W najnowszym numerze “Sieci” znalazłam kilka artykułów o tym “jak w kilkadziesiąt godzin ambasador USA Georgette Mosbacher zraziła do siebie pół Polski”. Padły pytania, jaki był motyw jej niezręcznego listu do premiera, w co gra i z kim gra? A oto moje pięć groszy, z doświadczeń z pracy w MSZ, kontaktów z ambasadami i ich szefami, czyli „samo życie”.
Widać jasno, że ci z bliższym i praktycznym spojrzeniem na naszą politykę zagraniczną, także z perspektywy lat spędzonych poza Polską, jak Matthew Tyrmand czy moja skromna osoba, prezentują nieco inne spojrzenie na ten mały skandal. Niemniej nie wolno go ignorować, bo sygnalizuje kilka niekorzystnych zjawisk z tego obszaru, o czym trzeba wiedzieć i próbować się z tym zmierzyć. Sekwencja zdarzeń była następująca: pani ambasador, businesswoman i celebrytka ze Wschodniego Wybrzeża, usłyszała od „polskich przyjaciół”, którzy od pierwszego dnia jej akredytacji w Warszawie obsiedli ją jak szarańcza, że oto „pogwałcona została wolność słowa”. Ze TVN, należąca do amerykańskiej grupy Discovery, odsłaniająca kulisy „polskiego faszyzmu”, jest nękana przez instytucje rządowe oraz media konserwatywne. Georgette Mosbacher, stawiająca w dyplomacji pierwsze kroki, zareagowała jak na postępową amerykańską ambasador przystało i szybko zleciła swoim urzędnikom sformułowanie listu do pana premiera, z innymi bowiem wysłannik największego światowego mocarstwa nie rozmawia, nt. „mobbingu amerykańskiej stacji telewizyjnej” oraz „ zagrożeń dziennikarskiej wypowiedzi w Polsce”. Popełniając przy okazji wiele błędów najrozmaitszej natury.
Po pierwsze – proceduralnych, w całości wynikających z ignorancji i braku wiedzy nt. swoich kompetencji. Bo ambasador, to urzędnik państwowy, którego zadaniem jest przekazywać informacje z jego kraju do kraju akredytacji, w tym przypadku Polski, i z Polski do Stanów Zjednoczonych. I nie ma tu najmniejszego marginesu na jej własne oceny czy opinie. Ponadto, jako ambasador, podlega niejako ministrowi spraw zagranicznych, i to do niego list powinien być skierowany. Przesłanie go do premiera Morawieckiego jest sygnałem nadmiernie dobrego samopoczucia pani ambasador, która wyobraziła sobie, że uosabia cały majestat Stanów Zjednoczonych - ale także anachronizmu post-kolonialnego myślenia, od którego zachodnie demokracje dziś się jednak odcinają.
Po drugie, kilka słów na temat samej pani ambasador – i tu zgadzam się z Matthew Tyrmandem, byłym społecznym doradcą MSZ, spławionym ze szkodą dla naszego interesu - że Georgette Mosbacher reprezentuje tę część republikanów, którzy – podobnie jak spory segment brytyjskich konserwatystów – bardzo przejęła się hasłami globalizmu, sloganami „wolności słowa”, stosowanymi przez lewicę tak wybiórczo, że niszczy niezależność wypowiedzi rozmówcy. Cenne są informacje Tyrmanda nt. powiązań Mosbacher, przyjaciółki Davida Zaslowa z CEO Discovery Communication, i lewaka. Słowem, nie mając podstawowej wiedzy o TVN, „fabryki fake newsów”, jej wrogiego stosunku do prezydenta Trumpa, a próbując wesprzeć Davida Zaslowa, dała się wciągnąć w konflikt interesów z własnym prezydentem i jego administracją. Jeżeli ta wieść trafi do Trumpa, powinna dać mu do myślenia. A że Associated Press - znów liberalna lewica, z którą mamy własne porachunki - podobno podała na swoim serwisie, że amerykańska ambasador broni interesów polskiej CNN, powtórzony potem przez New York Timesa i Washington Post, reakcja może nastąpić. Bo też amerykańska CNN bardzo przyczyniła się do chłodnego stosunku prezydenta Trumpa do tamtejszych mediów, i nie bez powodu.
