Niedzielna porażka CDU i SPD w wyborach do landtagu w Hesji (oraz wcześniejsza CSU i SPD w Bawarii) zapoczątkowała okres rozliczeń w rządzącej w Berlinie koalicji. Kanclerz Angela Merkel zapowiedziała, że nie zamierza kandydować na zjeździe CDU w grudniu ponownie na przewodniczącą chadecji, a obecna kadencja w urzędzie kanclerskim (do 2021 r. ) będzie jej ostatnią. Oznacza to koniec pewnej ery.
Szefowa niemieckiego rządu rozumiała, że przestała być koniem pociągowym a stała się głównym obciążeniem dla własnej partii, że wybory do parlamentów krajów związkowych zamiast obracać się wokół spraw lokalnych zamieniły się w plebiscyty anty-Merkel . 24 proc. - tyle wynosi według najnowszych sondaży poparcie dla CDU na poziomie federalnym. Razem z SPD, która może liczyć na 15 proc. poparcia, tzw. „Wielka Koalicja” gromadzi więc mniej niż 40 proc. wyborców. Jak przekonuje „Frankfurter Allgemeine Zeitung” oznacza to, że „wielka” koalicja jest już tylko z nazwy.
A za kilka miesięcy, za kilka lat może być jeszcze gorzej, tym bardziej, że obie partie – CDU i SPD – wzajemnie ciągną się w dół. Merkel postanowiła więc zaciągnąć hamulec ręczny i rozpocząć „uporządkowane” przekazanie władzy młodszemu pokoleniu chadecji. Tym bardziej iż – jak twierdzi dziennik „Die Welt” niektórzy politycy CDU nie wykluczali buntu przeciwko coraz bardziej niewygodnej kanclerz. Dla wielu Niemców Merkel stała się „persona non grata”, ktoś z kim nie może być i nie będzie odnowy.
Podejmując taką a nie inną decyzję Merkel myślała więc także, a może przede wszystkim o sobie. 20 lat temu powiedziała fotograf Herlinde Koelbl, że nie chce opuścić polityki jako „półżywy wrak”. Nie, ona chce przejść do historii jako żelazna kanclerz, którą była przez pierwsze dwie kadencje, jako polityk władzy a nie jako ta, która uporczywie trzymając się stołka oraz pomylonej polityki uchodźczej, zniszczyła największą niemiecką partię ludową, wzmocniła AfD, podzieliła społeczeństwo i wpędziła kraj w poważny polityczny kryzys. Pytanie, czy jej się to uda.
Pani kanclerz stawia bowiem na długie i uporządkowane pożegnanie z polityką. Na jej warunkach. Taki jest pierwszy możliwy scenariusz. Merkel rezygnuje z kierowania CDU. Szefem partii zostaje albo Annegret Kramp-Karrenbauer, obecna sekretarz generalna chadecji, wiceszef partii Armin Laschet, były minister finansów Wolfgang Schäuble, albo Jens Spahn, który zdążył już zgłosić swoja kandydaturę na to stanowisko. Albo ktokolwiek inny. Merkel jednocześnie pozostaje kanclerzem i do końca jej (ostatniej) kadencji partia wyłania jej następcę, tak aby nie wybuchł wewnątrzpartyjny spór. Eleganckie, bezbolesne przejście. Zamiast brutalnej siły, z którą Merkel niegdyś zmiotła Helmuta Kohla.
Tyle, że kanclerz, który nie jest jednocześnie szefem swojej partii szybko traci nad nią kontrolę. Merkel dobrze pamięta los jaki spotkał jej poprzednika Gerharda Schroedera, gdy z powodu awantury wokół reform HartzIV zrezygnował w 2004 r. z kierowania SPD. To był początek – przedwczesnego - końca jego kanclerstwa. Nie ma żadnej gwarancji, że CDU nie zbuntuje się przeciwko mocno osłabionej kanclerz i nie zmusi jej do wcześniejszej dymisji jeśli jeden z jej wrogów (Spahn, Friedrich Merz) zostanie szefem CDU. I to już w grudniu. Taki jest drugi możliwy scenariusz. Zdaniem niektórych niemieckich komentatorów Niemcy mogą na Boże Narodzenie nie mieć więc ani rządu ani kanclerza.
Może się także rozpaść Wielka Koalicja. To trzeci możliwy scenariusz. SPD będzie się bowiem starannie przyglądało temu kto przejmie stery chadecji. Jeśli będzie to polityk należący do konserwatywnego skrzydła CDU jak Jens Spahn czy Friedrich Merz, socjaldemokraci mogą opuścić niewygodne małżeństwo z rozsądku. Wtedy Niemców czekają przyspieszone wybory. Niektórzy, jak szef FDP Christian Lindner, zresztą o to otwarcie apelują. „Pani kanclerz wprawdzie zrezygnowała z urzędu, ale nie z tego co trzeba. Zakończmy wreszcie ten smutny spektakl Wielkiej Koalicji” -zadeklarował Lindner.
Na razie SPD nie zamierza opuścić rządu tylko zapowiada dalszą, „rozsądną” współpracę z CDU, bez względu na to, kto nią będzie kierował. Zbyt duży jest wśród socjaldemokratów strach przed przyspieszonymi wyborami. Wielu członków SPD to zawodowi działacze, których byt zależy od państwowych dotacji dla partii. Wynik przy urnach na poziomie 10-15 proc. oznaczałby dla nich koniec posad i kariery. Nie zmienia to oczywiście faktu, że – jak pisze Jakob Augstein w „Spieglu” - epoka socjaldemokratyczna w Niemczech dobiegła końca. A koalicja z tak niskim społecznym poparciem musi się w końcu rozpaść. Pytanie tylko kiedy.
Merkel ma oczywiście nadzieję, że dla chadecji nie jest jeszcze za późno na nowe otwarcie (już bez niej) i odzyskanie zaufania wyborców. Ale czy rzeczywiście tak jest? Od chwili wybuchu kryzysu uchodźczego minęły już trzy lata. A pani kanclerz wciąż nie chce przyznać, że jej ówczesna decyzja była błędem. AfD rośnie w siłę, podobno jak coraz bardziej pragmatyczni Zieloni, scena polityczna się „holandyzuje”, i wydaje się, że już nic nie jest w stanie powstrzymać degrengolady obu partii ludowych. Ani zmiana kierownictwa CDU ani powolne odejście Merkel z polityki. Nie ma drogi powrotu. Nie będzie już tak jak było. Okres stabilności w niemieckiej polityce bezpowrotnie minął.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/418837-dlugie-pozegnanie-merkel-nie-bedzie-juz-tak-jak-bylo