kto chce w ogóle jeździć do Lyonu?” – pytał ostatnio, pogardliwie minister infrastruktury Włoch Danilo Toninelli. Jego zdaniem projekt może kosztować nawet 25 mld euro, o wiele więcej niż pierwotnie zakładano. Jak twierdzi przyniesie on same straty, i to mimo iż Unia Europejska jest gotowa pokryć nawet połowę kosztów budowy. To jednak niejedyna kość niezgody między oboma krajami. Włoskie i francuskie koncerny naftowe Total oraz Eni konkurują ze sobą o kontrolę nad polami naftowymi i gazowymi w Libii, co stanowi podłoże sporu o imigrantów. Tak w maju 2018 r. Macron zwołał szczyt ws. Libii, zapraszając na niego m.in. premiera tymczasowego rządu w Trypolisie Fayeza al-Sarraja, i to w chwili gdy w Rzymie tworzyła się koalicja rządząca. Włochy nie były więc w stanie wysłać tam swojego przedstawiciela. Włosi odebrali to jako afront, w końcu Libia była niegdyś ich kolonią, więc w grudniu Salvini zwołał własny szczyt ws. Libii w Palermo. Włoski koncern Eno kontroluje obecnie prawie połowę pół naftowych i gazowych w Libii, Francuzi ok. 10 proc., ale chcą więcej. Total nabył niedawno udziały w polu naftowym Waha koło Sirty, miasta rodzinnego Kaddafiego. Nie da się też ukryć, że zarówno Macron jak i Di Maio oraz Salvini nakręcają negatywne emocje na użytek czysto wewnętrzny. Partia prezydenta Francji „La Republique en Marche” prezentuje się w kampanii przed wyborami do Europarlamentu jako jedyna siłą, która może powstrzymać populistów. Im straszniejsi ci populiści, im większy spór, tym lepiej. Ruch Pięciu Gwiazd zaś zmaga się z malejącym poparciem nad Tybrem, w wyborach samorządowych w prowincji Abruzja w centralnej części półwyspu Apenińskiego partia Di Maio poniosła 10 lutego dotkliwe straty, uzyskała zaledwie 19 proc. głosów (40 proc. w 2014 r.). Zyskała za to koalicyjna Liga otrzymując aż 27 proc. głosów. Według sondaży Ligę popiera 38,5 proc. Włochów a Ruch Pięciu Gwiazd tylko 24 proc. Stwarza to nierównowagę we włoskiej koalicji rządzącej. Tym bardziej iż prawicowa Liga i lewicowy Ruch będą startowały w eurowyborach po przeciwnych stronach barykady. Do tego dochodzą kontrowersje wokół planów reform włoskiego rządu. Dziesiątki tysięcy związkowców protestowało 11 lutego w Rzymie domagając się państwowych inwestycji oraz stworzenia miejsc pracy w kraju, gdzie bezrobocie utrzymuje się na poziomie 10 proc.
Co wolno wojewodzie
Bardziej odważne reformy, które Liga i Ruch zresztą obiecały Włochom, uniemożliwia jednak na razie Bruksela. Włoski PKB kurczył się przez dwa ostatnie kwartały. To znaczy, że gospodarka wpadła w recesję. Jednym z powodów jest spór z Unią Europejską o włoski budżet. Salvini i Di Maio chcieli zwiększyć deficyt do 2,4 proc., ale Bruksela zakwestionowała możliwość sfinansowania takiego deficytu, gdy dług publiczny wynosi 131 proc. PKB. Rzym poczuł się niesprawiedliwie potraktowany, szczególnie wobec Francji, która regularnie łamie reguły z Maastricht i przekracza próg 3 proc. deficytu, ale nigdy, jak stwierdził gorzko Salvini, nie jest za to karana. Także i w tym roku Francja będzie miała deficyt przekraczający 3 proc. PKB. Te podwójne standardy stosowane przez Unię rozsierdziły Włochów. „Wrogowie Europy, którzy zabarykadowali się w brukselskim bunkrze” - mówił o Komisji Europejskiej Salvini. Rzym, w szczególności Ruch Pięciu Gwiazd, potrzebuje więc pilnie sukcesów. Takim sukcesem byłby dobry wynik w eurowyborach. Do Maio chciałby stworzyć własną frakcję w PE, do której zamierza wciągnąć francuskie żółte kamizelki, które pracują obecnie nad własną listą wyborczą. Stąd wizyta w podparyskim Morangis. To jest także powodem dlaczego relacje na linii Paryż – Rzym się w najbliższym czasie raczej nie poprawią. Nie pozwala na to logika elektoralna, no i ewidentna rozbieżność ideowa. W końcu pogorszenie stosunków włosko-francuskich nakłada się na rozłam polityczny, jaki dzieli Unię Europejską. Dziwi natomiast tak ostra reakcja Macrona na spotkanie lidera Ligi z żółtymi kamizelkami. Ingerowanie w wewnętrzne sprawy innych państw nie jest przecież na naszym kontynencie niczym nowym. Politycy „starej Europy” pozwalają sobie na to regularnie. Macron skomentował rządy PiS słowami: „Polacy zasługują na więcej”, a działacze KOD, którzy przecież otwarcie nawoływali do obalenia rządu nad Wisłą, nie raz gościli za Odrą, na imprezach organizowanych przez niemieckie fundacje, finansowane z budżetu państwa. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Najwyraźniej tak zwani „populiści” odrobili lekcję i stosują teraz tą samą metodę. I elitom starej Unii nie pozostaje chyba nic innego niż się do tego przyzwyczaić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/434300-francja-kontra-wlochy-czyli-bitwa-o-dusze-europy