Sprawa trzecia, pani ambasador z całym impetem weszła w buty / no, powiedzmy sobie szpilki od Jimmy Choo / lobbysty, czyli znów brak wiedzy i zrozumienia dla swoich zadań dyplomaty. Jest też i potkniecie nr 4, równie kompromitujące, co poprzednie: zanim zleciła napisanie listu, powinna oczywiście poprosić o informacje na temat profilu TVN. Zna przecież dystans swego prezydenta do mediów, które wciąż próbują wymieść go żelazną miotłą z Białego Domu. Wtedy dowiedziałaby się, że to polska CNN, że od pierwszego dnia kampanii wyborczej Trumpa reprezentuje poglądy swojej amerykańskiej siostrzycy, militancką lewicę, wrogą prezydentowi i generalnie konserwatystom. Ze TVN przez ostatnie dwa i pół roku nie ominęła żadnej okazji, by dołożyć najpierw kandydatowi, a potem prezydentowi, i to w najbardziej niewybredny i brutalny sposób. Ze notorycznie zestawia go z Hitlerem, Stalinem, Putinem – choć sama ma widoczną słabość do komuny - nazywa faszystą, szowinistą i głupcem. Ze i amerykańska i polska CNN nie rozstały się jeszcze z sierpem i młotem, Che Guevarą, Antonio Gramscim i tworzą wspólny front ideowy z Unią Europejską, ONZ, mediami społecznościowymi jak Facebook i Tweeter, agencjami jak Associated Press i organizacjami pozarządowymi jak te Sorosa. Zanim pani ambasador sięgnęła po pióro, powinna te informacje mieć w małym palcu. Inaczej narusza interesy swojego kraju, które powinna chronić – nie mówiąc o gotowym konflikcie z szefem, który dzień w dzień dostaje od swoich oraz zagranicznych mediów baty, i pewnie nie bardzo mu się podoba, że nominowana przez niego ambasador wsparła drugą stronę sporu. Może nie znał lub nie docenił środowisk biznesowych, z których Georgette Mosbacher się wywodzi? Przecież ogromna część międzynarodowego biznesu i wielkich korporacji zwalcza Trumpa jak epidemię eboli!
I jeszcze jedno. Wszyscy znamy zjawisko „deep state”, „głębokie państwo”, co znaczy niejawne, ukryte mechanizmy toczące boje z demokratycznie wybranymi najwyższymi władzami państwa. Ambasady, to także teren wojny ideologicznej, tyle że niejako „importowanej”. Ja sama spotkałam się z takim zjawiskiem. Ambasador, reprezentujący pewien rząd konserwatywny, którego celem jest płynna współpraca z Warszawą, zresztą nasz sojusznik, został niejako „otorbiony” przez kilku polskich urzędników ambasady, wrogich obecnemu rządowi polskiemu. Zanim poznano moje poglądy, jako ekspert bywałam częstym gościem ambasady, potem zaproszenia nagle ustały. To jest także przykład „głębokiego państwa”, grożnego dla międzynarodowych relacji Polski z zagranicą.
A teraz wnioski. List Georgette Mosbacher był niezgodny z obowiązującymi konwencjami i protokołem. Brak profesjonalizmu, nikła wiedza o temacie, anachronizm w traktowaniu przez mocarstwa mniejszych państw, którego dziś „już się nie nosi”. Teraz należy jak najszybciej uruchomić MSZ, aranżować kawy/brunche/ lunche i wciągnąć panią ambasador w system informujący o polskiej polityce oraz mediach. Sytuacjach kapitałowych, patrz: niszczący pluralizm naszej prasy niemiecki monopol, ale i profilach politycznych, w tym wskazywać na analogie z relacją prezydent Trump a CNN. A także zaktywizować naszego ambasadora w Waszyngtonie, który ma szansę wyjaśniać prezydentowi, ludziom z administracji Trumpa i mediom skrajne upolitycznienie TVN oraz innych prywatnych polskich mediów. A generalnie, dobrze, że pani ambasador spotkała się z naszą ostrą reakcję, być może dwa razy się zastanowi, nim wyśle, tym razem do ministra spraw zagranicznych, swój kolejny list.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/423942-jeszcze-o-ambasador-usa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.