„Theresa May walczy z Borisem Johnsonem o duszę partii – krzyczy tytuł z pierwszej strony Daily Maila – Kiedy Johnson wygłosił swoje wybuchowe przemówienie, znaczyło to, że wbiegł na boisku, aby zawalczyć o Downing Street 10”. Dalej jest o tym, że premier May oddała cios, odpowiadając, że plany Brexitu byłego ministra spraw zagranicznych, który wskazuje na model porozumienia kanadyjski, „rozedrą Zjednoczone Królestwo na pół”.
Wydaje się, że podczas ostatniej konwencji torysów w Birmingham, która odbyła się kilka dni temu, doszło do dawno oczekiwanego zderzenia tradycyjnych torysów i zwolenników Brexitu z „nowoczesnymi, współczującymi konserwatystami”, hamulcowymi w procesie rozwodowym z Unią. Przynajmniej połowa elektoratu czekała na tę chwilę od dwóch lat. Od czerwca 2016 roku, kiedy to po szoku referendalnym, na fotel premiera została wybrana była minister spraw wewnętrznych, zwolenniczka pozostania w Unii, Theresa May, i rozpoczął się długi i żmudny proces negocjacyjny. Już wtedy słyszało się głosy wątpliwości czy zagorzała pro-Brexiteer będzie w stanie prowadzić skuteczne rozmowy nt. wyjścia Wielkiej Brytanii ze struktur unijnych. Bardzo poważne wątpliwości. Już na dorocznej konferencji torysów we wrześniu 2016 roku widać było podział na tych, którzy w Brexit wierzą i będą decyzje elektoratu wspierać, i tych, którzy będą to siłą, to sposobem, próbowali odwrócić bieg wydarzeń. Ale zamiast szybko zająć się tą niebezpieczną raną, szybko wymienić nową panią premier na polityka, który wierzył w sens pożegnania się z Unią i poważnie traktował decyzje elektoratu, pozwolono, żeby rana się jątrzyła.
Jakaś rebelia gabinetowa, jakieś wotum nieufności wobec lidera, ustawiczne starcia w Izbie Gmin, gdzie większość mają konserwatyści, i Lordów, gdzie dominują socjaliści, burzliwe „środy premiera”, kiedy to premier odpowiada na interpelacje posłów, Florencja, wreszcie Salzburg, gdzie z trudem wynegocjowana w Chequers „biała księga” okazała się fiaskiem. No i ostatnia konwencja torysów w Birmingham – kiedyś organizowano je nie w robotniczych Manchester czy Birmingham, tylko w wypoczynkowych Brighton czy Blackpool - i polityczna kłótnia na 24 fajerki, której kibicowała cała Europa. Wyobrażam sobie satysfakcję Jean – Claude’a Junkera czy Guya Verhofstadta, kiedy Boris Johnson nazwał „white papers” pani premier „skandalicznymi”, a samą premier oskarżył o „oszukiwanie elektoratu”. Dzisiejsi torysi przestali dbać o zasady i autorytet partii.
I tak po dwóch latach zabiegów, nieudolnych i chaotycznych, obie strony – jak pisze Daily Mail - „wyciągnęły sztylety”. Ale, jak zwykle, opinie mediów na temat wystąpień May i Johnsona, były podzielone. Kiedy konserwatywny Daily Mail punktował jej klęskę, labourzystowski Daily Express zwracał uwagę na fragmenty o „ patriotycznej wizji przyszłości państwa, pełnej obietnic”, i że „najlepsze dni jeszcze przed nami”. Ten hura-optymizm nie zabrzmiał jednak tak optymistycznie, jakby May chciała. Rzecz w tym, że przynajmniej połowa jej gabinetu i połowa szeregów partyjnych nie ufa już obietnicom premier i nawołuje partię , „aby znów chwyciła w ręce swoją szansę”. Konserwatywny Times, o dziwo, idzie tropem socjalistycznego Daily Expressu i w środowym wydaniu także punktuje optymizm Theresy May, i to, że „najlepsze dni są jeszcze przez Brytyjczykami”. Ale Times cały czas opowiada się za Brexitem w mało przekonywujący sposób… Oczywiście lewicowy Guardian wsparł „nowoczesną, współczującą konserwatystkę”, cytując jej symptomatyczne słowa: „partia torysów może przecież reprezentować >porządnych, zrównoważonych i patriotycznych Brytyjczyków<. I co to znaczy? Tych, którzy stoją za miękkim Brexitem, bo ci żądający twardego, nie są już ani porządni, ani zrównoważeni ani patriotyczni? Naprawdę, to zdanie mówi o polityce rządu May więcej niż jej zwykłe publiczne deklaracje, np. kiedy powtarza „Brexit means Brexit”. Rzecz w tym, że jeśli Guardian wspiera premier - konserwatystkę, to z pewnością jej rządy nie wyjdą Wielkiej Brytanii na zdrowie. W istocie tylko jeden z poważnych dzienników krajowych, The Daily Telegraph, najbliższy dawnej formule partii konserwatywnej, zdecydował się na tytuł: „Gabinet ministrów żąda od Theresy May, aby podała datę swojej rezygnacji”. Tak wygląda „syndrom rządów Theresy May”.
