Pięć lat temu proeuropejsko nastawiona część Ukraińców poczuła się straszliwie oszukana, boleśnie zawiedziona. Społeczeństwo oczekiwało, że 29 listopada 2013 roku prezydent Ukrainy Witold Janukowycz podpisze Układ Stowarzyszeniowy z Unią Europejską. Jednak kilka dni wcześniej, właśnie 21 listopada 2013 roku, Rada Ministrów Ukrainy ogłosiła, że porozumienie nie zostanie zaakceptowane. Wywołało to w społeczeństwie szok.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem około tysiąca osób zgromadziło się na Placu (Majdanie) Niepodległości. Iskra padła na już zrewoltowany grunt społeczny: mafijne układy były tak bezczelne, że nie dało się już żyć. Protesty narastały, ale nic nie zapowiadało aż tak dramatycznych wydarzeń, jakich później byliśmy świadkami. Przełomem okazała się noc 30 listopada, kiedy oddziały Berkutu (ówczesna formacja policyjna do tłumienia zamieszek) brutalnie zaatakowały Euromajdan (jak nazwali się protestujący). Obrazy pełnej przemocy akcji policji obiegły kraj i wywołały reakcję łańcuchową.
Kolejne dni przynoszą budowę barykad, obalenie pomnika Lenina, próby negocjacji ze strony władz mieszające się z represjami. Padają pierwsi zabici. Samoobrona Majdanu tworzy kolejne oddziały, demonstranci uruchamiają produkcję tzw. koktajli mołotowa - butelek z benzyną, katapult, zdobywają okoliczne budynki, uruchamiają polowe punkty medyczne. Trwają regularne walki, są zabici z obu stron.
20 lutego okazuje się najkrwawszym dniem - służby bezpieczeństwa zabijają 67 osób. Dwa dni później Janukowycz ucieka na wschód Ukrainy, skąd do Rosji przerzucają go oddziały specjalne wysłane przez Putina. Ukraina wraca do Konstytucji z 2004 roku, zapowiedziane zostają nowe wybory. Wygrywa je Petro Poroszenko - jeden z oligarchów.
Ślady tych wydarzeń wciąż są ważnym elementem krajobrazu Kijowa.
ZOBACZ ZDJĘCIA:
Co ciekawe, szczególne ciepłe miejsce w pamięci Ukraińców zajmuje Michaił Żyzniewski, młody Białorusin, który zginął „za wolność naszą i waszą” walcząc na Majdanie.
W jakim stanie jest Ukraina pięć lat po tych wydarzeniach? W grupie polskich i niemieckich dziennikarzy, dzięki programowi Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, miałem możliwość przez tydzień rozmawiać w Kijowie z przedstawicielami świata polityki, mediów, kultury i szukać odpowiedzi na to pytanie.
Cena za kolejną próbę wyrwania się z błota postkomunizmu, mafijnej oligarchizacji i rosnącej ponownie zależności od Rosji okazała się okrutnie duża, ale w elitach nie ma poczucia, że za duża.
„Mimo wszystko warto było, gdyby nie rewolucja godności, bylibyśmy już częścią Federacji Rosyjskiej, nawet gdyby formalnie wciąż nazywało się do niepodległością”
— taka odpowiedź padała najczęściej.
Stosunek do Rosji jest jednoznaczny: to agresor, który chciał „uprowadzić” Ukrainę.
„Putinowi nie chodziło o Krym, nie o Donbas, ziemi mu nie brakuje. On chciał Ukraińców, on chciał nad nimi zapanować”
— tak to widzieli nasi rozmówcy. Ciekawym wątkiem jest pytanie, czy możliwy jest powrót do „braterskich” stosunków z Rosją? W jakiej perspektywie byłoby to możliwe? Wydaje się, że nieprędko. W tym pokoleniu politycznym, w tym rozdaniu, wydaje się to fantazją, i to bez względu na poglądy w innych sprawach.
Tym bardziej, że dziś ukraińską tożsamość jednoznacznie budują dziś dwa przekazy: majdanowy i pomajdanowy (wojna z Rosją) oraz pamięć o UPA. Widać to w muzeach, na ulicach, w każdym miejscu w sferze publicznej gdzie operuje się narodową symboliką.
Nawet przypadkiem można trafić na akademię z udziałem młodzieży ku czci ukraińskich bojowników.
Muzeum:
Co trzeba podkreślić: nie oznacza to otwartej akceptacji mordów UPA na Polakach, bo one właściwie nie funkcjonują w świadomości społecznej i także przez historyków są redukowane do jednego z elementów wieloletniej niechęci polsko-ukraińskiej. Jeśli już pojawiają się gdzieś odniesienia do wydarzeń na Wołyniu, to uznaje się je za symetryczne z akcjami polskimi. W Muzeum historii Ukrainy w II Wojnie Światowej można kupić pięknie wydany obszerny album o życiu Stepana Bandery w którym o zbrodni wołyńskiej nie pada słowo. Podobnie jak na wystawie o 100-leciu wzajemnych relacji (ciekawa teza o symetryczności losów naszych państw i narodów w tym okresie) wystawionej na głównej ulicy Kijowa prze ukraiński Instytut Pamięci Narodowej.
