Kilka miesięcy temu opisywałem w naszym tygodniku zdumiewającą moskiewską aferę: oto dowódca „Rosgwardii”, czyli podległego bezpośrednio Putinowi, najważniejszego wewnątrz kraju zbrojnego ramienia Kremla, generał Wiktor Zołotow, obrzucił inwektywami i… wyzwał na pojedynek działacza antykorupcyjnego, Aleksieja Nawalnego za to, że tenże zarzucił podległej mu formacji praktyki łapówkarskie. Polegające, klasycznie, na bardzo zawyżonych zakupach. Zołotow, dodajmy, to dawny KGB-ista, potem zaufany ochroniarz Jelcyna (chronił go m.in. w czasie puczu Janajewa w 1991 roku), potem przez cały czas prawa („siłowa”) ręka Putina.
Dziś sprawa ma równie zdumiewający ciąg dalszy. Oto do żadnego pojedynku, oczywiście, nie doszło, natomiast Zołotow zaskarżył Nawalnego do sądu. Nie, to nie jest ten zdumiewający element, choć ciekawe, że komendant Rosgwardii, czyli oficer i/lub urzędnik, zarzuca Nawalnemu, że ten zaszkodził jego reputacji jako… przedsiębiorcy. Cóż, taka jest specyfika oficerów i/lub urzędników rosyjskich…
Znacznie ciekawsze jest coś innego. Oto Zołotow złożył pozew przeciw Nawalnemu kilka dni po tym, kiedy prokuratura zawiadomiła, że – na wniosek FSB! – rozpoczyna śledztwo w sprawie korupcji w Rosgwardii. Przy czym – dokładnie w sprawie tych przetargów, które jako korupcyjne określił Nawalny.
Epizod ten trudno rozumieć inaczej, niż jako przejaw zaostrzającej się wojny koterii wewnątrz rosyjskiej władzy. Wojny o kawałki zmniejszającego się – na skutek utrzymywania się niskich cen surowców energetycznych oraz zachodnich sankcji – tortu. Zaś Zołotow, który, stając na czele tworzonej wówczas Rosgwardii odebrał wiele źródeł dochodu i FSB, i MSW, stał się ich wrogiem.
System roznosi na strzępy, bo wojna wewnątrz aparatu – to pierwsza oznaka zbliżającej się katastrofy
— pisze rosyjski bloger el-murid, i trudno nie zadumać się nad tym, czy nie ma trochę racji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/425364-rosja-wojna-miedzy-koteriami