Niemcy i Francja podpisały dziś nowy traktat o pryzjaźni. Zarówno kanclerz Angela Merkel jak i prezydent Emmanuel Macron podkreślili jego znaczenie w czasach „rosnącego nacjonalizmu i populizmu” na starym kontynencie. Podpisanie traktatu w ratuszu w Akwizgranie uświetniło wystąpienie przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska, który apelował do sygnatariuszy, by pracowali nad wzmocnieniem europejskiej wspólnoty. Przestrzegał też przed utratą wiary w sens idei europejskiej. Gdzieś nad salą unosił się duch Karola Wielkiego. Tyle tylko, że zawartość traktatu nie dorasta do wzniosłej inscenizacji jego podpisania.
Takie traktaty – jak słusznie zauważa dziennikarz „Die Welt” Robin Alexander – zawiera się by zakończyć wrogość lub wznieść partnerstwo na nowy poziom. Ani jedno ani drugie nie ma w tym wypadku miejsca. Gdy de Gaulle i Adenauer podpisywali pierwszy Traktat Elizejski w 1963 roku chodziło im o pojednanie po wojnie. Nowy – anno domini 2019 -miał stanowić podstawę do stworzenia „nowej Europy”. Bardziej zintegrowanej, o której Macron mówił z wielką pasją na paryskiej Sorbonie, i której motorem miały być Francja i Niemcy. I w tym sęk. Nie da się bowiem ukryć, że stronie francuskiej zdecydowanie bardziej zależało na tym niż niemieckiej. Już w lipcu 2016 roku francuski ekonomista Alain Minc domagał się na łamach dziennika „Le Monde” zdefiniowania na nowo relacji między Paryżem a Berlinem. Jak twierdzi Minc to on podsunął prezydentowi Francji ten pomysł i „Macron się nim zachwycił”.
No bo co innego mu pozostało? Większość propozycji zmian funkcjonowania strefy euro, które Macron złożył, jak stworzenie oddzielnego budżetu Eurostrefy w wysokości setek miliardów euro, zostało w Berlinie przyjętych bardziej niż chłodnie. Jedyne, do czego udało mu się na razie przekonać Merkel, to stworzenie niemiecko-francuskiej grupy roboczej zajmującej się projektem zmian w UE. Przez pierwsze pół roku Berlin nawet nie raczył odpowiedzieć na pomysły płynące z Paryża zasłaniając się wewnętrznym politycznym kryzysem i trudnościami w utworzeniu koalicji. Traktat Elizejski 2.o – jak go nazywają francuskie media – to więc coś w rodzaju nagrody pocieszenia, czyli 16 stron naszpikowanych chęcią pogłębiania tego i owego, czy zbliżenia w tej lub innej dziedzinie. Konkretów brak, a pogłębienie i umocnienie dotyczy głownie współpracy transgranicznej, wymiany młodzieży i nauki języków: niemieckiego we Francji i francuskiego w Niemczech.
Zapisy o współpracy gospodarczej czy ujednoliconej podstawie opodatkowania dla przedsiębiorstw to zaś nowa odsłona starych pomysłów z czasów prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego. Wówczas nie udało się ich wprowadzić w życie, i nie ma żadnych powodów dla których teraz miało by się to udać. W skrócie: oba kraje zbyt wiele różni. Od polityki gospodarczej po militarną. Merkel za wzór zarządzania państwem stawia szwabską gospodynię, a Macron w dobrej francuskiej tradycji wydaje pieniądze, których nie ma. Francja znów nie dotrzyma kryteriów z Maastricht i przekroczy 3-proc. próg deficytu. A Berlin nie chce by rozrzutność Francuzów finansowali niemieccy podatnicy.
Tak więc podpisanie Traktatu Elizejskiego 2.0 należy relegować do sfery symboliki. Dwóch mocno osłabionych przywódców – jeden borykający się z protestami tzw. „żółtych kamizelek”, a drugi zmierzający w kierunku końca swej politycznej kariery i kanclerstwa – złożyło deklarację dobrej woli. I nic więcej. Francja pozostaje junior partnerem w tym osobliwym i mocno zgrzytającym tandemie, podszytym sporą dawką nieufności. Wspólna polityka zagraniczna UE – jak najbardziej, ale gdy Niemcy zaproponowali by Paryż oddał swoje stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ Brukseli, odpowiedź była jasna: nie ma mowy. Transfer pieniędzy z Północy do zadłużonego Południa, w tym Francji, by miała ona szansę odzyskać silną pozycję w UE, taką jaką mają Niemcy? Co to to nie. Co zrodzi się z tego odnowionego traktatu Elizejskiego nie wiadomo, ale na pewno nie będzie to Unia dwóch prędkości czy francusko-niemiecki dyrektoriat.
Zbyt nieufnie podchodzą do tego szczególnie Francuzi. Podczas gdy Macron i Merkel uśmiechali się do wspólnych zdjęć francuska prawica i żółte kamizelki debatowali w sieci nad tym, czy ten traktat to tylko próba oddania Alzacji w ręce Niemiec czy całkowite poddanie Francji dyktatowi Berlina.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/430721-nowy-traktat-elizejski-czyli-wiele-halasu-o-nic