Nie brakuje schizofrenii: przy całym antysowieckim przekazie UPA i upamiętnianiu ofiar Wielkiego Głodu, kult Wojny Ojczyźnianej nie jest w ogóle naruszony. Można jednak mówić o typowym dla historiografii europejskiej przesuwaniu akcentów z pamięci o wielkim triumfie w kierunku skupienia na losach indywidualnych ludzi. Możliwe, że inaczej się z tej łamigłówki tragicznej przeszłości wyjść nie da.
Ten kult wojennej przeszłości w kraju frontowym, wciąż toczącym walki, wydaje się zrozumiały. Wyobraźmy sobie codzienne wiadomości telewizyjne ze stałą rubryką „Co na froncie” - a tak tam jest. Ukraińcy dziś ze swojej armii są dumni. Uznają ją za silną, coraz lepiej wyposażoną, sprawdzoną już w boju, zdolną do przeciwstawienia się ewentualnej kolejnej rosyjskiej agresji, zbudowana od nowa. „Armii za Janukowycza nie było, to byli sprzątacze poprzebierani w mundury” - to powszechna opinia.
Także w innych obszarach nasz sąsiad wydaje się wychodzić z najgorszego kryzysu, widać wzrost gospodarczy, trwa walka z korupcją, choć idzie jak po grudzie, opory są straszne, a skorumpowany także system sądownictwa torpeduje wysiłki niezależnego biura antykorupcyjnego (skąd to znamy?). Złamanie układu oligarchicznego wydaje się jednak niemożliwe, a przez kontrolę największych mediów zachowują oni przemożny wpływ na politykę. Niedawne wprowadzenie finansowania partii politycznych z budżetu daje pewne możliwości działania także poza tym systemem, ale wciąż cena za miejsce „biorące” na liście wyborczej lub w okręgu jednomandatowym (obowiązuje system mieszany) wynosi 3 do 5 milionów dolarów.
Można to podsumować tak: to system patologiczny, ale zdolny do złapania stabilności i ograniczonego rozwoju.
Polaka razi nieco dośc powszechna i dość naiwna proeuropejskość rozumiana jako nie tylko zgoda na pełne dostosowanie polityczne i gospodarcze, ale także obyczajowe (silna propaganda LGBT), bez zrozumienia całego bagażu cynizmu jaki w UE spotykamy. W tym także niechęć do pamiętania o Nord Stream i Nord Stream 2 - wszak to wspólny projekt Rosji i Niemiec właśnie, skierowany przeciw Ukrainie.
Z drugiej strony - cóż innego im pozostaje? Jaki inny wybór?
W planowanych na wiosnę 2019 roku wyborach prezydenckich i późniejszych, jesiennych, parlamentarnych, Ukraińcy raczej utrzymają obecny kurs, bo zarówno Poroszenko, jak i Julia Tymoszenko, a także znani dzisiaj kandydaci drugiego szeregu, prezentują podobną linię.
Obecny prezydent buduje kampanię na trzech filarach: Język (ukraiński), religia (autokefalia) i armia (wzmocnienie). Nawołuje też: uważaj na Moskwę.
Jednak społeczeństwo ma poczucie, że ostatnie lata wykorzystano zbyt słabo na reformy ekonomiczne i instytucjonalne. Oczekiwania były dużo większe. Tym bardziej, że był to czas szczególny, gotowość do znoszenia trudów w imię lepszej przyszłości była w społeczeństwie ogromna. Dziś to minęło. Tak naprawdę to spór o to, czy wojna jest dla Poroszenki wymówką, by nie zmieniać systemu, czy też rzeczywiście w takim czasie więcej zrobić nie można było.
W sumie obraz Ukrainy widziany z dostępnej mi perspektywy jest dużo bardziej optymistyczny niż patrząc z zewnątrz. Przy wszystkich słabościach, przy trwającej wojnie i masowej emigracji, sprawy jednak idą do przodu i wyglądają lepiej niż sądzimy. Są tysiące problemów, ale mowy nie ma o, jak to czasami suflują wrogowie Ukrainy, upadłym państwie.
Dla nas najważniejsze wydają się ten wniosek, że państwowość ukraińska trwale oderwała się do rosyjskiej potęgi. A tego punktu widzenia największym przegranym tej sytuacji jest Putin, który skokowo przesunął ten naród na Zachód. Każdy rok to pogłębia - zamierają relacje gospodarcze, kulturalne, niestety także i rodzinne. A największym wygranym, obok oczywiście samych Ukraińców, tej sytuacji jest Polska, dla której realna niepodległość tego sąsiada to jeden z filarów bezpieczeństwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/422036-piec-lat-po-majdanie-rozwod-z-rosja-jest-fundamentalny