Na konferencji w Birmingham dostrzec można było kilka nowych zjawisk. Po pierwsze, że Conservative Party, po dwóch latach „walki buldogów pod dywanem”, dojrzała do zmiany przywództwa, a tym samym formuły negocjacji z Brukselą. I „sztylety zostały wyjęte z pochew”. Ze Boris Johnson - który dwa lata temu nakłaniany do sztafety o fotel premiera, zrobił unik - dziś stanął na ringu, gotowy do starcia z Theresą May. Oczywiście, szkoda, że nie jest to wytrawny i zrównoważony polityk z dawnej szkoły jak David Davis, Jacob Rees-Mogg czy choćby Michael Gove. Kolejne spostrzeżenie: widać jak na dłoni, że pani premier naprawdę manipuluje brytyjskim elektoratem, wznosząc heroiczne okrzyki „nie potrzebujemy Unii Europejskiej” w kraju, i obiecując bardzo kompromisowe rozwiązania w Brukseli. I refleksja trzecia: aktualna generacja brytyjskich polityków konserwatywnych, bardzo się różni od gigantów sceny politycznej z epoki Margaret Thatcher – Michaela Heseltine’a, Nigela Lawsona, Geoffreya Howe’a czy Douglasa Hurda. W tamtych była jakaś niewzruszoność zasad, jednoznaczność programowa, wierność wartościom, widoczna nuta patriotyzmu i odpowiedzialności za kraj. Stara dobra szkoła brytyjskich torysów. Od czasów Davida Camerona, który zaproponował nową formułę konserwatyzmu, o programie w połowie przejętym od Labour Party, wiele się zmieniło. Wystarczy spojrzeć na tę kombinację nieudolności i galimatiasu wartości, przyklejanie się do fotela premiera Theresy May czy chaotyczne życie prywatne Borisa Johnsona, notorycznie zdradzającego żonę i wartości rodzinne. Kiedy media wyszperały, że minister John Profumo zadał się z Christine Keeler, albo minister Tim Yeo uwił sobie pozamałżeński romans, obaj podali się do dymisji. Boris Johnson nie tylko nie przeprosił publicznie żony – jak John Major, któremu niedawno przypomniano romans z Edwiną Currie – ale wcale nie zamierza rezygnować z biegu do Downing Street. A jego koledzy partyjni nie wywierają presji, aby przeprosił i odszedł, gorzej – wspierają go w planach sięgnięcia po schedę po Theresie May. W czasach, gdy Polska przypomina sobie pogrzebane przez komunistów, a potem przez Platformę zasady demokracji, w tym „kod polityka” – patrz: casus Stanisława Pięty – w Wielkiej Brytanii panuje w tej chwili jakiś chaos pojęć, zglajszachtowanie programów partyjnych, brak szacunku dla wartości, lekceważenie dawnych zasad. I ten proces widać także w brytyjskiej partii Konserwatywnej.
Jeszcze niedawno w mojej publicystyce wskazywałam Wielką Brytanię jako wzorzec z Sevres zasad i regulacji demokratycznych. Dziś po raz pierwszy sięgam po przykład z Polski, reakcja partii i posła, jako wskazówka dla Brytyjczyków. Choć jeszcze do końca nie wiadomo, co to znaczy, ale widać, że proces zmian już się rozpoczął.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/415317-co-naprawde-dzieje-sie-z-brytyjska-partia-konserwatywna