Jak poinformowano w Białym Domu, Donald Trump uznał lidera opozycji w Wenezueli Juana Guaidó prezydentem tego latynoskiego kraju. To bardzo niebezpieczny precedens, który może podważać zasadę, że o legalności władzy mogą przesądzać jedynie demokratyczne wybory.
Guaidó stoi na czele opozycji protestującej przeciwko dyktatorskim rządom Nicolasa Maduro, które doprowadziły Wenezuelę na skraj katastrofy. Wenezuela, potencjalnie bardzo bogaty kraj, posiadający wielkie złoża ropy naftowej, jest dziś zrujnowanym gospodarczo państwem, którym wstrząsają nieustanne zamieszki i demonstracje zdesperowanej ludności. W kraju szaleje hiperinflacja, rozpaczliwie brakuje nawet podstawowych produktów żywnościowych i lekarstw, co zmusiło już do emigracji 3 miliony Wenezuelczyków. Odizolowany od świata reżim znajduje wsparcie jedynie u takich partnerów jak Rosja, Białoruś, Kuba czy Boliwia.
Opozycja pod przywództwem 35-letniego prawnika Juana Guaidó zwołała parlament (w którym ma większość w odróżnieniu od powołanej w 2017 roku „konkurencyjnej” reżimowej Konstytuanty) i wezwała funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa do przejścia na stronę przeciwników dyktatury, obiecując im w zamian amnestię. W trakcie obrad parlamentu Guaidó został uznany przez opozycję „tymczasowym prezydentem” do czasu ogłoszenia nowych demokratycznych wyborów. Trudno odmówić mu społecznego poparcia, choć – jak informują media – równolegle z protestami opozycji odbywają się również demonstracje zwolenników dyktatury. Nie jest też jasne, jak ostatecznie zareaguje wojsko oraz siły bezpieczeństwa. Wydaje się jednak, że „proklamacja” Guaidó ma doprowadzić do przesilenia i wywołać ferment wśród mundurowych. Tym bardziej, że po stronie „tymczasowego prezydenta” opowiedział się Donald Trump, a w ślad za nim idą już inne rządy (m.in. Kanada, Brazylia, Argentyna). Na razie Nicolas Maduro zerwał stosunki dyplomatyczne z USA, dając dyplomatom amerykańskim 72 godziny na opuszczenie Wenezueli.
Jednak pomimo uzasadnionych argumentów przemawiających za wsparciem opozycji, ruch Donalda Trumpa wydaje się przedwczesny. W ten sposób tworzy się bowiem niebezpieczny precedens, podważający zasadę, że o legalności władzy mogą przesądzać jedynie demokratyczne wybory. Każda inna droga jest ryzykownym pójściem na skróty. To prawda, że Maduro jest dyktatorem i nie posiada demokratycznego mandatu. Jednak ta zasada dotyczy tak samo Maduro jak i – na razie – Guaidó, który prezydenckich wyborów jeszcze nie wygrał. Można uznać, że reżim jest nielegalny, ale dokładnie na tej samej zasadzie i lider opozycji w roli prezydenta pozostaje dziś „nielegalny”. Zadaniem społeczności międzynarodowej powinna więc być presja na reżim (i najlepiej doprowadzenie go do upadku) oraz pomoc w doprowadzeniu do uczciwych wyborów prezydenckich. Wtedy lider opozycji – jeśli wygra – uzyska mandat do legalnego przejęcia władzy.
Omijanie lub odrzucanie demokratycznej procedury, nawet w dobrej wierze, podważa sens demokracji jako takiej. W Polsce, gdzie od 2015 roku część sił politycznych kontestuje niekorzystny dla siebie werdykt wyborczy, powinniśmy być na to szczególnie wyczuleni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/430864-trump-idzie-na-skroty-grozny-precedens-w-wenezueli
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.