Gdy w 2014 zaczynała się wojna na Ukrainie i Polskę ogarnęła fala solidarności z tym krajem, Cezary Michalski napisał tekst, w którym zaatakował Ośrodek Studiów Wschodnich. Bo, jak to wprost wyłożył, na strachu przed Rosją wygra PiS, zatrzymanie PiS jest wartością nadrzędną, i dlatego OSW powinno tonować nastroje i w interesie PO redukować poczucie zagrożenia. Zamiast bawić się w jakieś tam bezstronne analizowanie sytuacji działać na swoim, specyficznym odcinku w ramach jednolitego propagandowego antypisowskiego frontu, a tego podstawowego obowiązku nie spełnia.
Przypomniał mi się ten kuriozalny artykuł w ostatnich dniach, po incydencie azowskim. Kiedy na tenże Ośrodek, ale też publicystów, którzy nie kwestionując faktu, że Rosja jest agresorem, i stwierdzając, że ukraińska eskadra na mocy umów międzynarodowych miała pełne prawo przepłynąć przez Cieśninę Kerczeńską, które to prawo Rosjanie złamali, poważyli się zarazem zastanowić nad tym, czy władze w Kijowie nie podjęły decyzji o przeprowadzeniu rajdu, kierując się nie wyłącznie patriotyzmem, ale również względami wewnątrzpolitycznymi, obruszyła się lawina (głównie internetowej) krytyki, ale i paszkwili.
Bo, jak się okazuje, tak nie wolno. Analiza sytuacji powinna ograniczyć się do punktu A: Ukraina ma rację. A wszelkie dalsze możliwe punkty opisu sytuacji, od B aż do Z, pochodzą od złego, czyli „z arsenału rosyjskiej propagandy”. Na tym, zdaniem nosicieli tego sposobu myślenia, powinny polegać tzw. „analizy sytuacji, dokonywane z polskiej perspektywy”. Tego, że analiza, by była analizą, musi być obiektywna, a więc nie może być dokonywana ani z polskiej, ani z żadnej perspektywy, a dopiero oparta na maksymalnie (bo oczywiście stuprocentowo się nie da) obiektywnej analizie polityka może być polska czy jakaś inna – nie rozumieją.
Po prostu analityka i publicystyka w kwestiach okołoukraińskich ma być czymś w rodzaju niegdysiejszego Frontu Jedności Narodu. I nie wolno kwestionować jedynie słusznej, prostej (często wręcz – prostackiej) wizji rzeczywistości, „bo przecież Moskal, Panie Dzieju…”. Co w zasadzie oznaczać miałoby wymóg wspierania w każdej sytuacji aktualnej narracji ukraińskiego rządu.
Otóż ja się na takie coś nie piszę, i na mnie pod tym względem proszę nie liczyć. To już naprawdę nie 2014 rok, i Ukraina nie jest już słabiutkim obiektem agresji, na który trzeba było chuchać, dmuchać, i nade wszystko - patrzeć przez palce, żeby ruskie tanki nie dojechały do Bugu. Nie widzę żadnego powodu, by analitycy czy publicyści stosowali wobec niej taryfę ulgową. Nawet jeśli – jak ja – uważają, że została obiektem agresji, a interes Polski związany jest z jej przetrwaniem.
A jeśli ktoś tego nie rozumie, i nie pojmuje, że rola analityka czy publicysty jest inna niż polityka, to cóż. Jak się okazuje, każda formacja polityczna ma swoich Cezarych Michalskich.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/423472-kazdy-ma-swoich-michalskich-czyli-na-mnie-prosze-nie-liczyc?wersja=mobilna